Dlaczego moje dziecko nie umie jeszcze...

Parę tygodni temu, kiedy z okazji przejścia córki z zerówki do pierwszej klasy szukałam jakiejś orientacyjnej listy tego, co moje dziecko umieć i wiedzieć powinno, wpadłam na fantastyczną listę opracowaną w latach 90. w Niemczech w wyniku projektu badawczego, mającego na celu ustalenie, jaka wiedza i zbiór doświadczeń powinny być udziałem siedmiolatków. Oto część tej listy:
„Czuć, że dorośli traktują obecność dziecka jako coś dobrego. Słyszeć często: „Mam ochotę razem z tobą...”.
Chcieć wygrywać i umieć przegrywać.
Nie mylić głodu z gniewem, zmęczenia ze smutkiem.
Wspólnie z ojcem gotować, sprzątać, biwakować, chodzić po lesie, coś wspólnie naprawić.
Umieć się huśtać.
Ulepić bałwana. Zbudować zamek z piasku i tamę na strumieniu. Zrobić z rodzicami pochodnię, wiatrak. Umieć rozpalić i zgasić ognisko.
Podróżować: zobaczyć rodzinę, rodziców w innym otoczeniu. Doświadczyć różnicy między komfortem a prymitywnymi warunkami. Doświadczyć, czym jest tęsknota za domem.
Nocować u innej rodziny. Znać zwyczaj obowiązujący tylko we własnej rodzinie.
Pójść do muzeum. Oglądać stare przedmioty. Zobaczyć zamek. Odczuć, że świat się zmienia, że babcia żyła w innych warunkach.
Chcieć założyć kolekcję.
Wybrać rzecz, którą się da własnym dzieciom.
Odczuwać różnicę między jedzeniem a posiłkiem. Ruchem a gestem. Brzydkim i ładnym zapachem. Hałasem a dźwiękiem. Widzeniem, patrzeniem, spoglądaniem. Chodzeniem, kroczeniem...
Znać metody zabezpieczania jedzenia przed zepsuciem. Zreperować coś.
Wspiąć się na drzewo.
Znać różnicę między targiem a supermarketem.
Wpaść do strumienia.
Zbadać zamek błyskawiczny, zapięcie na rzepy. Umieć się obchodzić z kluczami, ryglami.
Otrzymać pocieszającą wiadomość, obietnicę.
Umieć włączać i przełączać urządzenia (wideo, DVD, pralkę).
Znać jakąś książkę od deski do deski.
Potrafić pogodzić skłócone strony. Nie wziąć udziału w kłótni. Powstrzymać wybuch gniewu.
Wyobrażać sobie siebie przed przyjściem na świat.
Słuchać echa i umieć je wywoływać.
Wbić gwóźdź, wkręcić śrubkę, wymienić baterię.
Wysłuchać wiadomości przez telefon, zapamiętać ją i przekazać.
Odbyć wędrówkę. Znać różnicę między chodzeniem, bieganiem a wędrowaniem. Doświadczyć odległości, drogi, po której chce się pić.
Odczuć naturę jako przyjaciela i wroga. Naturę wrażliwą na działania człowieka, konieczność jej ochrony. I jako wielką potęgę, niebezpieczeństwo.
Wyczuć puls u kolegi, u zwierzęcia i u siebie.
Spotkać znawcę, eksperta, mistrza. Zrobić coś wspólnie razem z nim.”
Całą listę, opracowaną na podstawie książki „Co siedmiolatek wiedzieć powinien” Donaty Elschenbroich, znajdziecie tu  warto zajrzeć, zwłaszcza dlatego, że wyszczególnia ona także umiejętności emocjonalne, którym warto się przyjrzeć.

A teraz... dlaczego moje dziecko nie wszystko to wie, zna i umie robić? 

Pominąwszy fakt, że już w latach 90. ta lista mogła być raczej listą życzeń niż spisem tego, czego większość  siedmiolatków faktycznie już doświadczyła (nie mitologizujmy świata przed internetem), nasuwa mi się kilka refleksji.

Oczywiste jest to, że nasze dzieci nie mają tak nieskrępowanego nadzorem dzieciństwa, jakie mieliśmy my, bo kiedyś przeciętny rodzic mniej drżał o dzieci. Na pewno więcej jest samochodów, które też jeżdżą szybciej, i strach puścić dziecko w wieku wczesnoszkolnym na rower, żeby ze swoją 'bandą' poznawało okolicę. Być może więcej jest jedynaków, o których rodzice mogą bardziej sie niepokoić; być może wzrosła też świadomość zagrożeń ze strony dorosłych (choć statystyki wskazują na to, że np. za większość przypadków wykorzystania seksualnego odpowiadają dorośli z najbliższego otoczenia dzieci). Może chodzić też o to, że ewentualne nieszczęśliwe wypadki były kiedyś po prostu nieszczęśliwymi wypadkami, a nie okrzykiwano ich natychmiast skutkiem drastycznych zaniedbań ze strony rodziców.

Skutkiem życia o pokolenie później jest też to, że coraz ciężej o rodzinę mieszkającą na wsi. Dużo rzadsze jest niskobudżetowe spędzanie czasu na kempingu czy pod namiotem (sama pod namiotem rzygałam, pardonnez le mot, jak kot), a wakacje na wsi coraz częściej wymagają wysiłku w postaci rezerwacji pokoju w gospodarstwie agroturystycznym czy profesjonalnie sielskim pensjonacie, gdzie wiejskość się kupuje, i gdzie czasem nie ma mowy o samodzielnym przygotowywaniu śniadania czy rozpalaniu ogniska.

Mniej oczywisty jest związek między brakiem samodzielności dziecka a brakiem czasu rodziców. Kiedy nasza córka ma wyjść z domu o ósmej, wiem, że jeśli sami nie zrobimy jej śniadania, mąż spóźni się do pracy. Ponieważ on wraca do domu o osiemnastej, a my dwie niewiele wcześniej, jako rodzice staramy się maksymalizować czas spędzany razem i unikać spięć. Do tego dochodzą nasze przyzwyczajenia żywieniowe  to, że nie jemy chleba w kromkach czy sera/ wędlin w plasterkach  i już mamy siedmioletniego człowieka, który poza 'lekcją gotowania' w przedszkolu nigdy nie zrobił sobie sam kanapki. (Ale to już przeszłość: kiedy w wakacje zostawałam z córką rano w domu, szykowałam jej pokrojoną bułkę, masło i plasterki kiełbasy, a sama szłam ćwiczyć   zadziałało.)

W wyniku tego, że rodzice mają coraz mniej czasu dla dzieci, a coraz większą  świadomość tego, że ten wspólny czas jest potrzebny, rodzi się w nich przekonanie, że ten czas powinien być ustrukturyzowany i spędzony. Planują atrakcje i wyjazdy dla dziecka (żeby miało dobre wspomnienia – sama to robię), sportowe wypady w plener (żeby zrównoważyć czas spędzony przed monitorem), i grają z dzieckiem w gry obiecujące im lepsze poznanie go. (Sama nie kocham większości rodzinnych planszówek, bo według mnie to część przemysłu karmiącego się poczuciem winy rodziców.)

Dlatego staram się cieszyć na rewolucję, jaką jest dla nas pójście Młodej do pierwszej klasy, bo rozsadzi to nasz uporządkowany plan dnia i stworzy nam okazję do uczenia jej nowych umiejętności. Mam trochę żal do losu, że ze względu na zawirowania rodzinne i plagę kleszczy moja córka nie może korzystać z domu na wsi i sadu, w którym uczyłam się włazić na drzewa, uciekać przed kogutem, nie drażnić pszczół i rozpalać ognisko. W przyszłym roku nie będę już tego rozpamiętywać, ale znajdę gdzieś jakiś kawałek zieleni, z którego będziemy mogli korzystać. I przede wszystkim postaram się z nią normalnie żyć, ucząc ją robić to, co robię ja.

Edit/ w ramach kody: w szkole Młodej działa komórka ZHP. Zapisałam ją do zuchów, i na razie jest zachwycona, zaspakaja to jej potrzebę przygody i przynależności.


***
Nie napisałabym tego wpisu bez lektury tekstu „Co siedmiolatek wiedzieć powinien” Donaty Elschenbroich i Justyny Dąbrowskiej, który ukazał się w miesięczniku „Dziecko” 31 sierpnia 2005 roku.

Zdjęcie tytułowe: Jordan Witt

Komentarze

Popularne posty