Relaks. Instrukcja obsługi z 1972 roku

Kay Lovelace, 1956. Pani domu odpoczywa dzięki temu, że na obiad poda zapiekankę.

Z głębin listopada posyłam Wam (jako setny post na tym blogu) fragment książki "100 minut dla urody" Zofii Wędrowskiej. Książka była nieco kontrowersyjna, o czym świadczy chociażby niszcząca recenzja Wisławy Szymborskiej, ale mnie powala fakt, że prawie pół wieku po publikacji 3. wydania, które cytuję, pomysł, że kobieta po powrocie z pracy mogłaby tak po prostu położyć się na pół godziny i odpocząć, nadal wydaje się absurdalny. Mam też silne podejrzenie, że autorka albo nie miała dzieci, albo fakt, że w PRL kończyło się jednak pracę wcześniej, sprawiał, że dzieci były mniej głodne obecności rodziców.

Wszystkie podkreślenia pochodzą od autorki.

***

30 minut lepsze niż 15

"Kobiety zupełnie nie doceniają ważności i wartości krótkiego, choćby 15-minutowego (a jeszcze lepiej 30-minutowego) odpoczynku zupełnego w ciągu dnia. Najlepiej po przyjściu z pracy. Takie maleńkie odprężenie dla ciała i duszy.

Przyjęło się określenie tego rodzaju relaksem. Jest to odprężenie fizyczne połączone z uspokojeniem i wyłączeniem się psychicznym.

W naszych czasach, tak pełnych nerwowego pośpiechu, zgiełku i hałasu, zwłaszcza w większych miejskich skupiskach ludzkich, kiedy każda z nas pracuje fizycznie i umysłowo co najmniej "za dwóch", a przeważnie "za trzech" - relaks jest czymś jak najbardziej godnym polecenia jako rodzaj zabiegu czy ćwiczenia o charakterze higieniczno-profilaktycznym.

Chcąc całkowicie odpocząć, musisz sobie zapewnić przede wszystkim jaki taki spokój. Męża wyślij po jakiś drobiazg do sklepu (mogą to być zatrzaski albo tasiemka, aby się nie przemęczył, ewentualnie, gdyby się skrzywił, niech cichutko ceruje sobie skarpetki lub przyszywa guziki do koszul, bo to jednak zawsze źle świadczy o żonie, jeśli tych guziczków brak). Małe dzieci będą się na pewno dobrze zachowywać, tylko niech się każde bawi w innym kącie; starszym można powiedzieć (przykładowo): kto się pierwszy odezwie, będzie zmywał wieczorem naczynia, niezależnie od ustalonej kolejki - cisza zapewniona. 

Następnie musisz przygotować dwa płatki waty umaczane w niezbyt mocnej esencji herbacianej, naparze świetlika lekarskiego lub rumianku. Potem zamykasz drzwi od swojego pokoju na 15 minut (lub na pół godziny), natomiast okna otwierasz szeroko lub uchylasz, zależnie od temperatury powietrza na zewnątrz, w zimie wietrzysz pokój.

Teraz możesz wyciągnąć się swobodnie na tapczanie, pod głowę podkładając płaską poduszeczkę, a pod kolana - miękko zrolowany koc. Oczy nakrywasz płatkami waty (powinny dobrze przylegać do powiek), po czym ramiona opuszczasz wzdłuż ciała, a dłonie układasz płasko na udach tuż poniżej linii pachwin (łokcie spoczywają na tapczanie).

Całkiem świadomie starasz się oddychać głęboko, rytmicznie i powoli. 

Następnie wyłączasz umysł, przeciążony nawałem spraw domowych i zawodowych, poprzez koncentrację myśli na poszczególnych częściach swojego ciała w następujący sposób: wyobrażasz sobie, że stopa prawej nogi staje się coraz cięższa, coraz bardziej bezwładna, tak samo kolano i prawe udo; potem z kolei zajmujesz swoje myśli lewą nogą, prawym i lewym ramieniem (dłoń, łokieć, bark), tułowiem i głową. Nie zdając sobie nawet z tego sprawy, doprowadzasz do całkowitego rozluźnienia wszystkich mięśni.

Natychmiast takie zaabsorbowanie myśli doskonale pomaga wyłączyć się z otoczenia oraz wszelkich spraw z nim związanych. (Stosowane wieczorem w razie bezsenności sprowadza również bardzo skutecznie mocny sen. Wypróbowałam.)

Po zakończeniu "dziennego" relaksu zdejmujesz tamponiki z oczu i całkiem powoli powracasz do pozycji siedzącej, no i do swoich codziennych spraw.

Radzę ci, nie żałuj tych kilkunastu minut w połowie dnia. Doskonale odpoczniesz, oczy twoje nabiorą blasku, a powieki jędrności - zwłaszcza dla dolnej taki niewinny zabieg w czasie relaksu ma niecodzienną wartość."

Z. Wędrowska, "100 minut dla urody". Wydanie III. Sport i Turystyka, Warszawa 1972, str. 159-161

Komentarze

  1. Hmm, myślę, że jest to wykonalne, choć może nie w przypadku posiadania bardzo małych dzieci i nie codziennie. Na idealną ciszę pewnie nie ma co liczyć. Uważam jednak, że każdy z domowników powinien szanować prawo innych do wypoczynku i dobrze, żeby każdy miał czas tylko dla siebie.
    Obecnie uważamy, że poświęcamy dzieciom zbyt mało czasu, mniej niż kiedyś. Wnioski z lektury różnych książek opowiadających o czasach wcześniejszych, wskazują na coś zupełnie przeciwnego. Otóż poświęcamy dzieciom dużo więcej czasu niż kiedykolwiek wcześniej. Dawniej, dziećmi z rodzin lepiej uposażonych zajmowały się bony i guwernantki, te z biedniejszych warstw rozpoczynały pracę już w wieku 7 lat, a wcześniej opiekowało się nimi w najlepszym wypadku rodzeństwo. Nasze pokolenie za towarzyszy zabaw miało rówieśników i nie często zdarzało się, aby w naszych zabawach uczestniczyli rodzice. Do szkoły i na zajęcia dodatkowe chodziliśmy sami, a rodzice idąc z wizytą nie zawsze nas zabierali ze sobą.
    Czytam teraz "Przewodnik inteligentnego snoba według Franciszka Starowieyskiego". Opisuje on wychowanie szlacheckie (oczywiście nie każdemu dostępne), wspominając, że nagrodą był czas spędzony z mamą. O rodzicach wspomina z wielkim szacunkiem, przywiązaniem i miłością, mimo że wg dzisiejszych standardów nie poświęcali mu zbyt dużo swego czasu. Zatem może stawianie granic ma sens? Może kompletne oddanie się dzieciom nie prowadzi do niczego dobrego, ani dla nich, ani dla nas?
    Iza

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem jak najbardziej za stawianiem granic (polecałam kiedyś na blogu książkę "W Paryżu dzieci nie grymaszą", która jest dokładnie o tym). Po prostu kiedy czytałam ten tekst po raz pierwszy, nie byłam w stanie wyobrazić sobie wprowadzenia tego w życie z moją, wtedy czteroletnią, córką.

      A co do książek i tego, jak było dawniej - przypominam sobie narzekania jednego z bohaterów "Anny Kareniny" (czas akcji: lata 70. XIX w.), jak to teraz rodzice wariują na punkcie swoich dzieci, m.in. oddając im do użytku najbardziej reprezentacyjne pomieszczenia w domu. Myślę, że możemy bezpiecznie założyć, że okresy wzajemnej bliskości rodziców i dzieci przychodzą i odchodzą, że to fluktuuje. Z tego, co sobie przypominam, ciekawie to opisuje "Historia miłości macierzyńskiej" Badinter.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty