Jak (nie) czytać więcej


Niedawno produkowałam się na temat, którego dopiero się uczę  czyli less waste  a dziś opowiem Wam o czymś, w czym osiągnęłam poziom zaawansowany, czyli czytaniu: o tym, jak można czytać więcej, i dlaczego nie zawsze i nie wszędzie warto. Na początek jednak trzy dość niepopularne w czytelniczej blogosferze twierdzenia.

Nie lubię audiobooków

Rozumiem, że są wybawieniem dla osób, którym trudno czytać w tradycyjny sposób. Umilają sprzątanie, prowadzenie samochodu, spacery z dzieckiem w wózku. Nie zgadzam się z ludźmi, którzy twierdzą, że książka przesłuchana jest książką nieprzeczytaną, choć lubię mieć możliwość zaznaczania fragmentów w tekście; po prostu po pierwszym etapie zachłystu audiobookami poczułam, że fatalnie się czuję z poczuciem, że wypada mi optymalizować każdą chwilę. Słuchanie książek drenuje mnie i męczy, i staram się nie korzystać z tej możliwości, o ile to możliwe.

Istnieje coś takiego, jak czytanie zbyt wiele

Ludzie, którzy twierdzą inaczej, albo nie czytają wystarczająco dużo, albo są snobami. Po kilku latach czytania około 70-80 książek rocznie (statystyki zawdzięczam goodreads) doszłam do wniosku, że po pierwsze, odrywa mnie to od robienia prawdziwych rzeczy, a po drugie, z czasem staje się kompulsywne i męczące. Wolę żyć więcej, a czytać mniej, dlatego od dwóch lat zakładam, że w nadchodzącym roku przeczytam tylko jedną książkę tygodniowo  moje samopoczucie i relacje bardzo na tym zyskały.

Nie wyznaję kultu księgozbioru

Staram się trzymać w domu tylko te książki, których potrzebuję w pracy, lub które mają dla mnie istotną wartość sentymentalną: sporo korzystam z bibliotek, kupuję e-booki (które czytam na telefonie), wiele z kupowanych książek oddaję po przeczytaniu do sklepu dobroczynnego lub do antykwariatu koleżanki. Ten pragmatyzm podyktowany jest po części rozmiarem mojego mieszkania, po części silną niechęcią do gromadzenia czegokolwiek, a po części uruchamiającą mi się losowo przekorą  nie chcę mieć poczucia, że cokolwiek komukolwiek (w tym sobie) udowadniam, mając w domu jedną, dwie, trzy, cztery, więcej ścian książek.

I teraz ad rem, czyli obiecane porady. Prócz tego, że czytam dość szybko, staram się robić kilka rzeczy, żeby ułatwiać sobie czytanie więcej:

Książki są ze mną wszędzie. Przy łóżku, w lnianej torbie, z którą jeżdżę do pracy, w telefonie, w toalecie (tu najlepiej sprawdza się literatura podróżnicza i eseistyka). Jeśli zawsze mam książkę pod ręką, prędzej po nią sięgnę.

Dobieram książki do pory dnia i nastroju. Ostatnio wieczorem najchętniej czytam biografie, powieści w drodze do pracy (choć teraz w tramwaju czytam rzadziej, częściej przyglądam się światu), a poezję wtedy, kiedy mam rzadką okazję spokojnie czytać na własnej kanapie. Staram się mieć kilka tekstów do wyboru, żeby móc w każdej chwili przerzucić się na coś, co mi pasuje.

Jeśli wiem, że w ciągu dnia czeka mnie jakiś przestój, czekanie, także pakuję książkę  jeśli sytuacja będzie stresująca, staram się, żeby było to coś wciągającego, ale nie wymagającego bardzo dużego skupienia, o które w stresie trudno. W przychodniach i szpitalach ratowały mnie m.in. kubańska powieść "Sto butelek na ścianie" (dostępna już chyba tylko w bibliotekach i z drugiej ręki) i historyczno-sensacyjna "Kryptonim Verity" (płakałam, ale szczerze polecam).

Czasem chodzę czytając, ku dużej uciesze znajomych.

Wyjątkowo zdarza mi się oznajmić rodzinie, że mnie nie ma, zamknąć się w sypialni i kompletnie wyłączyć z życia. Tak było, kiedy czytałam neowiktoriański  "Szkarłatny płatek i biały", przepiękne i aluzyjne "Opętanie", i "Patricka Melrose'a" (najbardziej trafny, a przy tym dowcipny i efektowny, portret dysfunkcyjnej rodziny i związanych z nią uwikłań i cierpień, z jakim miałam do czynienia).

***

Jaki jest Wasz sposób na czytanie lub problemy, jakie macie z czytaniem? Jak zmieniło się Wasze podejście do czytania przez lata?


Jeśli szukacie postów o podobnej tematyce, znajdziecie je pod tagiem styl życia.

Zdjęcie tytułowe: Marilyn Monroe, fot. Elliott Erwitt, 1956

Komentarze


  1. Ja wpadam w takie "ciągi" czytelnicze - w ogóle nie umiem znaleźć czasu na czytanie, a kiedy już zacznę, to czytam jedną książkę za drugą, zarywam noce i zaniedbuję swoje obowiązki.
    Od jakiegoś czasu nie potrafię wyszukać dla siebie dobrej lektury i - mimo prawie 30-tki na karku - stwierdzam z niezadowoleniem, że mam zupełnie niewyrobiony gust czytelniczy. Zwykle uczepiam się jednego autora, aż nie zbrzydnie mi jego styl.
    Kiedyś próbowałam czytać literackich noblistów, ale w tej dziedzinie jest zbyt duża różnorodność, żeby mógł to być jedyny klucz wyboru lektury. Za to w ten sposób natrafiłam na wspomniany przez Ciebie "Szkarłatny płatek..." - to jedna z kilku książek w moim życiu, które tak mocno zapadły mi w pamięć. Trudna, smutna, bardzo ciężka, ale na swój sposób piękna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też próbowałam sobie zrobić "projekt noblowski" i zrezygnowałam, duża część tych książek bardzo źle się postarzała. Myślę, że jeśli interesuje Cię literatura polska, gwarancją jakości nadal jest nagroda Nike.

      W szukaniu wartościowych książek pomaga mi Goodreads, szczęśliwie znalazłam się dość szybko w gronie wirtualnych znajomych, których gust rozpoznaję i mogę mu ufać. Jestem też wyczulona na to, co rekomendują autorzy, których cenię - i nie chodzi tu o blurby, raczej felietony i wywiady. Często, kiedy widzę trailer interesującego filmu, zamiast go oglądać, sięgam po książkę, na podstawie której powstał, albo biografię bohatera/ bohaterki.

      Od dawna ignoruję rekomendacje, które znajduję w prasie (wyjątek robię dla Tygodnika Powszechnego, ale ten rzadko czytam); z rekomendacji znajomych - w najbliższym czasie chcę przeczytać "Opowieść o miłości i mroku" Amosa Oza, bo "Judasz" zrobił na mnie ogromne wrażenie.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty