Terapia zajęciowa z Ukrainą w tle

 

Jakiś czas temu, przeglądając zdjęcia japońskich byobu, czyli ekranów, wpadłam na pomysł, by jeden/ dwa skopiować, i być może powiesić na ścianie (mam kosę z bladą akwarelką wiszącą nad naszą kanapą, którą mój mąż ukochał miłością wielką - jak sam zauważył, mam słabość do impasto).

Mimo jego sceptycyzmu zainwestowałam więc w akryle (którymi w życiu nie malowałam; dodajmy, że w zasadzie nie umiem ani rysować, ani malować, czy czyni całe przedsięwzięcie ciekawszym), pędzle, podobrazia, gesso, i dopiero wtedy obejrzałam kilka tutoriali na Youtube (gorąco polecam tego pana).

Ponieważ w obu obrazach istotną rolę gra złote tło, użyłam tricku, którego nauczyłam się z filmów o historii sztuki - pod warstwą złotej farby położyłam brązowo-rudy podkład. Przyznam się też, że ponieważ nie mam pewnej ręki, wszystkie formy geometryczne (koło, zygzakowaty wzór, rozsiane prostokąciki) malowałam przy użyciu szablonów, i zupełnie się tego nie wstydzę.

Oto efekty:


Czego używałam (linki nieafiliacyjne):

  • tanie podobrazia z Empiku (Creadu, dostępne stacjonarnie w Papiernik by Empik - chciałam kupić droższe, ale były problemy z dostawą);

  • gotowy do użycia grunt Renesans (płótna są od razu zagruntowane, ale naprawdę warto zagruntować je ponownie - szczegóły tu);

  • zestaw farb akrylowych Talens - wszystkiego po trochu, niezła jakość; tubki są małe, i do malowania większych powierzchni (złotej i karminowej) kupiłam osobno farby w tubach. Dodam, że przy zakupach w Empiku korzystałam z promocji na artykuły artystyczne, którą mieli na początku roku;

  • farby w tubach: ciemnozłota Amsterdam i karminowa Amsterdam Expert. Naprawdę warto postawić na farby dobrej jakości - w pierwszym podejściu kupiłam tani karminowy akryl dostępny stacjonarnie w Empiku, który sechł w oczach, i nie dało się nic nim zrobić;

  • pędzle - ten zestaw cienkich pędzli i ten zestaw szerokich (bez szerokich nie poradziłabym sobie z malowaniem gładkich powierzchni).

  • Do tego, ponieważ żaden z pędzli nie mógł dać tak cienkiej linii, o jaką mi chodziło, rośliny narysowałam cienkim markerem akrylowym (przedtem nie wiedziałam nawet, że takie istnieją).

Mniejszy obraz, geometryczny, zaklepała córka, większy - słońce - znalazł mniejsze uznanie u domowników, i prawdopodobnie przekażę go na szkolną aukcję charytatywną, lub inaczej znajdę dla niego nowy dom. W każdym razie - Bob Ross, here I come:-)

***

Kiedy wyjeżdżaliśmy z pensjonatu, w którym rokrocznie spędzamy ferie, Młoda i jej przyjaciółka dostały na otarcie łez czapki robione przez właścicielkę; obiecałam córce pasujący kolorem szalik, do czego zresztą już jakiś czas się zbierałam - poprzedni był za wąski. 


Robię bardzo proste szaliki - ściągacz podwójny, dalej pojedynczy - i cały bajer polegał tu na użyciu ciepłej jedwabnej włóczki. Córka jest zadowolona z efektu końcowego - szalik jest przytulny, ciężki, nie gryzie - ale przyznam, że z Winter Silk pracowało mi się źle; zrywała mi się przy narzucaniu oczek i wykańczaniu robótki, w trakcie pracy wszędzie zostawiałam za sobą kłaczki. Do tego, pewnie przez długą przerwę w robieniu na drutach, nie ogarnęłam tego, ile włóczki będzie mi trzeba - motki są małe i drogie jak oczy szatana, i najpierw optymistycznie kupiłam ich zbyt mało, a potem za dużo. Końcem końców córka dostała niebieski szalik, a dwa motki w kolorze ecru przeznaczę na apaszkę dla siebie.

***

Zdecydowanie jednak najważniejszą rzeczą, którą ostatnio robię w ramach tytułowej "terapii zajęciowej", jest nauka ukraińskiego. Mój rocznik był pierwszym, który nie miał w szkole obowiązkowego rosyjskiego; nie mam też żadnych rodzinnych powiązań ze Wschodem, i radośnie rzuciłam się w objęcia niemieckiego, angielskiego, i języków romańskich. O nauce ukraińskiego myślałam już od dawna, w miarę, jak w Warszawie rosła liczba Ukraińców. Teraz nie mam już wymówki, zwłaszcza, że ze względu na zawód będę miała pewnie do czynienia z ukraińskimi nastolatkami i dziećmi - a moim priorytetem, od zawsze, jest dawać uczniom poczucie bezpieczeństwa. (Mnie samej też to pomaga - kiedy czuję, że chcę ponownie, kompulsywnie, przeczytać informacje z Ukrainy, otwieram Duolingo.)

Parafrazując słowa Michaela Hoffmana, publicysty "Guardiana":

Szacunek, elokwencja i świadomość innych są ze sobą powiązane, a jak można okazać większy brak szacunku, niż nie mówiąc do innych w ich języku? Czy przez brak refleksji, że można to robić? Brak wstydu, że nawet nie bierze się takiej możliwości pod uwagę? O jakim szacunku do innych to świadczy? Czy wręcz go nie wyklucza? Jak można mieć nadzieję na zrozumienie innych, gdy wymagamy od nich, by mówili do nas [swoją wersją polskiego]? (klik)

Koleżanka krzyczy co prawda, żeby uczyć się głównie rosyjskiego, bo uciekają przede wszystkim ludzie ze wschodniej Ukrainy. Element poszanowania wydaje mi się jednak przemawiać za nauką ukraińskiego, a znajoma z dużej warszawskiej uczelni mówi, że zdecydowali się pisać po studentów po ukraińsku, bo rosyjski byłby niedelikatny. Koleżanka z pracy, rosyjskojęzyczna Ukrainka, też optuje za używaniem ukraińskiego w komunikacji z uchodźcami; mówi, że to wrażliwszy i bardziej wspierający wybór. 

Zabieram się też za książki Serhija Żadana, ukraińskiego autora nominowanego przez Polaków do literackiego Nobla. Jego "Internat" czyta się podobno jak "Drogę" Cormaca McCarthy'ego; ja zacznę od "Big Maca" i "Hymnu demokratycznej młodzieży").


Ściskam Was mocno!

Zdjęcie tytułowe: Kinga Cichewicz, Unsplash.

Komentarze

  1. Cały czas gdzieś podskórnie czuję to, o czym mówi Poeta w Weselu, a co zamyka się w "a tu pospolitość skrzeczy" - ona musi skrzeczeć, a duch swoją energię do ogromnych wielkich rzeczy musi zrealizować w tych małych: dla siebie i dla innych.

    Długo myślałam, co odpisać na ten i na poprzedni wpis, bo od początku tej wojny przeszłam przez wszystkie znane mi emocje oraz trochę dla mnie obcych, ale rzeczywistych i bardzo intymnych. Nie pomyślałam o tym, żeby to przekuć na jakąś manualną pracę twórczą, a przecież wyszywam krzyżykami - metodą haftu tak rozprzestrzenioną w ukraińskiej sztuce ludowej.

    Miałam też podobne refleksje dotyczące języka ukraińskiego, od momentu jak jadąc taksówką nie mogłam się dogadać z kierowcą z Ukrainy. Nie wiedziałam tylko gdzie i jak zacząć, także dziękuję za cynk od Duolingo.

    I tak jeszcze na koniec tej przydługiej wypowiedzi: cieszę się, że wciąż coś się tu pojawia, czytam każdy wpis, ale jako wolnomyślicielka wolno myślę nad tym, co odpisać ;) Pozdrawiam Cię serdecznie!
    Zuza

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też Cię bardzo serdecznie pozdrawiam i cieszę się, że zaglądasz:-)

      Wiesz, to ja tylko to: mam album o hafcie ukraińskim, wydany w 1981, dwujęzyczny- po rosyjsku i ukraińsku- ale zawiera spore wzory i zdjęcia przejrzyście ilustrujące techniki. Dostałam go parę lat temu od koleżanki Ukrainki, której podarowałam wypasiony haft krzyżykowy, bo chciała, żeby ta książka trafiła w dobre ręce. Nie przepadam za haftem geometrycznym, i przypomniałam sobie o tej książce dopiero niedawno; może, jeśli myślisz o hafcie ukraińskim, i o tym tu napisałaś, będziesz lepsza odbiorczynią tej książki? Mogę ją sfotografować i wrzucić zdjęcia na insta, żebyś zobaczyła, jak wygląda:-)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty