Odkrycia jesieni - linki i rekomendacje

Dobre rzeczy, na które natknęłam się w ostatnim czasie, i które rozjaśniają mi jesień:

Film Jennifer Scott (The Daily Connoisseur) o kaszmirze

Fanką książek o Madame Chic autorstwa Jennifer nie jestem, pewnie dlatego, że nie należę do jej grupy docelowej, ale lubię jej kanał na YouTube i przemyślany, spójny, spokojny sposób, w jaki prezentuje siebie online. W jednym z ostatnim filmów opowiada o tym, jak kupuje, pierze, i z czym nosi swoje kaszmirowe swetry, o dziwo, mówiąc rzeczy, na które nigdzie dotąd nie trafiłam online. 

Najciekawsza wydała mi się rada, by kaszmirowe swetry kupować o rozmiar większe niż ten, który zwykle nosimy, gdyż kaszmir prany w domu ma tendencję do zbiegania się czasem. (Tajemnica moich przyciasnych po dwóch latach noszenia swetrów nagle się rozwiązała – być może wypróbuję płukanie w glicerynie, i dam znać, jakie są efekty.)

Jennifer opowiada też o tym, z czym nosi kaszmir – ciekawa wydała mi się sugestia, żeby zestawiać kaszmir z jedwabiem (apaszkami, ale także ładnie wykończonymi jedwabnymi koszulkami), perłami i brylantami (przy tych ostatnich pasuję).

Korespondujący wpis na jej blogu, ze zdjęciami, znajdziecie tu.

Fakt, że gdzieś żyje i tworzy Christine McConnell

Wyobraźcie sobie skrzyżowanie estetyki retro Dity Von Teese, gotyckiej wyobraźni Tima Burtona, pasji do majsterkowania Adama Słodowego i nieprzeciętnego talentu plastycznego, a otrzymacie Christine McConnell, bohaterkę serialu Netflixa „The Curious Creations of Christine McConnell”:
Modelka, fotografka, stylistka, autorka autoportretów, zdobyła sławę jako artysta cukiernik–samouk. Piec zaczęła się uczyć zaledwie kilka lat temu, a niedawno upiekła niesamowicie szczegółową replikę Winchester House, snu pijanego w sztok architekta, z piernika. (Tu artykuł ze zdjęciami kilku deserów jej autorstwa – polecam, warto obejrzeć.)

Christine kompulsywnie uczy się nowych technik (głównie z Internetu) i prawie wszystko jest w stanie zrobić – od malowania ścian w wyszukane wzory, kiedy nie stać jej na tapety, przez przerabianie i konstruowanie mebli (i nie mówimy tu o byle jakim poziomie opanowania tych umiejętności, ale prawie profesjonalnym) i szycie własnych sukienek retro, po konstruowanie przerażających ozdób na Halloween (czego nauczyła się obserwując m.in. pracę ludzi z warsztatu Jima Hensona). Piecze, haftuje, skrawa, spawa i tapiceruje. 

Polecam Wam jej kanał na YouTube z całego mego dziewczęcego serca – jej filmy pokazują, że dla chcącego wszystko jest możliwe. Ostrzegam, że bywa mrocznie (ulubionym sposobem Christine na relaks jest leżeć w łóżku z pokoju gościnnym i oglądać stare odcinki „Strefy Mroku” na podłączonym do Apple TV telewizorze z lat 50.), ale dla mnie to wartość dodana.

Pierwsza powieść Zadie Smith, która naprawdę mi się podoba

Photo by Brunel Johnson on Unsplash
Właśnie kończę czytać „Londyn NW” (a raczej NW, bo czytam w oryginale), i mam wrażenie, że wreszcie, po serii książek, których nie czułam żadnego przymusu kończyć, spotkało mnie coś mądrego, ciekawego formalnie i intrygującego (ostatnie rzeczy, które naprawdę zrobiły na mnie wrażenie, to Super-Cannes Ballarda i „Serotonina” Houellebecqa).

Ze Smith mam długą i skomplikowaną relację. Odpowiada mi światopoglądowo i estetycznie, ale prawie zawsze mam wrażenie, że mogłoby być lepiej. Najbardziej lubię ją jako eseistkę i autorkę wstępów do książek („Jak zmieniałam zdanie”), „Białe zęby” spodobały mi się na tyle, by raz czy dwa wprowadzić je do sylabusa, ale z innymi jej książkami miałam problem. Szybko porzuciłam „O pięknie” i „Łowcę autografów” (a było to w czasie, kiedy kończyłam prawie wszystkie czytane książki), a drugi tom jej esejów, „Widzi mi się” przeczytałam z ciekawością, ale bez przyjemności, bo ewidentnie nie był pisany dla osoby białej.

„Londyn NW”, w której Smith sięga do technik narracyjnych mojej ulubionej epoki literackiej – modernizmu, jest jednak książką, w której polski czytelnik może łatwo się odnaleźć. Opowiada o aspiracjach klasy średniej, i o prawdziwym życiu, w którym z jednej strony tak wiele zależy od nas, a z drugiej tak bardzo determinuje nas to, skąd pochodzimy (bohaterowie Smith grawitują ku fikcyjnemu Caldwell, osiedlu, skąd pochodzą – wcale nie najlepszemu, nie najpiękniejszemu, nie najbezpieczniejszemu), i w którym prawem jednostki jest nie tylko dążenie do awansu społecznego, ale też możliwość zmarnowania sobie życia na własne życzenie. To książka o ucieczce do przodu, budowaniu nowej tożsamości i kłopotach z odnalezieniem się w niej.

Paznokcie naturalne, idealne

Callux Ultra Protektor jest ceramidową odżywką do paznokci, ale nie będę pisać o jej działaniu, bo jestem zachwycona przede wszystkim efektem wizualnym, jaki daje; nie okleja paznokci, jak zwykły lakier, ale się z nimi stapia. Płytka paznokciowa wygląda na idealnie wypolerowaną, koloryt jest ujednolicony, lekko mleczny. Dla mnie to ideał no-manicure manicure.

Wspomnę przy tym o produkcie do usuwania skórek, którego od niedawna używam, i który jest najskuteczniejszym tego typu środkiem, z jakim miałam przyjemność – to Instant Cuticle Remover Sally Hansen. Prócz tego, że działa jak magia, ma bardzo praktyczną buteleczkę z dzióbkiem do nanoszenia gęstego, niespływającego ze skórek płynu.

Co mogłybyście polecić mnie lub innym czytelniczkom ?

Zdjęcia tytułowe: Christine McConnell; COS; British Council; Callux.

Komentarze

  1. Płyn do skórek SH mam i również polecam. Nie polecam za to lakierów i odżywek. Kupiłam sporo różnych Sally Hansen i byłam rozczarowana.

    Moje ostatnie odkrycie to szampon do włosów w kostce (szampon, nie mydło) z Mydlarni 4 Szpaki.
    Nie wymaga dodatkowego płukania po myciu czymś innym niż woda, włosy są po nim fajne. No i nie ma plastikowych opakowań, buteleczek, śmieci... Przyszedł do mnie razem z pachnącym mydełkiem (dynia i melisa), zapakowany w szary kartonik. Na temat mydełka za wcześnie się wypowiadać, bo mam je kilka dni. Czas pokaże, jak moja atopowa skóra na nie będzie reagować.

    Jestem na etapie nie kupowania prawie niczego. Staram się przemyśleć, co naprawdę jest mi potrzebne (mam na myśli kosmetyki, odzież itp.). Zauważyłam, że sporo osób mowi/pisze o tym samym. Ale u mnie nie jest to wynikiem inspiracji czyimś działaniem. Po prostu dotarłam do momentu, kiedy poczułam przesyt.

    Staram się też poszerzać wiedzę nt. jakości odzieży, kosmetyków i innych artykułów, które często kupujemy - przez to wiem już, czego nie chcę (większość produktów z sieciówek) i wiem, co mniej-więcej chcę (ale brak mi czasu na polowanie w second handach, zakupy w lokalnych sklepikach i tym podobne; a ten sam towar nowy/kupiony w internecie albo na półkach bio/eko jest często nie na moją kieszeń)... I na razie nie wiem, co zrobić z tą wiedzą ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie kończę szampon konopny ("Tradycyjne mydło"), i dawał radę dzielnie - pięknie się pienił, nie swędziała mnie po nim skóra głowy, jak zwykle po kosmetykach nie-dla-wrażliwców, włosy nie były obciążone. Życzę Ci, żeby 4 Szpaki sprawiły się przynajmniej równie dobrze:-)

      Co do kupowania rzeczy, np. ubrań, złapałam się na tym, że ponieważ nauczona przykrym doświadczeniem braku np.sukienek o odpowiedniej długości, czy też likwidacji lub zmiany stylu marek, to jeśli znajduję fajną, a niedrogą sukienkę, kupuję dwie. I mam teraz bardzo, bardzo miejsca w szafie.

      Co do ostatniego akapitu Twojego komentarza - myślę, że jeśli zostaniesz w temacie odpowiednio długo, zaczniesz znajdować też life hacks, czyli sposoby na to, jak zdobywać jakość, na której Ci zależy, mniejszym nakładem pieniędzy, niż zazwyczaj. Ale tu zwykle przydają się znajomości w świecie realnym, i rękodzielnicy, rolnicy itp...
      (Wpis o kosmetykach tanich a dobrych był ostatnio na Forum Szkoły Dam, ale ponieważ nie siedzę w temacie, nie mogę ocenić jego jakości.)

      Usuń
    2. Miało być "bardzo, bardzo mało miejsca":-)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty