Bombonierka z kamienia

Ryga to miasto, które, jak łotewska kuchnia, jest nieco zbyt; pierwsze, co przyszło mi do głowy po przyjeździe, to że czuję się jak w sztucznie wygenerowanym mieście z gry komputerowej, z jednej strony bardzo malowniczym i ozdobnym do granic możliwości, z drugiej – nieco zbyt posępnie-oniryczno-monumentalnym. Do tego Ryga jest miastem portowym, więc chodziłam po niej w urywającym głowę wietrze i przy krzyku mew.
Dom Bractwa Czarnogłowych - klik
Trzech Braci - klik
Starówka wydaje się zaplanowana z myślą o dostarczeniu  przyjemności patrzącym, tak jeśli chodzi o detale architektoniczne, jak perspektywę. Budynki są nie tylko (często) bardzo duże, raczej rozległe niż wysokie, ale też przeładowane ozdobami – portykami, płaskorzeźbami, narożnikami, i innymi elementami dekoracyjnymi, podkreślającymi spójność budowli, a przez to – jej rozmiar.

Znajoma, która mieszkała w Rydze, mówi, że chodziło o pokazanie bogactwa kupców,  tak jak w wielkich fabrykanckich miastach północy Anglii, gdzie nad przechodniami górują olbrzymie kamienice. (Tak jak w Anglii, ten architektoniczny "wyścig zbrojeń" sprawia, że ryskiej starówce trochę brak finezji.) To nadal najbardziej prestiżowa część miasta, pełno tam kieszonkowych ambasad i konsulatów.

Jeśli chodzi o zdobnictwo, wszędzie przewija się motyw twarzy, co uświadomiło mi (lepiej późno, niż wcale) połączenie między socrealizmem a Art Nouveau:
Pomnik Wolności w Rydze, odsłonięty w 1935 roku - klik

Drugiego popołudnia (miałam wolne tylko popołudnia i wieczory) trafiłam do dzielnicy Art Nouveau; do muzeum Art Nouveau niestety nie zdążyłam. Ta dzielnica (poza bombonierkową ulicą Alberta, na drugim zdjęciu) jest bardziej podniszczona, niż starówka, i bardziej offowa – znajdziemy tam bardziej zrelaksowane hotele i knajpki, i lepiej się w niej czułam.

Niektóre z kamienic przy ulicy Alberta wyglądały jak luksusowe grobowce (poniżej jedna z nich); do jednego z domów wchodzi się, bardzo dosłownie, między dwoma sfinksami, inny był ozdobiony rzeźbą przedstawiającą głowę faraona.

W dzielnicy Art Nouveau znajdziemy też budynki w stylu Dzikiego Zachodu, czyli tradycyjne ryskie domy szalowane drewnem.
Trzeciego popołudnia chciałam pojechać do ogrodu botanicznego, otwartego do późna (w Rydze dłużej jest jasno) i podobno bardzo ładnego, ale byłam tak zmęczona, że poszłam tylko obejrzeć hangary, w których podczas I wojny "garażowano" zeppeliny (na punkcie tych ostatnich mam lekkiego hopla). To cztery identyczne hale – i jedna poprzeczna – widoczne w środku pierwszego zdjęcia.

I na koniec: na pierwszy rzut oka widać, że w trakcie wojny nie działo się w Rydze przesadnie dużo: z tego, co wiem, Łotysze uformowali proniemieckie oddziały, które wyzwoliły kraj spod okupacji sowieckiej, i płynnie przeszli pod okupację niemiecką [źródło].

***
Jak wygląda ryska ulica? Więcej na niej niż w Warszawie mężczyzn w dobrze skrojonych garniturach; koleżanka mówi, że w Rydze ludzie chętniej korzystają z dobrze działającej komunikacji miejskiej. Dla równowagi, na ulicach widać też więcej żebraków, niż u nas. Jest sporo turystów – prawie nie widziałam Polaków, słychać za to sporo niemieckiego i angielskiego.

Łotyszki (wyraziste kości policzkowe, świetliste oczy, włosy o delikatnej fakturze) często wybierają sukienki za kolana i bez dekoltu. Popularna formuła to elegancki granatowy kardigan i czerwona/  granatowa/ niebieska/ szara/ czarna sukienka z nieco sztywniejszego, gniotącego materiału; najczęściej jest to kitel w stylu COS, lub dopasowana górą, luźna dołem sukienka z długim rękawem w stylu skandynawskim, czasem z rzędem guziczków na froncie.

Ten skandynawski sznyt widzę też w czymś, czego brak u nas – gotowości do zadbania o otoczenie, zaplanowania wizytówki domu/ instytucji, jaką są okna czy drzwi (te pierwsze rzadziej, ale też bywają planowane jak mała wystawa, drugie często zdobi się donicą kwiatów czy wieńcem).
Częściej niż u nas widać skrzynki i donice  z kwiatami, częściej też zawierają one kombinacje roślin ozdobnych.

***
Jeśli traficie do  Rygi (a myślę, że warto, przynajmniej na weekend), a nie macie ochoty na eksperymenty z restauracjami, polecam Lido – lokalną samoobsługową sieciówkę z prostym, zaskakująco dobrym jedzeniem i estetycznymi wnętrzami.

Z podróży można przywieźć bliskim słodycze firmy Laima (ichni Wedel), wytrawny likier Riga Balsams, lub łotewskie kosmetyki Stenders z naturalnych składników (np. mydła albo kule kąpielowe o zapachu żurawiny czy kawy; dla dzieci są kule kąpielowe w kształcie głów zwierzątek, bez olejków eterycznych).

Pozdrawiam! Gdzie spędzicie najbliższy weekend?

Zdjęcie tytułowe – Gilly, Unsplash; pozostałe zdjęcia – ja.

Komentarze

Popularne posty