Moje wellness jest inne niż Twoje

 

Zdobycz cywilizacyjną, jaką są ferie, planowałam w tym roku inaczej; po powrocie z nart miałam oddawać się kulturze, chodzić do kina i na wystawy. Pominąwszy fakt, że mój plan pewnie już na wejściu był awykonalny (przecież muszę sprawdzać prace, a pogoda zachęcała tylko do tego, by jeść hinduskie żarcie i stawiać tarota), wróciłam z wyjazdu podziębiona. Uratowałam czwartkowy masaż i piątkowe wyjście do Muzeum Narodowego.

Pierwszą połowę tygodnia wykorzystałam na ładzenie sobie życia, przegląd swoich spraw, planowanie. Zrobiłam porządek w dokumentach i zakładkach, zaczęłam planować wakacje, spisałam listy fajnych rzeczy do zrobienia. Odwiedziłam też lekarzy, z których jeden delikatnie zwrócił mi uwagę na to, że moje nerwy nie są w najlepszym stanie (a czyje są?).

Ogólnie rzecz mówiąc, mamy kolejny przednówek: czas o siebie zadbać, psychicznie, fizycznie, zawodowo.

Tu zaznaczam, że nie uważam, że problemy w pracy można rozwiązać przez "radzenie sobie z własnymi emocjami", czy że wellness załatwia to, czym powinna zająć się medycyna i psychoterapia - uważam, że trzeba działać na wszystkich dostępnych frontach.

 ***

Wracając jednak do tytułowego wellness: z przerażeniem patrzę na filmy i shorty poświęcone fenomenowi that girl - dziewczynie wstającej o 5 rano, żeby pomedytować i pisać w dzienniku, przygotować smoothie, wodę i fotogeniczne dania na cały dzień, i filmującej swoje treningi. Zorganizowanej, superzgrabnej, kuloodpornej, będącej najlepszą wersją siebie, odnoszącej same sukcesy - najwyraźniej w wyniku idealnej rutyny wellness i czytania poradników.

Wellness nie jest uniwersalny. Nie istnieje jedna rutyna dla wszystkich, a przede wszystkim jego celem nie jest czynienie z nas konsumentów i efektywniejszych pracowników (tu możecie zrobić przerwę na odsłuchanie "Fitter Happier" Radiohead z 1997 roku, ale uprzedzam, dołuje). Każda z nas ma inne potrzeby, inny gust, inną ilość czasu dla siebie, inne możliwości, i musi wybrać, co się w jej przypadku sprawdza. Nie wszystko, co dobre, jest w życiu obowiązkowe.

Sama na przykład często zmieniam to, jak ćwiczę, zgodnie z aktualnymi potrzebami fizycznymi i emocjonalnymi. Teraz czuję wiosnę w powietrzu i potrzebuję czegoś intensywniejszego, niż dotychczas, wykupiłam więc abonament u Adriene. Nie mam pewności, czy zostanę przy tym dłużej, niż dwa-trzy miesiące, ale kusiło mnie to od dawna, potrzebuję odmiany i wypatrzyłam na stronie parę programów, które chcę przetestować. Będę też wracać do Isy Welly po pilates/barre

Poza zwiększeniem dawki ruchu, chciałabym skupić się na zmniejszeniu stresu i reaktywności (nie ograniczając się przy tym do wellness) oraz wdrożeniu zdrowszej diety (jestem bardzo mięsno-skrobiową osobą). Kiedyś pisałam też o tym, jak trudne jest dla mnie złapanie równowagi między rutyną a jej brakiem (za dużo - łapię doła, za mało - natychmiast się rozregulowuję), ale to ostatnie fantastycznie załatwia mój nowy system planowania; w tym roku po raz pierwszy wracałam z udanego urlopu ciesząc się na powrót do domu.

Co więc wybieram dla siebie?

Ruch - power yoga i barre; podpytam też rehabilitanta, czy pozwoli mi na bieganie. Jeśli uzna, że to głupi pomysł, wiosną zacznę więcej chodzić i jeździć na rowerze.

Dieta - wyszukałam listę alternatyw do posiłków zawierających tradycyjne zboża i chleb (nie uważam, że gluten to zło, po prostu w obliczu pieczywa tracę rozum), i postaram się korzystać przynajmniej z jednego zamiennika dziennie. Bez problemu mogę też włączyć więcej zup warzywnych i sałat. Jeśli będę ambitniejsza, wrócę do wegańskich obiadów.

Spokój - wygląda na to, że tu mam największą i najpilniejszą pracę do wykonania. Zacznę od Rest, tygodniowego wieczornego programu ze strony Adriene, który ma na celu

promowanie i włączanie świadomego odpoczynku do codziennego życia. Poprzez jogę, pracę z oddechem, medytację i automasaż będziemy pracować nad dostępem do przywspółczulnego układu nerwowego, aby uspokoić niepokój, zmniejszyć napięcie fizyczne, wyciszyć umysł i poprawić sen.

(Właśnie w tym momencie zdecydowałam się dać jej moje pieniądze.)

Wróciłam też do pisania pamiętnika, co pomaga mi skupić się na tym, co ważne i czego mi trzeba (do tego pisanie jak najwięcej jest jednym z moich celów na ten rok).

I tyle.

Czego Wam teraz trzeba? Co dla Was działa? Jeśli macie jakieś sprawdzone wellnessowe "zagrania", dajcie znać komentarzach - może komuś akurat tego trzeba?

Zdjęcie tytułowe: Chelsea Shapouri, Unsplash.

Komentarze

  1. Długo zastanawiałam się, co tu odpisać. Moje planowane na ten rok wellnes zderzyło się z nie do końca planowanymi dwiema kreskami na teście ciążowym. W momencie, kiedy publikowałaś ten post byłam w samym środku pierwszotrymestrowych mdłości (czuję się oszukana, bo mówiono mi, że są poranne, a nie całodobowe) i tak potwornego zmęczenia, że wstawałam do pracy w ostatniej chwili i po powrocie z pracy od razu szłam spać. Trzy miesiące zajęło mi zrozumienie, że mogę trochę odpuścić. Że mogę się ruszać ile potrzebuję, jeść ile potrzebuję i spać ile potrzebuję, nie muszę się wpychać na siłę we wzorzec ciąży idealnej. Że nie muszę już być pracownicą idealną. Można powiedzieć, że moje wellnes teraz jest bardzo mocno oparte na czuciu, intuicji. Nie ma planu, chociaż ma pewne założenia. Staram się jak najwięcej chodzić, jeść co najmniej trzy posiłki dziennie, pilnuję suplementów ciążowych. Jak starczy mi siły i chęci, ćwiczę łagodną jogę. Ciągle chodzę na psychoterapię, nie zrezygnowałam jeszcze z chóru - chcę śpiewać dopóki dziecko nie zacznie mnie kopać w przeponę. Regularnie dzwonię do przyjaciółki i do Rodziców, pogadać o wszystkim i o niczym. To na razie tyle. Po cichu liczę, że w drugim trymestrze będę miała więcej siły, bo zaczynam odczuwać potrzebę wicia gniazda, ale nie mam na nią jeszcze sił. Pozdrawiam Cię cieplutko, mam nadzieję, że ten chaos drugiego semestru roku szkolnego jakoś się rozplącze jeszcze przed wakacjami!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedyś przeczytałam w jakiejś przypadkowo czytanej książce o macierzyństwie (autorką była bodajże żona jakiegoś hollywoodzkiego producenta, która z dużym ukontentowaniem rodziła kolejne dzieci), że bogowie ciąży są sprawiedliwi. Innymi słowy, każda z nas dostanie swoją porcję syfu od losu na którymś etapie.
      Życzę Ci z całego serca, żebyś miała więcej energii na późniejszych etapach ciąży (o braku mdłości nie wspomnę), żebyś miała poród, na jakim Ci będzie zależało, mogła bez stresu karmić piersią i żebyś po porodzie wiedziała, co się wokół dzieje.
      (Co do mojego chaosu, dziękuję; widzę na szczęście światło w tunelu.)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty