Arystokracja wrażliwych. Fragmenty eseju "W co wierzę" E. M. Forstera (1939)

Chwilę temu czytałam „On Being Different”, fantastyczny esej Merle Millera z 1971 roku, w którym po pięćdziesięciu latach ukrywania homoseksualizmu ujawnia swoją orientację na łamach The Times. Nie brzmi to może porywająco, ale Miller, pisarz i członek zarządu ACLU, organizacji broniącej praw obywatelskich w Stanach, tematu swojego homoseksualizmu nie poruszał nawet z byłą żoną (z którą zresztą bardzo się przyjaźnił); przede wszystkim zaś, co przebija z tego eseju, był człowiekiem o ogromnej wrażliwości i cienkim poczuciu humoru.

Odradziłem mu samobójstwo, wskazując, że przegapiłby wtedy gejowską rewolucję, a rewolucje, zwłaszcza te bezkrwawe, są zawsze ekscytujące.

Miller wcale nie miał ochoty wychodzić z szafy, ale po przeczytaniu szczególnie zjadliwego, homofobicznego artykułu w magazynie, w którym, jak mi się zdaje, sam kiedyś pracował, publicznie wybuchnął, że jest gejem, że jego przyjaciele to w większości geje, i że ma dość słuchania steku poniżających bzdur o sobie i swoich przyjaciołach. Potem skontaktował się z nim The Times, i reszta jest historią.


***

Dlaczego piszę o Millerze? Czytając jego esej miałam wrażenie obcowania z przemiłym, kulturalnym neurotykiem. Kiedy powołał się na esej E. M. Forstera, „What I Believe”, szybciutko go odnalazłam, zachwyciłam się, i wracam do Was z przetłumaczonymi fragmentami.


W opublikowanym w 1939 roku eseju Forstera podobnie jak Millera homoseksualisty, introwertyka i wrażliwego obserwatora relacji międzyludzkich – pobrzmiewa zapowiedź wojny i wiara w to, że zwycięży przyzwoitość i normalne życie. Wydany przez Leonarda i Virginię Woolfów, broni demokracji i świeckich wartości, zderzając je z reżimami totalitarnymi.

Pełne (także amatorskie) tłumaczenie znajdziecie tu. Na resztę wpisu oddaję głos E.M. (czyli Edwardowi Morganowi) Forsterowi.

***

„Relacje międzyludzkie nie mają dzisiaj dobrej prasy. Uważa się je za burżujski luksus, wytwór dobrych i łatwych czasów, które bezpowrotnie przeminęły, i naciska, byśmy z nich zrezygnowali, zamiast tego poświęcając się jakiemuś ruchowi czy ważnej sprawie. Nienawidzę idei poświęcania się sprawie, i mam nadzieję, że postawiony przed wyborem zdrada ojczyzny a zdrada wobec przyjaciela miałbym odwagę zdradzić swój kraj. Taki wybór może oburzyć współczesnego czytelnika, który natychmiast wyciągnie swoją patriotyczną rękę po telefon, by zadzwonić na policję. Nie wstrząsnąłby natomiast Dantem. Dante umieścił Brutusa i Kasjusza w najniższym kręgu Piekła, by wybrali zdradę wobec swego przyjaciela, Juliusza Cezara, a nie zdradę swojej ojczyzny, Rzymu. (...)


 ***

„To sprowadza mnie do kwestii demokracji: „Nawet miłość, umiłowaną Republikę, żywiącą się wolnością i życiem”(1). Demokracja nie jest tak naprawdę umiłowaną Republiką, i nigdy nią nie będzie. Ale jest mniej godna nienawiści niż inne współczesne formy rządów, i jako taka zasługuje na nasze wsparcie. Wychodzi od założenia, że ​​jednostka jest ważna, i że do stworzenia cywilizacji potrzebni są ludzie każdego rodzaju. Nie dzieli swoich obywateli na rządzących i rządzonych - coś, co zwykle robią reżimy oparte na wydajności. Ludzie, których podziwiam najbardziej, są wrażliwi, chcą coś stworzyć lub coś odkryć, i nie postrzegają życia w kategoriach władzy jednych nad drugimi. Tacy ludzie mają większe szanse w systemie demokratycznym niż w jakimkolwiek innym. To oni zakładają religie, wielkie lub małe, to oni tworzą literaturę i sztukę, to oni prowadzą bezinteresownie badania naukowe, albo są tak zwanymi „szarymi ludźmi”, spełniającymi się twórczo w prywatnym życiu, na przykład przyzwoicie wychowując dzieci lub pomagając sąsiadom. Wszyscy ci ludzie muszą jakoś wyrazić siebie; nie mają takiej możliwości, o ile nie pozwoli im na to społeczeństwo, a najwięcej wolności daje im społeczeństwo demokratyczne.


Demokracja ma jeszcze jedną zaletę. Dopuszcza krytykę, a tam, gdzie brak publicznej krytyki, pojawiają się tuszowane afery. Dlatego wierzę w prasę, mimo jej kłamstw i wulgarności, i dlatego wierzę w parlament. (...) To, czy parlament jest organem przedstawicielskim, czy też wydajnym, jest dyskusyjne, ale cenię go za to, że krytykuje i dyskutuje, a to, o czym dyskutuje, dociera do mas. Tak więc zdrowie demokracji: dlatego, że dopuszcza różnorodność, i dlatego, że zezwala na krytykę. (...).


 ***

[Wszelkie] wielkie przedsięwzięcia twórcze, wszelkie przyzwoite relacje międzyludzkie zachodzą w przerwach między tymi okresami w historii, kiedy rządzi siła. Te przerwy są bardzo istotne. Chciałbym, żeby były możliwie częste i możliwie długie; nazywam je „cywilizacją”. Niektórzy ludzie idealizują siłę, stawiają ją na podium i czczą, zamiast spychać w tło tak długo, jak tylko się da. Myślę, że błądzą, i że ich odpowiednicy z przeciwnej strony, mistycy, błądzą jeszcze bardziej twierdząc, że siła nie istnieje. Wierzę, że siła istnieje, i że jednym z naszych zadań jest zapobieganie temu, by wydostała się ze swojego pudełka. Wyłazi z niego prędzej czy później, a potem niszczy nas i wszystkie cudowne rzeczy, które stworzyliśmy. Ale nie jest na zewnątrz przez cały czas, dlatego, że silni – szczęśliwie są głupi. (...)


***

Takie jest więc moje zdanie na temat siły i przemocy. Są one, niestety!, nieodzownym elementem życia na tej ziemi, ale nie zawsze wysuwają się na czoło. Niektórzy nazywają okresy, kiedy ich brak, „dekadenckimi”; ja nazywam je „cywilizacją”, i upatruję w takich przerwach główne uzasadnienie eksperymentu, jakim jest człowiek. Zanim los nie uderzy, patrzę w inną stronę. Czy zawdzięczam to swojej odwadze, czy tchórzostwie – nie mam pewności. Ale wiem, że gdyby ludzie nie patrzyli w inną stronę w przeszłości, nie przetrwałoby nic wartościowego. Ludzie, których szanuję najbardziej, zachowują się tak, jakby oni byli nieśmiertelni, a społeczeństwo – wieczne. Oba te założenia są fałszywe: oba musimy przyjąć za prawdziwe, jeśli mamy dalej jeść i pracować i kochać, i zachowywać kilka otworów do oddychania dla ludzkiego ducha. Wśród ludzkości nie zapanuje żaden utopijny pokój; nie powstanie żadna lepsza i silniejsza Liga Narodów; żadna forma chrześcijaństwa, ani alternatywa do chrześcijaństwa, nie przyniesie światu pokoju, a jednostce – prawości; ludzkość się nie zmieni. A jednak nie powinniśmy rozpaczać, ba, nie możemy rozpaczać; doświadczenie przeszłości uczy nas, że ludzie od zawsze z uporem przyjmowali twórczą postawę w cieniu miecza;  że robili swoje – uprawiali sztukę, naukę, zajmowali się domem – dla zasady, i że lepiej, byśmy poszli w ich ślady w cieniu samolotów. (...).


***

Możemy szukać oparcia w kulcie bohatera. Ale on, moim zdaniem, nie pomaga. Kult bohatera to niebezpieczny nałóg, a jedną z pomniejszych zalet demokracji jest to, że nie daje temu kultowi dobrych warunków do rozwoju, ani sama nie tworzy tego krnąbrnego typu obywatela znanego jako Wielki Człowiek. Zamiast tego tworzy różnego rodzaju drobnych ludzi, co jest o wiele większym osiągnięciem. Ale ludzie, którzy nie umieją wzbudzić w sobie zainteresowania różnorodnością życia ani nie umieją samodzielnie podejmować decyzji, są z tego niezadowoleni, i tęsknią za bohaterem, któremu mogliby oddawać cześć i ślepo za nim podążać. Znamienne jest, że bohater jest dziś nieodzownym elementem repertuaru władzy społeczeństw autorytarnych. Reżim oparty na wydajności nie będzie działać bez paru bohaterów, którzy pomagają znieść monotonię – tak jak do złego puddingu wrzuca się śliwki, by poprawić smak. (...).


***

Wierzę jednak w arystokrację – o ile to odpowiednie słowo i o ile demokrata może go użyć. Nie w arystokrację władzy, opartą na randze i wpływach, ale arystokrację ludzi wrażliwych, rozważnych i śmiałych. Jej członków można znaleźć we wszystkich narodach i klasach społecznych od zarania dziejów, i istnieje między nimi tajne porozumienie. Reprezentują prawdziwą humanistyczną tradycję, jedyne trwałe zwycięstwo naszej dziwnej rasy nad okrucieństwem i chaosem. Tysiące z nich giną w zapomnieniu, niewielu nosi sławne nazwiska. Charakteryzuje ich wrażliwość wobec innych, ale także wobec samych siebie, są uprzejmi, ale nie pretensjonalni, ich śmiałość nie jest zuchwałością, ale siłą przetrwania, mają też poczucie humoru. (...). Idą naprzód – armia niepokonana, ale nie zwycięska. Arystokraci, śmietanka, wybrani, najlepsi z najlepszych – wszystkie słowa, które ich opisują, brzmią  fałszywie, a wszelkie plany zorganizowania ich palą na panewce. Raz za razem Władza, dostrzegając ich wartość, próbuje ich zjednoczyć i wykorzystać (...). Ale oni prześlizgują się przez jej sieci i znikają; kiedy zamykają się drzwi, ich już nie ma w pokoju; ich świątynią, jak zauważył jeden z nich, jest świętość uczuć Serca (2), a ich królestwem, choć nigdy go nie posiądą, jest cały szeroki świat. (...).”


(1) fragment wiersza „Hertha” A. Swinburne'a.

(2) John Keats, cytat z listu do przyjaciela.


Jeśli myślicie, że ten wpis może się komuś przydać, będzie mi miło, jeśli podzielicie się nim na Facebooku. 

Pozdrawiam Was serdecznie i zapraszam za tydzień, na bezdyskusyjnie letni wpis o nieoczywistej ikonie stylu lat 60. i 70.


Zdjęcie tytułowe: Kinga Cichewicz, Unsplash.

Komentarze

  1. Wspaniały esej, bardzo w czas trafiający, bo po tej całej wyborczej nagonce jednych na drugich i ostatecznie wynikach mam poczucie totalnej, wszechogarniającej beznadziei. Czas na zmianę perspektywy. Dziękuję!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też pomyślałam, że jakkolwiek by nie było (a dla mnie - nie było), ten tekst będzie w punkt. A w ramach układania się z sytuacją chciałabym przeczytać "Prawy umysł" Jonathana Haidta. Podobno dobre. Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Dziękuję za ten tekst dzisiaj.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli choć trochę się przydał - bardzo się cieszę.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty