Ucieczki

Tej jesieni stanęłam przed kolejnym problemem pierwszego świata.

Ostatni tydzień-dwa minęły mi pod znakiem strasznej marudy: od początku września żyję wedle listy rzeczy do zrobienia, za którą jak najbardziej nadążam, bo mam na to czas, ale też każdy tydzień w zasadzie wygląda tak samo. Żyję "optymalnie" i "efektywnie", służąc innym i dbając o siebie, co wynika z mojego głębokiego lęku przed chaosem (osobom zainteresowanym moją wewnętrzną konstytucją polecam opis cech Koziorożca na początku "Diabła w raju" Henry'ego Millera). Nie jestem w stanie zrezygnować z tej potrzeby porządku, w ten sposób odzyskując część czasu dla siebie, bo szybko odczuję tego konsekwencje, fizyczne i emocjonalne.

- Rzymski geniusz, a może rzymska skaza - kontynuował - to obsesja na punkcie porządku. Widać ją w ich architekturze, literaturze, prawie, to zażarte odrzucanie ciemności, nierozsądku, chaosu. - Roześmiał się. - Łatwo zrozumieć, dlaczego Rzymianie, zwykle tacy tolerancyjni wobec obcych religii, tak bezlitośnie prześladowali chrześcijan, jak absurdalne wydawało im się przekonanie, że pospolity przestępca powstał z martwych, jak oburzające to, że jego wyznawcy czcili go, pijąc jego krew. Owa irracjonalność ich przerażała i robili wszystko, żeby się z nimi rozprawić. (Donna Tartt, "Tajemna historia")

Najwyraźniej wewnętrznie jestem Rzymianką. Starożytną, rzecz jasna. A przy tym tak bardzo potrzebuję jakiegoś oderwania, że zaczynam świrować. Przykład? Mąż przerzucił się ostatnio na jeżdżenie metrem, i jest z siebie dumny, więc głupio mi proponować wypad za miasto, żeby nie przepalać na bezdurno benzyny; efekt jest taki, że ostatnio zastał mnie rano, siedzącą na kanapie z szałem w oku, kalendarzem w ręku, i laptopem na kolanach, szukającą tanich lotów.

***

Pośrednim powodem tego stanu jest pewnie to, że Młoda przestała w tym roku korzystać ze świetlicy. Moje lekcje pokrywają się z jej lekcjami, co z jednej strony jest bardzo fortunne, z drugiej - nie zostawia mi miejsca, w którym mogłabym zaplanować coś dla siebie poza dbaniem o ciało (rehabilitacja, fryzjer). Nie mogę jej zostawić samej sobie, bo czas przepływa jej nie tyle przez palce, ile zupełnie obok niej. (I nie, alternatywne rozwiązania nie sprawdzają się. Nie ten model.)

Problem w tym, że jeśli chodzi o sposób odzyskiwania energii, jestem skrajnym introwertykiem, i ładuję baterie wyłącznie w samotności, lub w kontakcie ze sztuką. Moja praca, przedszkole i - jak dotąd -  szkoła Młodej oferowały mi do tej pory wystarczający margines czasu na małe ucieczki, które mogłam realizować bez gwałtowniejszych ruchów (wieczornych wyjść, weekendowych wypadów), które, i to kolejny problem, wywołują u mnie poczucie winy.

Jestem więc skutecznie udomowiona, ale złoszczą mnie też ucieczki zupełnie malutkie, społecznie  usankcjonowane, w sam raz dla kobiet - chwila przy kaligrafii, czy, nie daj Boże, kolorowance. Kwadrans z powieścią. Dziesięć minut medytacji.

- Wyjść. Wyjść, zostawić to towarzystwo, niech samo się ze sobą bawi - mówi mój fryzjer od lat kilkunastu, ojciec czworga, facet o podobnej konstrukcji psychicznej, co ja.

Dziś moją ucieczką, buntem przeciw rutynie, jest to, że siedzę na ławce, wykorzystując przestrzeń miedzy dwoma punktami dnia, i obmyślam plan ewakuacji, myślę o tym, co mogę zrobić; jutro będzie to wieczorny spacer, z którego nie będę musiała tłumaczyć się nawet przed samą sobą, bo przecież lekarz kazał. A dalej?


Zdjęcie tytułowe: Mathilde Langevin, Unsplash.

Komentarze

  1. Nie bywam tak obcesowa w internetowych rozmowach z obcymi osobami, ale tym razem będę: jedź sama na weekend. Gdziekolwiek. Teraz.

    Proszę.

    OdpowiedzUsuń
  2. I jeszcze PS., bo naprawdę mocno mnie to poruszyło: może tego nie dostrzegasz, ale w Twoim wpisie widać cierpienie osoby od dawna przykutej do obłożnie chorego członka rodziny albo osoby, która musi wybierać między, powiedzmy, zapłaceniem rachunków a wycieczką za miasto. Ale Ty nie jesteś w takiej sytuacji. Podnieś głowę. Weź głęboki oddech. Wyjedź i wróć. To będzie i optymalne, i efektywne, i będzie wyrazem troski o siebie, i pozwoli Ci lepiej służyć innym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Diabeł w raju, kochana, ten horoskop naprawdę jest w punkt:-) nie, to nie ta sytuacja, masz rację, po prostu mam mocno inne potrzeby niż ludzie, których kocham i potrzebuję - no i nie tylko to, ale to nie ten typ bloga.

      Faktycznie, po listopadowym objechaniu rodzin pewnie wyjadę z miasta na dwa dni. W tylu miejscach tak dawno nie byłam... dziękuję za kopa.

      Usuń
  3. Trafiłaś tym wpisem prosto w moje serce. Pandemia zweryfikowała moje przekonanie, że jestem zupełną introwertyczką (potrzebuję ludzi, choć jestem wybiórczo socjalna), ale odpoczywam w samotności. Od dwóch i pół roku nie spędziłam sama nawet kilku godzin. Mam wrażenie, że wytworzyłam jakąś inną personę, która owszem - funkcjonuje, nawet całkiem nieźle, ale jest cieniem normalnej mnie. Pocieszam się, że młody pójdzie w końcu (kiedyś...) do przedszkola, ale zostaje praca. Po glowie snują mi się marzenia, że przejdę na 80% etatu, że wolne piątki, które będę mogła spędzić w muzeum albo w parku, albo GDZIEKOLWIEK. Tyle, że praca na część etatu jest w mojej branży tak rzadka, jak tęcza w grudniu. Perspektywa kolejnych dziesięciu lat (zanim moje dziecko osiągnie wiek nastoletni), które spędzę wyłącznie kursując między pracą a domem mnie przeraża.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli trafiło, to ani ja, ani Ty nie jesteśmy w tym same.

      Przedszkole faktycznie powinno zrobić ogromną różnicę in plus. Co do wolnego piątku czy środy, miewałam takie, ale uratowanie dla siebie jednego dnia w miesiącu traktowałam jako sukces; zawsze trzeba było coś zrobić, nadrobić, sprawdzać prace.

      Pamiętam, jak wyjechałam na weekend, kiedy córka miała pół roku. Siadłam w restauracji i zaczęłam się trząść jak osika, bo pierwszy raz od miesięcy miałam poczucie, że mogę się wyłączyć, schodziło ze mnie napięcie.

      Mam przemożne poczucie, że nie tak wyglądał prospekt reklamowy dorosłości.

      Usuń
    2. Z tym prospektem reklamowym dorosłości to jest ciekawa sprawa. Jestem pewna, że przez 18 lat, jakie spędziliśmy pod jednym dachem moi rodzice mieli bardzo niewiele przestrzeni na zajęcie się swoimi osobistymi sprawami. Szanowali weekendy i urlopy na które zawsze mieli pomysł, ale pomysł, aby poświęcić kilka dni w miesiącu na rozwijanie swoich pasji czy ładowanie baterii w samotności wydałby im się zapewne egzaltowany i niedorzeczny. Mój wzorzec dorosłości też tego nie uwzględniał i w pewnym sensie zaskoczyłam samą siebie faktem, że tego czasu dla siebie tak bardzo mi brakuje.

      Usuń
    3. Myślę o tym, co napisałaś- myślę, że osobą podającą mi określoną narrację o dorosłości był głównie mój ojciec...

      Usuń
    4. Chyba na ogół tę narrację kształtują rodzice. Moi są tacy jak czasy w których wchodzili w dorosłość. Myślę sobie jak trudno miało ich pokolenie i jak bezlitosne były dla nich te lata 90 w których wychowywali dzieci i po omacku szukali jakiejś ścieżki zawodowej. Od wielu osób z tego pokolenia słyszałam taką albo inną wersję słów Franza Maurera o wyjściu z wysypiska albo zostaniu na nim na zawsze. Uważam, że pokolenie lat 60 ma jakiś rodzaj zbiorowej traumy - jak każde pokolenie zapewne, tylko to jeszcze nie zostało wyczerpująco opisane. Rozumiem dlaczego przez lata nie mieli w sobie przestrzeni i siły na wierzchołek piramidy potrzeb. Odetchnęli dopiero gdy ich dzieci pokończyły studia i stanęły na nogi. Moje realia są już zupełnie inne, na szczęście - ale wzorzec dalej siedzi w głowie. Ja mam na przykład w sobie totalny lęk przed masowym bezrobociem, niemożnością zarobienia na życie. Dlatego bardzo trudno poświęcić mi wolny czas na rozwijanie bezużytecznych z punktu widzenia rynku pracy pasji i umiejętności.

      Usuń
    5. Miałam na myśli to, że każdy obraz przyszłości budowany przez córkę na podstawie tego, co mówi ojciec, będzie końcem końców nierealistyczny, bo nie uwzględnia pełni doświadczenia opieki nad dzieckiem. Mój tata jest człowiekiem, dla którego świat był pełen możliwości; potrafił z dnia na dzień wyjechać na kilkumiesięczne stypendium za granicę, zostawiając mamę, wykonującą ten sam zawód, z wszystkimi obowiązkami.

      Co do pokolenia - jestem późnym dzieckiem, moi rodzice pamiętają drugą wojnę i czasy po. O historii rodzinnej i cenie, jaką moi dziadkowie zapłacili za swój i swoich dzieci awans społeczny dowiedziałam się dopiero niedawno, rodzice milczą.

      Mój "skrypt na życie" był więc taki, że mam czerpać z niego pełnymi garściami, przy okazji wykonując prestiżowy (koniecznie) zawód. Macierzyństwo, najbardziej oczywisty scenariusz, było niejako złem koniecznym.

      Usuń
    6. Dumałam, co tu odkrywczego napisać i nie wymyśliłam. Chyba tylko to, że nikt nie ma pełnej wizji tego, czym jest wychowanie dziecka dopóki sam nie zostanie rodzicem. Ba, te najróżniejsze kombinacje charakterów rodzica i dziecka mogą dać skrajnie różne doświadczenia. Ale faktem jest, że życie naszych ojców nie przypominało w niczym życia matek.
      Wracając do teraźniejszości - mnie jak zwykle pomagają konkrety. Walczę o czas na trzy półgodzinne treningi biegowe w tygodniu (to aspiracja, nie plan) i wieczorne wyjście raz na miesiąc.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty