W obronie nowych rzeczy
Wyrzuciłam
wczoraj na balkon do kąpieli wietrzno-słonecznej (najlepszy sposób na
odstraszenie moli!) moje wełniane płaszcze, z których na szczęście
wszystkie lubię, i zaczęło do mnie docierać, jak silny jest mój
imperatyw donoszenia starych ubrań. I że właśnie z niego wyrastam.
Starych, ale dodam: dobrej jakości, nie niemodnych, nie zmechaconych. Po prostu takich, które noszę regularnie i widzę w szafie n-ty sezon z rzędu.
Dopiero niedawno udało mi się uchwycić, o co chodzi, dlaczego kobiety
(choć pewnie nie wszystkie) widzą ubrania inaczej od mężczyzn, i
dlaczego przemysł modowy istnieje w obecnym kształcie. Po prostu łatwiej
nam, niż mężczyznom, deponować emocje w ubraniach. Nowe ubrania to nowe
szanse, nowe nadzieje. Nie wiem czemu, przeczytawszy tyle powieści,
uznawałam, że dotyczy to wyłącznie innych - pewnie dawno nie
potrzebowałam nowego otwarcia.
Co najmniej od pięciu lat (to w sposób udokumentowany, w rzeczywistości zapewne dużo dłużej) staram się wchodzić z ubraniami w długofalowe relacje - kupować te szyte z dobrych materiałów, o dobrych krojach (zdarzały się wpadki moje i krawcowych, przyznaję), dobrze znoszące użytkowanie. W rezultacie mam wrażenie, że całe moje życie jest spowite cholerną granatową wełną. (Te emocje są uzasadnione: niedawno obudziłam się pewna, że nie zaznam spokoju, póki trzy najbardziej posępne spódnice i sukienka nie trafią do worka próżniowego.)
***
Ostatnio bardzo potrzebuję poczuć się kimś innym. Dociera do mnie, że frustracja nie działa w starciu ze światem: świat ma kobiece frustracje w głębokim poważaniu, za to będzie niezmiernie oburzony, kiedy kobieta - obojętnie, czy tłumacząc się z tego, czy nie - zacznie urządzać rzeczywistość po swojemu.
Chcę poczuć się jak kobieta, która chodzi swoimi ścieżkami, wymijając konwencje, które jej nie służą. Chyba wreszcie mam charakter i narzędzia, by to zrobić, po kilkunastu latach przerwy na pracę-związek-dziecko.
Wiem,
że chcę działać inaczej, niż dotąd, z innego miejsca. Czuję potrzebę
nowych, świeżych rzeczy: zapachów, kolorów, muzyki, książek. Nie wiem,
czy to nuda, czy też nowe przedmioty, zwyczaje, treści mogą mi pomóc
poczuć się nową wersją siebie. O ile wierzyć vlogom Zetek - tak, i może
warto spróbować. I tak - polecajki i znaleziska:
Książka: zbiór opowiadań "Life Ceremony" Sayaka MurataMuzyka: Jakub OrlińskiZapach na lato: Roger & Gallet, Shiso.
Kto da więcej? Co polecacie? Co chcecie coś dodać do tego, co napisałam?
Zdjęcie tytułowe: Napat Saeng, Unsplash.
Komentarze
Prześlij komentarz