Mikroremonty, czyli jak bezboleśnie odświeżyliśmy mieszkanie

 

To nie jest wpis instruktażowy; tego nie śmiałabym pisać, zakładając, że wszyscy poza mną oglądają metamorfozy remontowe (gdybym miała dostać dwa złote za każdą radę i rekomendację, którą dostałam od koleżanek, mogłabym wybrać się do dobrej restauracji). Raczej chciałam się podzielić swoim doświadczeniem, że można zrobić to i w taki sposób szybkimi, uderzeniowymi akcjami, jedno- lub dwudniowymi. Może ten wpis pomoże zdecydować się na taką formę odświeżenia mieszkania tym z Was, które onieśmiela wizja chaosu/ wpuszczania do domu ekipy remontowej/ sporych wydatków (w tym momencie koszt robocizny jest najwyższy od co najmniej dekady). 

Jest to o tyle dobra metoda, że jeden krok pociąga za sobą następny  przy odświeżonych ścianach widać pożółkłe framugi, po pomalowaniu framug warto pomalować drzwi, i kolejne wnętrze, w którym z kolei aż chce się kupić nowe rolety... 

Malowanie przedpokoju i sufitów w łazienkach

Zabrało nam to tylko jeden dzień, i było w zasadzie bardzo przyjemne – nie trzeba było gruntować ścian, bo w przedpokoju mamy tapetę strukturalną, którą tylko zmyliśmy wodą z mydłem malarskim. To był dobry początek: nie zniechęciliśmy się, efekt był bardzo widoczny i przekonał nas, że warto iść dalej. 

Przy okazji przemyłam (bez mydła malarskiego) ściany w pokoju Młodej, co poważnie zmieniło moje poglądy na miejsca osadzania się kurzu, a także pozbawiło złudzenia, że jej pokój jako jedyny nie wymaga malowania.

Malowanie framug

Na malowanie framug w naszym mieszkaniu przeznaczyłam dwa dni: piątek i sobotę w weekend, kiedy (bardzo nietypowo) nikogo poza mną nie miało być w domu. Pierwszego przetarłam je gąbkami ściernymi (które bardzo polecam, bo można nimi pracować na wilgotno, co ogranicza pylenie do minimum), i zajęło to sporo czasu. Nie żałowałam głównie dlatego, że szlifowanie framug naprawdę mi unaoczniło, że potrzebują pomocy. Z jedną, drewnianą i bardzo oporną, pomógł mi po pracy mąż – miała na tyle mało załomków, że mógł użyć szlifierki oscylacyjnej.

W sobotę rano zmyłam framugi z resztek pyłu i tego, co osadziło się na nich przez noc, odtłuściłam rozpuszczalnikiem stosownym do wybranej emalii, i zaczęłam malować (gąbkowymi wałkami, posiłkując się płaskim pędzlem w trudnych miejscach). Przy pięciu framugach i rzetelnej pracy (z licznikiem Pomodoro nastawionym na 25/5), całość zajęła mi 4 godziny – z czego zmywanie i odtłuszczanie framug zajęło godzinę, a samo malowanie było już nagrodą za wszystkie poprzednie etapy. Potem doprowadziłam do porządku narzędzia (co zajęło mi kolejne 30 minut), zrobiłam obiad i wyszłam do muzeum, żeby przewietrzyć mieszkanie. Następnego dnia rano nałożyłam na drewnianą framugę kolejną warstwę farby, i byłam już spokojna, że do powrotu domowników framugi wyschną, i że bez problemu założę drzwi.

Sypialnia i pokój dzienny

W sypialni, prócz odświeżenia ścian, trzeba było pomalować pożółkły kaloryfer i rurki grzewcze oraz wymienić zżółkły przełącznik światła. Postanowiliśmy to zrobić w ostatni dzień przed wyjazdem, żeby nie musieć przenosić się ze spaniem do innego pokoju; na dzień przed akcją malowanie mąż zaszpachlował ubytek w ścianie, a ja zmatowiłam rurki i kaloryfer, umyłam część ścian wodą z mydłem malarskim (resztę odkurzyłam) i wyprowadziłam z sypialni większość mebli. 

W dniu malowania mąż zdemontował elektrykę, a ja zaczęłam malowanie od ściany za rurkami i kaloryferem, przetarłam kaloryfer i rurki benzyną i pomalowałam je specjalną emalią (drugą warstwę można położyć już po czterech godzinach). Dokończyliśmy sypialnię, powstawialiśmy wszystko na miejsce, zawiesiliśmy żyrandol i obrazy i koło piątej po południu było po wszystkim; mogliśmy odebrać córkę z wakacji. 

Jesienią podobnie postąpiliśmy z pokojem dziennym; ku mojemu zdumieniu daliśmy radę w jeden dzień, do tego z wyrównywaniem pęknięcia na suficie (to wziął na siebie mąż). Przy okazji pozbyliśmy się części rzeczy niepozbywalnych.

Drzwi

Nie pamiętam już okoliczności przyrody, ale dwie pary drzwi mąż pomalował sprayem, a dwie pary malowałam sama gąbkowym wałkiem i poszło megaszybko. Tu kłopotliwe było szukanie nowych drzwi, bo wyjściowo chcieliśmy je wymienić, ale ponieważ za nic nie byliśmy w stanie wybrać z dostępnych modeli ani jednego, który by nam się podobał (oboje wierzymy w tradycyjne białe drzwi szprosowe, niestety dostępne tylko albo w najtańszej, albo najdroższej kategorii cenowej), stanęło na odmalowaniu tych drzwi wewnętrznych, które tego w widoczny sposób potrzebowały.

Klimatyzacja

Sprzyjało nam szczęście, bo zarówno sprzęt, jak i montaż trafiły nam się po cenach niewarszawskich; znajomy pracownik firmy sprzedającej klimatyzatory doradził nam sprzęt Airwella (w środku, jak się okazuje, siedzi mechanizm Mitsubishi), i – ze względu na układ mieszkania dwa splity, średni i mały, zamontowane nad szafami w pokoju dziennym i naszej sypialni (sypialnia córki leży od nienasłonecznionej strony).  

Co do robocizny okazało się, że jeden agregat i dwa splity jest kosztowniejszy w założeniu, niż dwa agregaty i dwa splity. Planowaliśmy kucie, ale okazało się, że ściana, na której montowane będą oba splity, jest żelbetowa, i skończyło się plastikowymi rynienkami, których zresztą zupełnie nie widać, bo biegną dyskretnie tuż nad szafami. Cała operacja trwała jeden dzień.

Rolety

Dzień-noc, zamówione spontanicznie na wyjeździe (polecam!), mąż sam montował. (Mowa o roletach do pokoju dziennego, bo w sypialni mamy rolety zaciemniające i odbijające światło, bez których nie mam mowy, bym normalnie funkcjonowała.)


A jak to wygląda u Was? Wolicie zebrać siły na generalny remont, żyjecie w remoncie permanentnym, czy ulepszacie mieszkanie tak jak my pulsacyjnie?


Zdjęcie tytułowe: Umanoide, Unsplash.

Komentarze

  1. Nie cierpię remontów, nazwanie tej techniki "pulsacyjną" niezwykle mi się podoba, bo nieźle oddaje to co uprawiam obecnie w nowym domu- miesiącami potykamy się w jakimś miejscu o kartony, potem organizuję jakiś mebel, zasłonkę i kosz w innym kącie, a reszta dobytku czeka na kolejny dzień łaski. W moim przypadku problemem jest raczej zdecydowanie się na coś satysfakcjonującego wizualnie i jakościowo, co jednocześnie będzie osiągalne (finansowo i fizycznie do zdobycia). Już się przyzwyczaiłam do tego stylu pracy i nie zamierzam obniżać standardów :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To serdecznie Ci życzę wielu dobrych trafień w tym roku:-) A z ciekawości - jakie masz wymagania brzegowe (prócz tego, że jesteś eko), że jest Ci tak trudno znaleźć coś fajnego?

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty