Szukać ciszy w Paryżu (i nie tylko)

 

Minionego lato sporo zastanawiałam się nad tym, co sprawia, że jestem w stanie nieustającego napięcia, nie umiem odpocząć, wpadam w częste spirale niepokoju lub aktywności. Do wyboru miałam kilka opcji, z ADHD włącznie, ale po odsianiu zostały tendencje lękowo-depresyjne (odpowiedzialne za wybudzanie się nad ranem, kompulsywne planowanie, dopinanie zadań kosztem niemożności wypoczynku) oraz wysoka wrażliwość - nie lubię tej etykietki, ale kiedy wczytałam się w książkę Elaine N. Aron, sporo moich dziwnych cech, typu nadwrażliwość na filmy i muzykę ilustracyjną, ułożyło się w sensownym porządku. 

Chcąc się ratować przed chaosem, już dawno półświadomie wprowadziłam w  życie wiele z rekomendowanych wysoko wrażliwym strategii (planowanie przerw w dniu, listy rzeczy do zrobienia, noszenie ciemnych okularów, używanie zatyczek do uszu w podroży i w kinie). Podczas wyjazdu do Paryża zaczęłam świadomie planować odpoczynek wieczorem - nie zmuszałam się na siłę do korzystania z miasta, ale wychodziłam w miejsca, które miały mnie uspokoić po ruchliwym dniu, a potem wracałam do hotelu o sensownej porze, żeby napisać maile do rodziny, poczytać i pójść spać. Zadziałało jak bajka.

Mój fizjoterapeuta, sam wrażliwiec i mąż kobiety z licznymi nadwrażliwościami, powiedział mi, że ważne jest nie tylko to, by się relaksować, ale też w miarę możliwości eliminować bodźce sprawiające, że czujemy się źle. W tym wpisie znajdziecie zarówno podpowiadajki, gdzie szukać ciszy w wielkim mieście, ale też jak sobie radzić, kiedy nie jest to możliwe.

***

 "Gdyby na tym świecie istniała możliwość osiągnięcia doskonałości, pan Jackson życzyłby sobie także, aby kuchnia pani Archer była odrobinę lepsza. No cóż - jak sięgał pamięcią, Nowy Jork dzielił się na dwie podstawowe grupy: Mingott-Manson wraz z całym ich klanem, który cenił sobie dobre jedzenie, stroje i pieniądze, oraz oddane podróżom, ogrodnictwu i najlepszej literaturze plemię Archer-Newland-van-der-Luyden, gdzie patrzono z góry na rozkosze stołu."

Odkąd przeczytałam "Wiek niewinności", identyfikuję się z Newlandem Archerem, którego pan Jackson umieszcza w grupie zainteresowanej podróżami, ogrodnictwem i literaturą (choć trzeba dodać, że Newland lubił się też dobrze ubrać). Wydaje mi się, że sama Wharton - pisarka, czytelniczka, posiadaczka pięknych ogrodów - też widziała się w tej grupie.

Kiedy drugiego dnia wyjazdu miałam chwilę przerwy, spytałam przewodniczkę, jakie przyjemne miejsce poleca niedaleko wieży Eiffla. Rozmarzonym głosem poleciła mi jedno ze swoich ulubionych miejsc w Paryżu, czyli ogród muzeum etnograficznego - Jardin du Musée du Quai Branly - Jacques Chirac. Kiedy mówiła, że to oaza spokoju, nie za bardzo chciało mi się wierzyć, ale dzięki ekranom dźwiękoszczelnym i ścianie zieleni faktycznie tak jest. (Jest tam m.in. bardzo przyjemna kawiarnia, Café Jacques, i gaj bambusowy.)

