Odelżenie
Mam potrzebę pozbycia się rzeczy.
Dziesięć (już dziesięć!) lat temu zrobiłam sprzątanie metodą Marie Kondo, i była to wspaniała sprawa, ale mam wrażenie, że trochę – obiektywnie pewnie nie za bardzo, subiektywnie owszem – obrosłam rzeczami, które nie dają mi frajdy.
Mam za dużo:
- ubrań – ostatnio zrobiłam analizę kolorystyczną i okazało się, że powinnam nosić kolory nieba i morza; czas zamienić część ubrań na takie w bardziej korzystnych dla mnie kolorach;
- herbat (sporo kupowałam i dostawałam);
- kosmetyków kolorowych (tu niewiele, ale muszą odejść);
- nieprzeczytanych książek czekających na swoją kolej na półkach;
- butów, które już nieprzesadnie lubię;
- notesów;
- atramentów;
- perfum;
- świec zapachowych;
- torebek.
Tym razem „sprzątanie” zaczęłam od wykorzystania możliwości nowego planu zajęć, żeby możliwie uspokoić swój tydzień pracy. (Moja refleksja jest taka: to przykre, że wmawia nam się, że rzeczy robione w czasie wolnym mają nas odstresować, podczas gdy prawdziwym źródłem stresu są warunki narzucone nam przez pracodawców i szkołę. I to zmiany zewnętrzne mogą przynieść znacznie więcej niż wewnętrzne.) Potem było porządkowanie list książek do przeczytania na Goodreads – symbol odelżania oczekiwań wobec siebie. Teraz przejdę, półka po półce, przez swoje rzeczy, oddając rzeczy, które nie są mi potrzebne, i które zachowuję z poczucia obowiązku i przyzwoitości.
***
Dziesięć lat temu miałam na celu pozbycie się śladów osoby, którą nie byłam, i wiedziałam, że nigdy się nie stanę. Teraz chcę poczuć się swobodniej w swoim życiu, pozbyć się oczekiwań wobec siebie nieadekwatnych do miejsca w którym jestem - i zamienić je na oczekiwania, które mi bardziej służą (nic odkrywczego: mniej podjadania, zakupów, Internetu).
Przypomina mi się „lista rzeczy, które komplikują nam życie” w „Sztuce planowania” Dominique Loreau:
Zbyt wiele adresów w notesie
Zbyt wiele niepotrzebnych rzeczy
Zbyt wiele wyborów
Zbyt wiele kilogramów
Zbyt wiele zaniedbania
Zbyt wiele niedotrzymanych obietnic
Zbyt wiele wahań
Zbyt wiele niezdecydowania
Zbyt wiele przywiązania
Dodałabym do tego jeszcze jedno:
Zbyt wiele zasad.
Wrócić do jedzenia między ósmą a osiemnastą w dni, w które jest to możliwe.Poczekać dwa tygodnie zanim kupię kolejną książkę lub kosmetyk spoza listy.Nie kupować kolejnych przedmiotów, jeśli już takie mam (monogamia seryjna).
To mój plan na listopad.
Zdjęcie tytułowe: Dynamic Wang, Unsplash.


Odpowiadając na Twoje pytanie: to skomplikowane. Staram się nie zajmować dużo przedmiotami wokół siebie, ale jednak okresowo pewne kategorie ubrań wymagają przejrzenia, naprawy, wymiany czy zwykłego wyrzucenia. Są też ubrania, które po prostu lubię. Próbuję wybierać rzeczy, które będę nosić z przyjemnością z uwagi na ich urodę lub praktyczny charakter. Pozbywam się jeśli czegoś nie założyłam w danym sezonie czy roku.
OdpowiedzUsuńKsiążki raczej kupuję na czytnik, chyba że są jakieś wydania klasyki, które chciałabym mieć, wtedy kupuję papier.
Najtrudniejszą relacje mam chyba z naczyniami kuchennymi. Komplety talerzy, które kupiłam swego czasu kompletami już nie są, doszło trochę pojedynczych egzemplarzy kupionych albo na wyprzedażach albo z drugiej ręki. Z jednej strony wkurza mnie ta niespójność, z drugiej nie mam jakoś ani motywacji ani czasu, żeby większości się pozbyć i kupić nowe talerze pasujące do siebie i moich obecnych upodobań (i upodobań męża).
O, naprawdę serdecznie polecam wymianę talerzy! Kilka lat temu wreszcie udało mi się wreszcie namówić męża na zaadoptowanie nowej zastawy, i to naprawdę okazało się być tak fajne, jak się tego spodziewałam:-)
UsuńMoja relacja z przedmiotami fluktuuje, ale raczej na negatywnych wartościach osi. Z jednej strony samą siebie przekonuję, że naprawdę, jeżeli buty się rozlatują, mogę sobie kupić nową parę i nie jest to zbytek. Z drugiej strony nie chcę już nic nowego w domu, mam dość, dość, dość! rzeczy wylewających się z każdego kąta. A jeszcze z trzeciej, żal mi cokolwiek wyrzucić, bo to marnotrawstwo zasobów, zaśmiecanie środowiska. I trwam sobie w takim paraliżu, niezdolna do ruchu w żadną stronę, marząc, że te rzeczy jakoś tak same puf! znikną. Buty zniszczą się tak, że już do niczego nie będą się nadawać, zbędna zastawa sama wytłucze, zabawki po synu wymaszerują - jest mi obojętne gdzie, byle wymaszerowały. Konieczność zajęcia się tymi niechcianymi przedmiotami po prostu mnie przytłacza.
OdpowiedzUsuńW tym, co piszesz, faktycznie czuć przytłoczenie, i rozumiem, że to jest zmęczenie nakładające się na smutek ekologiczny?? (To zjawisko na pewno ma jakąś formalną nazwę. ) Mnie w końcu udało się siebie przekonać, że jeśli pełnowartościowe przedmioty oddam do miejsca, skąd ktoś je weźmie ( najpierw sklep charytatywny przyjmujący rzeczy z drugiej ręki, a potem miejsce aktywności lokalnej z wspóldzielnikiem), to NIC SIĘ NIE STANIE. I staram się nie brać na siebie winy za stan planety w momencie, w którym politycy, korporacje, i ludzie posiadajacy majątek większy od państw nadal będą robić swoje. Ale mnie z kolei - co opisałam w wpisie podlinkowanym w tym wczorajszym - zawsze dobrze robiło pozbywanie się nadmiaru...
UsuńSmutek środowiskowy to jedno, bo mam takie zdanie jak Ty: co za różnica, czy będę nosiła jedną parę butów przez 9 albo 10 lat, jak najbogatsi ten mój "wysiłek" przepalą w ułamku sekundy. Nadmiaru także lubię się pozbywać - czuję się wtedy tak lekko. Tylko ilość tych przedmiotów, razem z chęcią niemarnowania, dobrego wykorzystania, a do tego ograniczonym czasem powodują, że mam ochotę się zakopać jak ten jeż pod liśćmi i wstać jak zima (rzeczy) sobie pójdzie (pójdą) :)
OdpowiedzUsuńRozumiem. Kiedyś na pewno dojdziesz do miejsca, w którym poziom energii dogoni poziom zmęczenia nadmiarem, i wtedy, jeśli nadal będziesz tego chciała, weźmiesz się do pozbywania rzeczy. Pamiętam, że ja swoją "akcję Kondo" urządziłam w środku lata (kiedy mam wolne), podczas gdy Młoda była u dziadków.
Usuń(Swoją drogą, właśnie przeczytałam tekst, w którym autor twierdził, że na wakacjach odpoczywamy nie tylko dzięki zmianie otoczenia czy możliwości - oby - nieodbierania maili i telefonów, ale też dzięki temu, że mamy ze sobą bardzo ograniczoną liczbę przedmiotów).