Jaka piękna nuda, czyli jak ograniczałam internet

Jesień taka, że żywo wyobrażam sobie siebie zwiniętą nad książką w wygodnym kąciku do czytania, i widzę kilka powodów do tego, żeby poważnie ograniczyć czas przed monitorem. Ostatnio ganię córkę za to, że klei się do naszych laptopów, jakkolwiek nudne nie byłoby to, co akurat robimy (jakoś idea rodzicielstwa bliskości w wersji na „patrzę, jak robisz przelew” do mnie nie przemawia), a sama  sporą część czasu wolnego od obowiązków w sobotę spędziłam dopracowując poniedziałkowy wpis na bloga. Łapię się też na tym, że mam kompulsję szybkiego sprawdzania rzeczy w internecie  pogody, rocznic, godzin otwarcia różnych miejsc, tego, czy w mojej bibliotece znajdę książkę, o której ktoś właśnie gdzieś wspomniał  i nie umiem odłożyć tego na później.

Plan: trzy dni bez Goodreads, YouTube i blogów. Raz dziennie sprawdzać pocztę. Internetu używać tylko do spraw związanych z pracą, resztę robić  mam problem z przypomnieniem sobie tego słowa  analogowo.

Poniedziałek

6.25. Wstaję, wyciągam masło z lodówki, zaglądam do telefonu sprawdzić prognozę pogody. Dziś ma być ciepło i wilgotno, jutro i pojutrze chłodniej. Dociera do mnie, że nie chcę spędzić tygodnia przyklejona do telefonu.

9.27. Czytam „Londyn NW” Zadie Smith w autobusie; zwalczam chęć sprawdzenia znaczenia liczby 37 w tej książce.

Korzystam z Internetu w pracy, starając się nie sprawdzać wszystkiego nawykowo.

16.50. Wychodzę z pracy, w autobusie sprawdzam prywatną pocztę i liczbę odsłon na blogu. Czytam podesłany przez męża świetny artykuł o tym, kim naprawdę był Anaruk Centkiewicza i ściągam książkę kupioną w Wydawnictwie Czarne.

17.20-18.20. Ostatnie pracowe maile i telefony. Wchodzę na prywatną pocztę, żeby coś przesłać koleżance, i widzę komentarz na blogu. 

Przed 21.00 odpowiadam na komentarz. Udaje mi się nie wejść na blogi, które zwykle obserwuję, ani na YouTube. Przesyłam koleżance polonistce link do tekstu o Anaruku.

Kładę się wcześniej, niż zwykle. Waham się, czy wybrać „Londyn NW” czy „Turbopatriotyzm”, ale wybieram pierwszą, papierową książkę. Jest mi dobrze, czuję, że odpoczywam.

Wtorek

5.52. Budzę się. Nie sprawdzam telefonu, bo zauważyłam, że kiedy sięgam po niego w nocy, łatwiej mi usnąć. Nie zasypiam już przed budzikiem, ale łatwo mi to zrzucić na karb tego, że układam sobie w głowie dość skomplikowany dzień.

7.00. Sprawdzam dzienniczek elektryczny córki, swoją pocztę i odsłony bloga. Nic interesującego. Zakładając, że dążę do sprawdzania poczty raz dziennie, to powinien być pierwszy i ostatni raz na dziś, a nie mam poczucia, że było jakoś szczególnie warto.

8.22. Jadę do pracy, czytając e-booka na telefonie  przygotowuję się do dyskusji na czwartkowej wychowawczej.

15.00. Spotkanie w pracy. Kiedy mowa o sprawach, które mnie nie dotyczą, zaglądam na pocztę (nic poza reklamami i powiadomieniami z Wyborczej) i YouTube (sprawdzić, co nowego). Ewidentnie jest to kwestia tego, że muszę mieć wrażenie, że coś robię.

16.26. Dziś wcześniej wychodzę z pracy, po drodze czytam e-booka.

22.00. Dochodzę do wniosku, że po ciężkim dniu zasłużyłam na to, żeby siąść do komputera z kieliszkiem porto, i obejrzeć nowe filmy z kanałów, które subskrybuję (ale niczego poza tym). Córka, zamiast zasypiać, zaczyna płakać z powodu jakiejś sytuacji w szkole, w której, na moje branżowe oko, może pomóc kontakt z nauczycielką. Piszę wiadomość przez Librusa; jutro pewnie będę sprawdzać pocztę, czekając na odpowiedź (tak jak w przypadku poczty, rozmyślnie nie ustawiłam powiadomień na komórkę). Wracam do YouTube, ale bez przekonania, i po 5 minutach idę się położyć.

Środa

7.11. Leżę tuż przy krawędzi łóżka z jedną nogą na ziemi, próbując „naprawić” popsute biodro (mój rehabilitant złamał nogę i muszę sobie jakoś radzić, aż wróci do gry). Dziś będę pracować w domu i załatwiać różne okołodomowe sprawy. Zaczynam od sprawdzenia, czy mam coś do pilnego oddania do biblioteki, choć przecież wiem, że dostałabym systemową przypominajkę. Kolejny raz okazuje się, że źle znoszę nudę bez telefonu.

Przypomina mi się ten niesamowity tekst o tym, jak nastolatki nie umieją radzić sobie z nudą/ izolacją. Myślę, że muszę omówić go na wychowawczej. Dociera do mnie, że mam podobny problem, choć pewnie w mniejszym stopniu.

12.18. Po dwunastej przychodzi odpowiedź od nauczycielki córki; mogę przestać sprawdzać prywatnego maila.

14.32. Po nerwach w środku dnia (zadzwoniła koleżanka z informacją, że jej wychowanek, a mój uczeń, wywinął taki numer, że aż rozbolały mnie szczęki), wracam do sprawdzania prac. Odpalam YouTube szukając jakiejś uspokajającej muzyki, i po raz kolejny konstatuję, że nie dzieje się tam nic bardzo ciekawego.

19.03. Mięśnie żuchwy nadal mnie bolą; wklejam na bloga notatki z ostatnich trzech dni. Dochodzę do wniosku, że:
  • Mimo tego, że dość starannie ograniczyłam treści, które czytam w internecie (kanały na YouTube, blogi), ich zawartość, z niewielkimi wyjątkami (kanał Bernadette Banner, Szkoła Dam) jest w porządku, ale nie czuję autentycznej potrzeby oglądania i czytania jej  robię to raczej nawykowo.
  • Łatwiej, niż myślałam, jest mi zrezygnować z telefonu z rana; trudniej, kiedy się nudzę.
  • Nie wiem, czy przez te trzy dni więcej czytałam, ale na pewno więcej i lepiej spałam, co jest bardzo istotnym dla mnie zyskiem.
Podsumowując: nie udało mi się przeprowadzić planu w stu procentach, ale to były bardzo przyjemne trzy dni; za tydzień wybieram kolejne trzy dni, kiedy podobnie ograniczę internet (ale już nie będę o tym pisać).

Pozdrawiam, do przeczytania w poniedziałek!

Zdjęcie tytułowe: Kinga Cichewicz, Unsplash.

Komentarze

  1. Mnie chodzi ostatnio po głowie pewna myśl: a gdyby tak zrezygnować ze smartfonu, na rzecz zwyczajnego telefonu... Internet wtedy zostałby ograniczony do specjalnie przeznaczonego na ten cel czasu, kiedy siadam przy biurku przed laptopem (z zasady nie zabieram laptopa w inne miejsca). Nie wiem, czy się na to odważę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. Zastanawiam się, na ile byłoby to możliwe, że względu na to, że smartfon jest pewnym komunikacyjnym standardem (a także symbolem statusu i mainstreamu - jedyne osoby bez smartfona, które kojarzę, to seniorzy i mężczyźni typu survivalowo-sportowego). Nie chodzi tylko o MMSy, zdjęcia, pinezki, linki, ale i wysyłane w ostatniej chwili wiadomości komunikatorem czy mailem i pewne założenia czynione przez ludzi.

      Żeby to zilustrować: kupiłam telefon komórkowy dlatego, że czułam się wykluczona (czekałam kiedyś godzinę na koleżankę, która radośnie mi potem wyjaśniła,że nie miałam telefonu komórkowego, więc nie miała mi jak dać znać, że nie przyjdzie - z wyprzedzeniem na stacjonarny?) Po tym, jak zrezygnowałam z Facebooka, ominął mnie wieczór panieński najlepszej koleżanki z pracy, bo organizująca go wspólna koleżanka po prostu o mnie zapomniała. I takie tam.

      Usuń
    3. Na skalę masową na pewno nie jest możliwy powrót do "czystego analogu" polegający na idei samoograniczenia, ale chyba pojawia się jakaś nisza. Tak sądzę, bo zastanowił mnie projekt Michała Kicińskiego (Mudita Pure), który wywołał dyskusję w sieci na temat zasadności wprowadzania na rynek telefonów bez dostępu do Internetu. Przy tej okazji wyszło na jaw, że jest grupa młodych ludzi, którzy korzystają ze starych telefonów ograniczających rozpraszające bodźce do minimum.

      Usuń
    4. Kompletnie mnie ta inicjatywa minęła, dziękuję!

      Usuń
  2. Zainteresował mnie tekst o nieradzeniu sobie nastolatków z izolacją. Chciałam więcej poczytać na ten temat, ale nie mogę nigdzie znaleźć bardziej szczegółowych informacji ani nazwiska autorki eksperymentu. Może ma Pani więcej danych na ten temat?
    Pozdrawiam
    M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety nie. Pamiętam tylko, że trafiłam na rosyjską stronę z opisem tego samego eksperymentu. Postaram się jeszcze poszukać, bo nie chciałabym powoływać się na coś, co nie ma pokrycia w faktach.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty