Przedmioty a poczucie tożsamości

 

Jedną z rzeczy, którą moje mieszkanie dość mocno różni się od mieszkań większości moich znajomych (filologów i nie), jest względnie mała – jeśli wziąć pod uwagę, co i ile czytam, i jak wykorzystuję je w pracy – liczba książek i sposób, w jaki (nie) są eksponowane. Można je znaleźć praktycznie w każdym pomieszczeniu, często poukładane w poziomie, w dwóch rzędach, w stosy, ale bardzo staram się, żeby nie przykuwały uwagi, nie panoszyły się, nie oblepiały ścian. Nie mogłabym bez nich żyć, ale muszą znać swoje miejsce.

Kiedyś przeczytałam felieton Umberto Eco o jego bibliotece domowej, której widok niezmiennie skłaniał gości do pytań, czy naprawdę wszystko to przeczytał, i pomyślałam, że znam prawie podobne domy i mieszkania (najwięcej książek na metr kwadratowy widziałam w mieszkaniu kogoś, kto poznał Eco jeszcze w latach 60. w Paryżu). W moim domu rodzinnym książek nie było przytłaczająco dużo (zaledwie kilka ścian ;-), ale gdzieś w okolicy drugiej dorosłej przeprowadzki zaczęłam czuć niepokój na myśl o byciu osobą, która zamawia regały na wymiar. (Okazuje się, że to nie aż tak rzadkie u dzieci z inteligenckich rodzin – buntujemy się, korzystając z Kindle'a i bibliotek.)

***

Przez długi czas myślałam, że moją relację z przedmiotami uformowało doświadczenie sprzątania domu babci po jej śmierci. Babcia nie była typem chomika, ale żyła długo, i samo nagromadzenie przedmiotów z jej i dziadka życia starczyło, żebym powiedziała sobie że nie, że po mnie nikt nie będzie tak sprzątał, że nie chcę, żeby życie budowało na moim mieszkaniu osad rzeczy. 

Oprócz komfortu psychicznego (a raczej braku dyskomfortu), jaki daje mi to, że staram się nie obciążać zbędnymi przedmiotami, lubię niezależność, jaką daje mi możliwość wyjazdu w każdej chwili (wyjazdy rodziców wiążą się z korzystaniem z dobrej woli krewnych bo dom, obrazy, kwiaty, ogród). Choć przed epidemią podróżowałam mniej, niżbym chciała (mąż obiecał mi, że kiedy to minie, to się zmieni), bawi mnie myśl, że przy moim osiadłym stylu życia w każdej chwili mogę spakować się i wyjechać. 

Jednak z biegiem czasu dociera do mnie, że nie tylko ograniczam ilość przedmiotów w swoim otoczeniu, ale też intencjonalnie staram się mieć do nich mało sentymentalne podejście staram się nie przywiązywać do rzeczy, nie mieć skarbów. Po paru latach terapii nie muszę zastanawiać się nad tym, dlaczego tak jest.

***

Kolekcje fascynują mnie jako stan umysłu: znałam ludzi gromadzących przedmioty, które miały ich definiować w oczach innych, przedmioty, które ich autentycznie zachwycały, przedmioty, które stanowiły przewrotną odskocznię od ich publicznego, poważnego 'ja'. Wiem, że za poważną kolekcją książek może kryć się wstydliwa, idąca w setki, kolekcja kiczowatych figurek, tak jak półki z najcenniejszymi książkami mogą kryć się za przesuwanymi panelami boazerii.

*** 

Przy pewnej okazji zaczęłam się zastanawiać, jakie przedmioty sprawiają, że czujemy się jak my, dają nam poczucie zakotwiczenia, może kontaktu z przeszłością.

- Nie ma pan jakiejś stałej bazy? - pytałem. - Czegoś, co mógłby pan uznać za swój dom?
Zaczerwienił się, zawstydzony.
- Tak - rzekł niepewnie. - Ale to bardzo osobista sprawa. (...)
Powiedział, że w sejfie w pracy trzyma czarną kasetkę na dokumenty,
Kiedy przyjeżdża do Londynu, zamyka się w swoim pokoju i wykłada jej zawartość na łóżko.
Na jej dnie trzyma różne drobiazgi, które zostały mu z dawnych lat: zdjęcie ślubne rodziców, medale ojca, list od króla, misia, ulubionego zimorodka matki z porcelany drezdeńskiej, jej broszkę z granatami, nagrodę z zawodów pływackich (...), srebrną popielniczkę, którą dostał za dwadzieścia pięć lat pracy w firmie.
W części górnej, oddzielonej warstwą bibuły, znajdują się rzeczy afrykańskie, bez materialnej wartości, ale stanowiące pamiątki ważnych spotkań: zuluska rzeźba, kupiona od smutnego starca w Drakensbergu, żelazny wąż z Dahomeju, odbitka z koniem Proroka czy też list od chłopca z Burundi, w którym dziękuje mu za piłkę. Za każdym razem, kiedy kupował coś nowego, wyrzucał jakąś starą rzecz, która straciła dla niego znaczenie.

 (Bruce Chatwin, "Pieśni stworzenia", Świat Książki, 2008, str. 304-5)

Sama chcę się możliwie silnie zakotwiczyć w teraźniejszości.

***

Ciekawi mnie to (patrz lista książek poniżej) czy i ilu przedmiotów potrzebujemy, żeby wiedzieć, kim jesteśmy i potwierdzić to w świecie; sama wyrażam siebie nie poprzez gromadzenie, a dokonując od lat podobnych wyborów estetycznych, leciutko w bok od oczywistości; atrament w trudnym do kupienia kolorze, zawsze przynajmniej jedna para czerwonych butów w szafie, podkoszulek o kroju, który ciężko znaleźć, bloki do pisania A4 w linie (z jakiegoś powodu znacznie trudniejsze do zdobycia, niż te w kratkę), perfumy i kosmetyki kąpielowe, które sprawiają, że czuję się, jak ja, papier listowy o określonej gramaturze. Dzięki temu nawiązuję z przedmiotami relację monogamiczną (choć jest to monogamia seryjna), i czerpię z niej poczucie satysfakcji, ciągłości i odtwarzalnego komfortu, który mogę zbudować wokół siebie wszędzie.

Jaka jest Wasza relacja z przedmiotami? Czy wiecie, z jakimi elementami Waszej historii się łączy?

***

Literacka playlista stanowiąca tło to wpisu: wiersz "Ta jedna sztuka" Elizabeth Bishop, listy Chatwina, "Utz" (jego powieść o kolekcjonerze), "Pieśni stworzenia"/ "Ścieżki śpiewu" (jego nie-do-końca non-fiction o nomadach, dwa polskie wydania o różnych tytułach, z czego chyba to pierwsze lepiej przetłumaczono).

 Zdjęcie tytułowe: Maria Ionova, Unsplash.

Komentarze

  1. Czytnik to najlepszy wynalazek ostatnich lat. Bez niego utonęłabym w papierze.

    Mam do przedmiotów stosunek pragmatyczny. Przeprowadzałam się w życiu kilkanaście razy, nadal mieszkam w wynajmowanym lokum. Inaczej nie mogłabym funkcjonować.

    Przeraża mnie nadmierne przywiązanie do przedmiotów. Tak jak Twoim doświadczeniem było porządkowanie mieszkania po śmierci babci, tak moim jest uparte trwanie starszej osoby w miejscu w którym nikt nie jest w stanie zapewnić jej należytej opieki, a z którego ona nie chce się ruszyć pomimo tego, że zostały w tym miejscu już wyłącznie przedmioty. Przedmioty, których w dodatku nie pozwala ona naprawić, oddać do renowacji, ochronić. Też obiecuję sobie, że nie będę tą osobą, ale kto wie, co się z nami stanie na starość.


    Póki co pielęgnuję w sobie seryjny minimalizm. Lubię mieć tyle rzeczy, aby otaczał mnie komfort i estetyka. Ale równie chętnie sprzedaję i oddaję to, co niepotrzebne i nie mam oporów przed rzeczami z drugiej ręki.

    Wybory estetyczne w bok od rzeczywistości - tak, chociaż z przyjemnością ulegam niektórym modom jak ta na polski design z czasów PRL, który dobrze współgra z mieszkaniem w bloku (w przeciwieństwie do kuszących inspiracji wnętrzarskich dla szczęśliwych posiadaczy apartamentu w wiedeńskiej kamienicy).

    Literacko o przedmiotach najpiękniej pisał chyba Stefan Chwin w Hanemannie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mam świadomość tego, że z czasem wszystko może się zmienić, że otaczające mnie przedmioty mogą stać się pamiątkami po dobrym życiu, z którymi nie będę mogła się rozstać. Wszystko jest możliwe.

      Lubisz Chwina? Czytałam Hanemanna niedługo po publikacji, potem kilka razy próbowałam się, dzięki namowom Hal, do niego przekonać, ale nie zgrywamy się jakoś na poziomie komórkowym.

      Usuń
    2. Czytałam tylko Hanemanna i to też już dość dawno - kilkanaście lat temu jako lekturę w liceum. Wtedy bardzo mi się podobał, ale też skupiałam się mocno na stronie formalnej, pisałam z na podstawie Hanemanna pracę maturalną o różnych rodzajach narracji. W międzyczasie wyszłam za mąż za Gdańszczanina i tematy związane z tym miastem stały mi się bliższe emocjonalnie więc w najbliższym czasie zamierzam sobie zrobić powtórkę z lektury i zobaczyć jak ją teraz odbieram. Bardzo dawno nie czytałam nic z czystej beletrystyki.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty