Obrona terytorium


 

Czuję się trochę jak bohater słynnego szmoncesu o kozie w domu, tylko że zamiast jednej, mam ich około trzech. To raz. Dwa, jestem w trzecim tygodniu (ciąży! zakrzyknęła koleżanka z pracy) upierdliwego zapalenia zatok, które, nałożone na brak czasu, ułatwiło mi samorozgrzeszenie się z tego, że nie ćwiczę, co naprawdę jest mi potrzebne do psychicznego i fizycznego samopoczucia. Zaczęłam medytować, co jest dobre, ale nie mogę zaniedbywać moich trzydziestu minut ruchu dziennie, nawet, jeśli to "tylko" rozciąganie albo ruch dla emerytów (uwielbiam).

Miałam plan, żeby zacisnąć zęby i żyć wyłącznie listą rzeczy do zrobienia, póki przynajmniej dwie z kóz nie opuszczą budynku, ale pogoda pokrzyżowała mi plany. Wczoraj przepięknie się popsułam w związku ze zmianą ciśnienia: kręciło mi się w  głowie tak, że podpierałam ściany, i byłam w stanie zrealizować tylko część planu na dzień. Wtedy dotarło do mnie, że muszę wykroić trochę czasu dla siebie, i że szkice dwóch następnych wpisów są w gruncie rzeczy o tym samym - o potrzebie zadbania o siebie, i tym, czym to dbanie nie jest - tylko, że odkładam napisanie ich do momentu, kiedy będę miała czas i siłę, żeby poświęcić sobie czas. 

Prawdziwa troska o siebie to nie kąpiele z solą i ciasto czekoladowe; to podjęcie decyzji o budowaniu życia, od którego nie trzeba regularnie uciekać. — Brianna Wiest, klik.

Szczęśliwie nie muszę tego życia budować, ale mogę dołożyć do niego kilka cegiełek. Renowację skórzanej kurtki. Gimnastykę. Słuchanie Karen Blixen przy sprzątaniu. Krótki list do koleżanki, napisany na niebieskiej papeterii. Czytanie Castle Waiting, który wreszcie zdecydowałam się kupić.

Ten wpis jest bardziej dla mnie, niż dla Was, ale po pierwsze, chciałam udokumentować ten czas, a po drugie, może Wam też przyda się przypominajka, żeby w nadchodzącym tygodniu mocniej nakreślić siebie.

Tyle na dziś. Do zobaczenia po wyprowadzce kóz, albo wcześniej, na Instagramie:-)

Zdjęcie główne: Aleksander Władysław Strauss i Jarosław Brzozowski, Jenny Krüdner, Wilno, ok. 1870 roku.

Komentarze

  1. Ja już się z moimi kozami zaczęłam zaprzyjaźniać i zastanawiać się nad imionami dla nich, bo wygląda na to, że zostaną ze mną na długo. Co zabawne, ostatnio z kolegą z pracy zastanawialiśmy się nad wyższością rzucenia wszystkiego i ucieczki w albańskie góry, żeby pasać kozy nad rzuceniem wszystkiego i ucieczką w Bieszczady. Wniosek - kozy w Albanii lepsze, bo w Bieszczadach za dużo turystów. Ot, rozmowy przy stole laboratoryjnym :D

    Drugi wniosek z ostatniego czasu: szczelnie wypełniony kalendarz towarzyski był dla ludzi, którzy mieli służbę, a nie mieli pracy. A introwertycy mogli się zasłonić ekscentrycznością lub uciec do cichego zakątka ogrodu. Nie mam służby, mam pracę, nie mam ogrodu, a na balkonie w bloku nie jest cicho. Jeszcze 1 lub 2 spotkania dzielą mnie od całkowitego szaleństwa, bo towarzysko przebodźcowana jestem od kilku miesięcy.

    Trzeci wniosek: w dbaniu o siebie najtrudniejsze są podstawy: regularny sen, ruch i jedzenie. Przynajmniej dla mnie. Jeżeli w tym obszarze się nie poprawię, kolejne spotkania towarzyskie naprawdę nie będą stanowiły problemu, bo w szpitalu imprez się nie organizuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tego co czytałam, nadawanie imion zwierzętom jest z nami od początku;-) współczuję, że Twoje kozy wprowadziły się na długi termin, moje nie mają dużo czasu, ale są zdecydowane wykorzystać go jak najlepiej.

      Problemu z przebodźcowaniem towarzyskim szczęśliwie nie mam (narzekam, że nie prowadzimy realnego życia towarzyskiego, ale to nie dla mnie, uwielbiam model jeden na jeden w cichej herbaciarni na mieście), ale przy okazji komunii Młodej doszłam do wniosku, że odpowiedzialność za miły przebieg spotkania osób z różnych części rodziny, z przeróżnymi zaszłościami, mocno mnie stresuje.

      A propos Twojego trzeciego wniosku, mam równolegle spostrzeżenie- złe czasy sprzyjają substytutom; dziś zamiast sensownego obiadu zjem to, wyjątkowo pójdę spać później, zamiast gimnastyki się przejdę i poprzeczka leci. Mnie jeszcze bardzo dobrze robią masaże. Kiedyś pójdę na kolejny...

      Usuń
    2. Model jeden na jeden i cicha herbaciarnia brzmią cudownie :) Mój mąż jest osobą bardzo towarzyską, ja zdecydowanie mniej, ale że mamy wielu wspólnych znajomych i przyjaciół, to siłą rzeczy uczestniczę w jego życiu towarzyskim :)

      Zgadzam się z ostatnim stwierdzeniem, a nawet je rozszerzę - czasami złe czasy od dawna należą już do przeszłości, ale substytuty pozostały.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty