Pamięć Wielkiej Wojny

11 listopada, gdy większość Europy w smutku i zadumie wspomina koniec trwającej ponad cztery lata hekatomby, my świętujemy wyłącznie odzyskanie niepodległości.
 pisze w „Turbopatriotyzmie” (z którego pochodzą wszystkie cytaty zawarte w tym wpisie) Marcin Napiórkowski. I faktycznie, w Wielkiej Brytanii I wojna ma status konfliktu, który pochłonął życia wielu wartościowych przedstawicieli klasy wyższej średniej i wyższej (porównywalny z legendą Powstania Warszawskiego), a Francuzi do tej pory pamiętają cierpienia wywołane użyciem gazów bojowych. Rok temu próbowałam przekonać dyrekcję, by w trakcie obchodów rocznicy odzyskania niepodległości wspomniano o tym, że dla nas ta data ma kompletnie inny wydźwięk, niż w krajach zachodnich, i nie tylko dlatego, że  co oczywiste  Polska wróciła wtedy na mapę Europy. Napiórkowski zauważa:
Tysiąclecie polskich dziejów opowiadamy tak, jakby to była wyłącznie historia walki o niepodległość i tracenia jej. Nie dostrzegamy różnicy między państwem Mieszka, Jagiełły, Rzeczpospolitą Obojga Narodów i współczesną Polską. To przecież tylko kolejne odsłony odwiecznego starcia między Polską i nie-Polską.
Na zeszłorocznym wykładzie niepodległościowym nie byłam, w tym roku zaproszono... specjalistę od zbrodni katyńskiej. Co ma sens o tyle, że  jak wynika z poprzedniego cytatu – nie do końca umiemy sobie zmapować I wojnę światową: walczyliśmy w niej wcieleni do wojsk zaborców, de facto nie walczyliśmy w niej z nikim i z nikim nie wygraliśmy, nie wpisuje się więc ona w podstawowe dla polskiego widzenia historii narracje konfliktu i zdrady. Dlatego, jak pisze autor,
I wojna światowa w zasadzie nie istnieje w naszej pamięci. Nie upamiętniają jej sejmowe uchwały, zajmuje niewiele miejsca w podręcznikach, jej traumatyczny wydźwięk całkowicie tłumią późniejsze horrory nazistowskich i komunistycznych zbrodni.
Z żołnierzami siedzącymi w okopach I wojny „zaprzyjaźniłam” się jako trzynastolatka, kiedy ściągnęłam z półki jeden z tomów autobiografii Blaise'a Cendrarsa, „Rażony gromem”. Ta barwna, anarchistyczna opowieść być może nie oddaje całości okopowego doświadczenia, maskując horror wisielczym humorem, ale przemówiła do mnie bardziej, lub raczej na zupełnie innym poziomie, niż cokolwiek, co jako nastolatka przeczytałam o drugiej wojnie. (Dlaczego dzieciakom, prócz lektur o obozach i Powstaniu Warszawskim, nie polecić „W księżycową jasną noc?” Albo wciskającej w fotel „Kryptonim Verity”?) W zasadzie to Cendrars mnie uformował: nauczył mnie miłości do modernizmu, w jego zachodniej odsłonie – jego stylu literackiego i widzenia człowieka jako fundamentalnie pękniętego i szukającego sensu – i ciekawości dla I wojny i jej konsekwencji.

Jednak I wojna, prócz tego, że jest socjologicznie fascynująca, jest także politycznie ważna, i trzeba z niej regularnie wyciągać bardzo aktualne dla Europy wnioski:
I wojna światowa doprowadziła nowoczesny patriotyzm zorganizowany wokół kategorii narodu na skraj przepaści. (Oglądana z tej perspektywy II wojna jest kolejnym wielkim krokiem naprzód). Był to kulminacyjny, a zarazem zwrotny punkt w dziejach europejskiego patriotyzmu. (...) już po wielkiej wojnie dla niemal wszystkich w Europie było jasne, że miłość ojczyzny posunięta poza pewną (trudną do ustalenia) granicę czyni społeczeństwo podatnym na manipulację i może prowadzić do bardzo niebezpiecznych rezultatów. II wojna światowa jest powszechnie pamiętana jako wojna sprawiedliwa, gdzie zło i dobro były wyraźnie rozdzielone między strony konfliktu. Nie zapewnia więc dostatecznie jasnej opowieści o niebezpieczeństwach nacjonalizmu.
(Szczegółowy i interesujący opis genezy konfliktu, w którym każda ze stron była współwinna śmierci 8,5 miliona osób, ran i kalectwa 29,7 miliona, oraz zaginięcia 7,7 miliona ludzi, znajdziecie w książce Christophera Clarka „Lunatycy. Jak Europa poszła na wojnę w roku 1914”. Dla porównania – tu tekst o ofiarach II wojny.)

Reasumując: książkę Napiórkowskiego polecam, choć jeszcze jej nie skończyłam. Jej dużą zaletą jest dla mnie wyważenie – Napiórkowski nie panikuje, ale opisuje i analizuje, ze zrozumieniem dla strony, która jest dla mnie tą drugą„Turbopatriotyzm” pomógł mi zrozumieć, co na przestrzeni ostatnich kilku, a raczej kilkunastu lat stało się w Polsce (z Polską?); jak liberalny model patriotyzmu, skażony ideą „misji cywilizacyjnej”, zniechęcił do siebie dużą część społeczeństwa; co dzieje się z językiem polityki; i przede wszystkim dlaczego ludzie, którzy puszczają race na marszach 11 listopada, potrzebują czuć, że są minimalizowaną, sekowaną mniejszością – choć wcale tak nie jest. 

I na tym dzisiaj zakończę.


Zdjęcie tytułowe: Belinda Fewings, Unsplash. Papierowe maczki są stosowanym w krajach anglosaskich symbolem pamięci o poległych żołnierzach.

Komentarze

  1. Do listy książek o I wojnie, oprócz tych, które polecasz ("Kryptonimu Verity" nie czytałam, ale biorę w ciemno wszystko, co rekomendujesz) dodałabym "Na Zachodzie bez zmian" Remarque'a. Wywiera ogromne wrażenie. Pamiętam, że jako nastolatka nie mogłam się z niej otrząsnąć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Verity jest bardziej dla nastolatków/ młodych dorosłych, ale w swojej klasie świetna. Remarque'a czytałam inne rzeczy, i do mnie nie trafił, ale spróbuję, dziękuję!

      Usuń
    2. Jak na mój czytelniczy gust to "Na Zachodzie..." jest najlepszą powieścią Remarque'a, choć nie mam pewności, czy dziś po trzydziestu latach i iluś-tam-więcej przeczytanych książkach miałabym takie same wrażenia, też miałam na myśli rekomendacje dla nastolatków. Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Szkoda, że autor Turbopatriotyzmu nie pisze , że tzw czekoladowy orzeł był wykonany w z mydła, gdyż masa czekoladowa nie wytrzymała obciążeń skrzydeł. :) i był tylko poczekoladowany. To niezły symbol, wręcz metafora- a wszystkim sie zdawałwo...
    To tak na szybko, a jeszcze dalibóg ten wpis byłby dobrym przyczynkiem do głęszej dyskusji, gdyby nie wpisywał się w nurt pedagogiki wstydu odpalanej Polakom z okazji obchodzonych świąt.
    11 listopada to świeto Niepodległości i świetujmy je myśąc głównie o Polsce i tych , którzy są korzeniami, to one trzymają nas przy życiu, jak frankofilia Francuzów, mega wielki snobizm Anglików, syjonizm Zydów czy samozadowolenia Niemców.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W moim odbiorze, ten orzeł był dramatyczny bez względu na to, z czego był zrobiony - nie zjadłabym ani nie umyła się orłem, tak samo jak nie nosiłabym odzieży patriotycznej. Mam dość tradycyjną wizję roli i wykorzystania symboli patriotycznych.

      Przesłanie Twojego komentarza rozumiem. Nie wiem tylko, czy w ostatnim zdaniu planowałeś/-łaś skontrastować Polaków z innymi narodowościami, czy raczej ich do nich porównać?

      P.S. Moje osobiste korzenie służyły w wojsku carskim. Chętnie bym się o tym czegoś więcej nauczyła w szkole, ale program tego nie przewidział.

      Usuń
  3. Tzn. przewidział, ale w marnym stopniu. Cieszę się, że mimo różnicy zdań przynajmniej częściowo uważasz mój wpis za wartościowy. Na pewno wypływa z mojego autentycznego zainteresowania I wojną, a nie jest krytyką dla samej krytyki. Pozdrawiam, Ewa

    OdpowiedzUsuń
  4. Ewo, przepraszam za lakoniczny i suchy nazbyt komentarz, ale bardzo sie śpieszyłam.
    Widzisz, ten orzeł to taka niesamowita symbolika- nie udało sie scukrzyć, przesłodzić orła, zbyt ciężki , by nie powiedzieć mocarny ma wymiar , więc po cichu zmydlono go, i tylko polukrowano. Nic nie wyjdzie z radosnej, różowej zabawy, która chce odsunąc ciężar, pamięć dziejów orła.
    Narody w szczególnych dniach mają prawo do nacjonalizmu, do dumy, do uwielbienia swoich bohaterów, swoich dziejów, nie trzeba w tych dniach dorzucać dziegciu i nakazywać samobiczowania.
    Niechby kto Amerykanom w dniu ich świeta napluł w dzieje ;)
    Ja np uwielbiam kulturę żydowską i uważam, że Polacy winni sie od Żydów uczyć. Jak najwięcej. Także od Francuzów, z ich patriotyzmem gospodarczym.
    Jakoś ich nikt nie wyśmiewa, nie piętnuje, nie nazywa januszami...
    Młodzi idący w marszach potrzebują autentycznych , mocnych jak historia wrażeń i emocji. Na całym świecie tak samo. To jest po prostu ulica. Idą wykształceni, z małymi dziećmi i kibole.
    Odzeż? mam bluzę z niewielkim orzełkiem :) Świetna jakość bawełny. Jeżdżę w niej na rowerze.

    Mój pradziadek był wcielony do carskiej gwardii. Służył 25 lat...
    zdążył spłodzić siedem córek, wybudował pierwszy we wsi murowany dom i zanim oszalał zamienił złote ruble na papierowe marki...mamy je do dziś w rodzinie kruchy papier , wieloznaczny i naznaczony...

    Obok nas jest las - cmentarz żołnierzy poległych w Bitwie Łódzkiej.
    Polskie nazwiska po stronie rosyjskiej i niemieckiej.
    Jestem tam co rok. Wielokrotnie. Ze ściśniętym gardłem, Buki i deby pochłaniają stare nagrobki, eh...długo by pisac...
    Pozdrawiam
    BN

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo Ci dziękuję za ten dłuższy komentarz. Widzę w nim bardzo dużo ciekawych wątków - waga symboli i to, jak dobra intencja zamienia się w farsę; różne postrzeganie marszów w zależności od miejsca w Polsce, gdzie się odbywają; zaniedbane, wielonarodowe cmentarze I wojny, o których rozmawiałam wczoraj z mężem, których tyle na południu Polski; coś, co Napiórkowski podkreśla, a mianowicie ukryta klasowość polskiego społeczeństwa, która wyraża się w okazywaniu wyższości, piętnowaniu, nazywaniu januszami, a czasem - strachu; nawet wymiana złota na papierowe marki, o której czytałam w tym roku u Zweiga.
      Sama coś piszesz...?
      Ewa

      Usuń
    2. To jest w ogóle zjawisko tak fascynujące, jak niepokojące, że "pedagogika wstydu" zostaje wyparta przez "pedagogikę dumy". Zważywszy, że społeczeństwo ma korzenie zapuszczone głęboko w chrześcijaństwie, to właśnie wstyd, jako świadomość niewłaściwego postępowania i chęć poprawy powinien być motorem działania (grzech, sumienie/wyrzuty sumienia, spowiedź, pokuta). Tymczasem do głosu w dominującym dyskursie dochodzi duma, która przecież, jakby nie było, jest wywyższającym pojęciem o sobie; w wielu kontekstach występuje jako synonim pychy, która to pycha z kolei jest pierwszym z grzechów głównych w dominującej religii. To odwrócenie drogowskazów moralnych jest paradoksem. A może jest właśnie "dobrą intencją, która zamienia się w farsę"?

      Usuń
    3. Jedna uwaga, może niekoniecznie w punkt: nie przepadam za słowem "wstyd", bo wstyd zakłada bycie osądzanym przez innych, wolę słowo "wina" - wina zakłada osąd jednostki przez siebie samą, ale w świetle wspólnych wartości społecznych.
      https://en.wikipedia.org/wiki/Guilt-Shame-Fear_spectrum_of_cultures
      I niestety, chyba już nie jesteśmy w tym momencie...

      Usuń
    4. Wiem, co masz na myśli. Pisząc, przyjęłam tu znaczenie, nazwijmy to, potoczne, ogólnie używane w kontekście politycznym. W sumie wydaje mi się, że choć te obszary - wina a wstyd - mają nieco odmienny charakter, to trudno jest je rozdzielić. Zastanawiam się, czy brak zdystansowania w stosunku do potrzeb własnego JA (w uogólnieniu - narcyzm) nie ma przełożenia wprost na interpretację poczucia wstydu, jako elementu ograniczającego indywidualną ekspresję.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty