Kryzysowa księżniczka

Ostatniego dnia przed zamknięciem szkół, kiedy wróciłam do pracy po dwie aktualnie omawiane książki, by mieć je pod ręką w domu, spotkałam jedną z moich przełożonych, która powiedziała coś, co wtedy mnie zmroziło. Powołała się na opinie psychologów, wedle których doświadczenie pandemii powinno być tak dla dzieci, jak i dla dorosłych korzystnym doświadczeniem, uczącym nas korzystania z wewnętrznych zasobów, dającym szansę na zbudowanie wytrzymałości psychicznej i umiejętności adaptacji, czymś, po czym będziemy mogli sobie powiedzieć, że daliśmy radę. Zakończyła słowami „poprzednie pokolenia miały wojnę”. Wydało mi się to przerażające, ale im dalej, tym lepiej rozumiem, co miała na myśli.

Wraz z koronawirusem w nasze życia wkroczyła Narracja przez wielkie N. Musimy się odnaleźć w obliczu przeciwności, zwrotu akcji, niepewności tego, jak będzie wyglądać świat po drugiej stronie tunelu. Pochłaniają nas jednak przede wszystkim sprawy organizacyjne, odnalezienie się w wyzwaniach nowej rzeczywistości, przede wszystkim utrzymanie status quo za wszelką cenę czasem, gdy przyjdzie się nad tym zastanowić, bezsensownie wysoką. Podczas gdy może to być dobry czas nie tylko na to, by oswoić się z nowym sposobem ubierania się czy nowymi produktami, ale też wypróbować nowe podejście do rzeczywistości, nową filozofię, nową siebie. Jedną z możliwych dróg jest porzucenie perfekcjonizmu i bycie łagodniejszą dla siebie i innych.


***

Perfekcjonizm często towarzyszy nerwicom i jest częstą przyczyną powodem depresji maskowanej, ale w normalnych warunkach nie zawsze jest szkodliwy. Problem w tym, że perfekcjoniści działają tym lepiej, im bardziej ich życie podzielone jest na wyraźne przedziały: pracę, czas z rodziną, czas na samorozwój, czas na hobby. W obecnej sytuacji, kiedy większości z nas wszystko zlewa się w jedno, o gratyfikację jest o wiele trudniej, niż zazwyczaj.

Od ponad miesiąca, tak jak Wy, walczę o utrzymanie się na powierzchni, i dociera do mnie, że jedynym sposobem jest odpuścić, ale (przynajmniej w moim przypadku) nie tam, gdzie wydawałoby się to najprostsze. Dom jest czysty, ja umalowana i w ładnej sukience, ale uczę się wykorzystywać w pracy nowe techniki: przygotowuję nagrania wykładów, uczę się zrobić prezentacje z podłożonym głosem, lato spędzę ucząc się nagrywać wideoeseje.

Raz na jakiś czas robię pauzę, żeby zastanowić się nad tym, czego najbardziej chciałabym lub muszę uniknąć; skupiam się na chwili obecnej, bo tylko tą zarządzam; staram się stawiać sobie różne cele i robić rzeczy na różne sposoby. Zakładam, że w sytuacji kryzysowej, a taką mamy, intuicja, szczęśliwe zbiegi okoliczności i korzystne przypadki są tak samo ważne, jak ciężka praca. Staram się być dla siebie dobra i choć trochę bawić się tą sytuacją, dać sobie miejsce na przypadek, żeby trafić na rozwiązania korzystne dla siebie i ludzi, w którymi pracuję. Moje lektury na teraz to „Zaakceptuj siebie. O sile samowspółczucia” Malwiny Huńczak i „Wyloguj swój mózg” Andersa Hansena.


***

I teraz wstydliwe wyznanie, czyli coś, do czego bym się Wam pewnie nie przyznała, ale koleżanki, z którymi półżartem się tym podzieliłam, mówią, że ten obraz jest rewelacyjny i im też bardzo pomaga: prasując, słuchając czytanki o Czesławie, czekoladowym czarowniku, przygotowując zajęcia, dzwoniąc do przyjaciół, staram się mieć w pamięci panie z obrazka poniżej:

Z jednej strony obraz siebie jako uwięzionej w, było nie było, dość wysokiej wieży księżniczki mnie bawi (a kto z nas tego teraz nie potrzebuje), ale drugiej strony popatrzcie: disneyowska księżniczka to uosobienie nadziei, hartu ducha w obliczu przeciwności, ciężkiej pracy, pozytywnego nastawienia, dobrych relacji z ludźmi, dążenia do przywrócenia porządku w mikro- i makroskali, oraz – pardon, Arielko – ikry. I jakoś dziwnie ten popkulturowy mit wspomaga mnie dziś lepiej, niż myśl o jakiejkolwiek realnej postaci, którą nazwałabym swoją bohaterką w mniej wymagającym ode mnie czasie.... Choć oczywiście każdemu według potrzeb:-)

Do przeczytania 30 kwietnia, czyli w czwartek za tydzień!

Ilustracja tytułowa: „Piękna i bestia” (1904), John Dickson Batten (1860–1932). Birmingham Museum Trust, Unsplash.

Komentarze

  1. Przemawia do mnie porównanie do księżniczek Disneya :) Wyrosłam na tych bajkach, a - parafrazując słowa J. Kaczmarskiego - nie ma i nie będzie chyba dziewczynki, która w jakimś okresie życia nie marzyłaby o tym, by być księżniczką ;)
    Sama wróciłam do pracy w biurze i pomimo, że wiąże się to dla mnie z różnymi dodatkowymi stresorami, to chyba wolę jednak takie rozwiazanie.
    W ramach relaksu próbuję stworzyć w naszym nieurządzonym jeszcze ogrodzie, mały ogródek warzywny. Nie mam pojęcia, czy, mając małą wiedzę i właściwie zerowe doświadczenie, mogę się spodziewać jakichkolwiek plonów, ale nawet jeżeli nic nie zbiorę, to sam kontakt z ziemią jest dla mnie w jakiś sposób kojący, więc uważam, że warto.
    Ponieważ dojeżdżam dość daleko do pracy, wstaję wcześnie i co rano mam okazję popodglądać z okna naszych leśnych "sąsiadów". W ciagu kilku tygodni, oprócz saren, bażantów i zająców, które już mi spowszedniały, miałam okazję z bliska zobaczyć lisa i dudka :)
    Staram się też czytać, choć ciężko mi zorganizować na to czas.
    I tak - na zmianę: "Self-Reg" (polecona mi kiedyś na facebookowej grupie dla mam, polecana też niedawno przez Ciebie - wymaga skupienia, więc czytam już od dawna w homeopatycznych dawkach), "Tajemnice gabinetów" (moim zdaniem, średniak), "Będzie bolało" (dołująca, nie mogę przebrnąć) i polecana na SD "Lala" (też nie mogę przebrnąć, nastraja mnie melancholijnie), "Rok na ulicy Czereśniowej" (fantastyczna książka, wreszcie mój dwulatek polubił wspólne czytanie, choć właściwie to książka, w której omawia się obrazki, bo tekstu jest w niej niewiele).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę się uderzyć w piersi, bo "Self Reg", polecana mi przez moją terapeutkę, nie zrobiła na mnie jednak dużego wrażenia - mam wrażenie, że rodzic jest w tej książce przedstawiony jako wyjątkowo bezradny... zeskanowałam sobie po prostu ostatnią część, z radami dla rodziców, i tyle. "Lala" faktycznie ma przynajmniej jeden moment, po którym poczułam się jak walnięta w brzuch, piękna jest, ale podnosi na duchu pośrednio raczej niż bezpośrednio.

      Nie wiem, czy kiedykolwiek w życiu widziałam dudka:-) Lubię filmy Jennifer Scott o jej ogródku (zwykle w tytule pojawiają się słowa "clueless gardeners") - ona ma bardzo can-do attitude, na zasadzie nie święci garnki lepią, zazdroszczę Ci możliwości grzebania się w ziemi, ja mam tylko skrzynki i doniczki na niewielkim balkonie.

      I cieszę się, że księżniczka do Ciebie trafia:-)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty