Intensywność

 

Pamiętam swoje głębokie przekonanie, że myśleć zaczęłam, mając jakieś dwanaście lat.

              Niedługo potem, niosąc obiad babci (serio, mama załatwiła mi fuchę a la Czerwony Kapturek), zdałam sobie z zachwytem sprawę z tego, że oto czas w moim życiu, że w zasadzie każdego dnia robię coś, czego nie robiłam przedtem. I pamiętam, jak przechodząc przez stare, pełne drzew osiedle obiecałam sobie, że postaram się tego dopilnować, świadomie próbować nowych rzeczy, kiedy tylko nadarzy się u temu okazja.

              Przez jakiś czas to działało. Potem dogoniło mnie dojrzewanie i okazało się, że wraz z dorastaniem stosunek nowych doświadczeń do przeżytych dni staje się coraz mniej korzystny. (Myślę też, że skoro dzisiejsza „ja” wyrosła z „ja” trzynastoletniej, mogłam spróbować umówić się ze sobą na nowe doświadczenia co tydzień.)

              Dziecinny mózg ma jednak tę przewagę nad dorosłym, że jest niesamowicie chłonny, i nawet jeśli nie miałam uderzającej do głowy dawki nowych doświadczeń, te codzienne wciąż były niesamowicie intensywne. Zapach zieleni i kwitnących chwastów, ziemi i rozgrzanej papy. Wszystko wokół mnie było jakieś – miękkie i śliskie, rozgrzane i szorstkie. Dźwięk koralików świszczących na szprychach roweru, samolotów sportowe brzęczące w rozgrzanym powietrzu, szczekanie psów i równy pomruk miasta. Asfalt odbijający się nierównym wzorem na rękach i kolanach, dotyk chropowatego metalu na dłoniach, ściany, o którą opierałam plecy, liścia babki przyłożonego do zdartej z kolana skóry. Powroty do domu, żeby się napić i zjeść – nikt nie woził ze sobą butelek z wodą. Smak zerwanych w ogródku włochatych, słodkich owoców agrestu, i ulubionych białych porzeczek. Wilgoć właśnie podlanego przez ojca warzywniaka, parność w namiocie pachnącym liśćmi pomidorów, ale poza tym suche lato, słońce i wiatr i jazda na rowerze. Dzieciństwo to odrapane metalowe słupki, obłażący z farby beton, obłażące z kolorowego druku okładki. Mocny sen, czytanie książek na ławce za biblioteką i jedzenie pokątnie kupionej w lokalnej cukierence bezy z kremem kawowym. Wszystko było bardziej.

             Dziś jedyne rzeczy, które są w moim życiu bardziej, to praca – być może dlatego, że po prawie dwudziestu latach nadal do końca nie wiem, czego się po niej spodziewać – i wyjazdy, nie tak częste, jak bym chciała.

***

Ostatnio sporo ze sobą rozmawiam o wygaszaniu emocji związanych z pracą, i przenoszeniu ich na życie poza: zdjęcia, akwarele, pisanie, podróże. Nie wiem, jak zorganizować sobie system nagród, który w przypadku pracy jest bardzo silny i wielopoziomowy, i bardzo silnie utrwalony. Malowanie i fotografowanie dla siebie, pisanie tylko dla Was (kiedy każdy wpis, wydaje mi się, ma mniej i mniej odsłon) nie mają na razie szans z szeregiem wzmocnień – przyznawanych mi przez siebie samą, ale też otoczenie – za bycie Kompetentną Osobą Roku. Niezbędny jest element, który w pracy jest dla mnie źródłem tak stresu, jak satysfakcji: poddanie się ocenie.

I to jest mój plan na nadchodzący rok.


Zdjęcie tytułowe: Jordan Whitt, Unsplash.

Komentarze

Popularne posty