Trzeciego dnia pobytu, po zakończeniu zwiedzania, kiedy reszta wycieczki rozpierzchła się po mieście w poszukiwaniu żabich udek i atmosfery, wpakowałam się w metro i pojechałam do botanika. (Zasadniczo staram się zwiedzić ogród botaniczny w każdym mieście, w którym jestem, i boleśnie pamiętam te, które były położone zbyt daleko.) Jardin Des Plantes, czyli paryski ogród botaniczny, z pięknymi rabatami, muzeami, gloriettą i starą cieplarnią jest jak żywcem wyjęty z "Alicji w Krainie Czarów"; prócz tego można się tam przytulić do osiemnastowiecznego cedru libańskiego!

Udało mi się też spędzić trochę czasu wśród nieżyjących znajomych - przy pierwszej okazji pojechałam do księgarni Shakespeare & Company, niedaleko fontanny Świętego Michała. Nie jest to jej pierwsza lokalizacja, książki są te same, co w inteligentnych kręgach Goodreads, więc obyło się bez zaskoczeń, ale wciąż uważam, że Shakespeare & Company jest warta wizyty, a nawet odstania chwilę w kolejce - jest bardzo klimatyczna, podzielona na przytulne tematyczne salki, i pełna zakamarków; polecam pięterko, na którym można poczytać książki (własne, wybrane przed chwilą na dole, lub antykwaryczne).

Ostatniego wolnego popołudnia pojechałam na Père-Lachaise, odwiedzić groby Wilde'a i Colette. Kiedy już byłam na cmentarzu, przyszło mi do głowy sprawdzić godziny otwarcia Oranżerii, czyli muzeum, w którym wystawione są "Nenufary" Moneta. Okazało się, że mogę zdążyć, i weszłam w ostatniej grupie zwiedzających, a doświadczenie przebywania w przestrzeni zaprojektowanej przez artystę było niesamowicie kojące. Przy następnej bytności w Paryżu chciałabym pojechać nie tylko do Wersalu, ale i do ogrodów malarza w Giverny, jak dobra Amerykanka. A przy okazji - tej jesieni w kinach studyjnych znów będzie można obejrzeć dokument "'Nenufary' Moneta – cuda z wody i światła".

Nie było mnie za to w dwóch muzeach, które też ponoć oferują chwilę wytchnienia podczas zwiedzania Paryża: Muzeum Montmartre - muzeum dzielnicy, mieszczące się w osiemnastowiecznym domu z ogrodem, gdzie pracował Renoir, przynajmniej do niedawna darmowe - oraz "najlepiej strzeżony sekret Saint-Germain-des-Prés", czyli Atelier Delacroix przy ulicy Furstenberg (spójrzcie tylko na zdjęcia ogrodu!).

(I jeszcze jedna uwaga: jeśli sądzić po plakatach, francuska wrażliwość w wielkim mieście skutecznie karmi się kinem azjatyckim - może to jest jakiś pomysł na nadchodzący sezon.)

***

Co jednak, kiedy rzeczywistość skrzeczy, a nie mamy możliwości, ani (to częściej) czasu odetchnąć w ogrodzie, muzeum, czy kinie studyjnym? Pozostają nam próby eliminowania tego, co sprawia, że czujemy się gorzej, bądź wręcz odcinanie się od nadmiaru bodźców.

Zaczęłam od dwóch zakupów: zatyczek do uszu Loop Engage, zdejmujących 16 dB z dźwięków otoczenia w taki sposób, że można w nich rozmawiać, robić zakupy, brać udział w spotkaniach, i ogólnie reagować na to, co się wokół nas dzieje. Moją parę kupiłam na Allegro, w tej samej cenie, co na stronie producenta, i dobrze się sprawdzają - słychać w nich to, co istotne, ale inne dźwięki są przyjemnie stłumione, nie słuchać zgiełku - są wręcz idealne na chaotyczne zebrania, czy w podróży. Mają wkładki podobne do wkładek bezprzewodowych słuchawek dousznych, które można dopasować wielkością do wielkości kanału usznego. Zewnętrzny pierścień ("loop") jest z plastiku w rożnych kolorach - ja kupiłam przezroczyste. Choć zgrabne, są jednak zauważalne dla otoczenia (z boku, nie z przodu), ale toczyłam też w nich rozmowy z ludźmi, którzy twierdzą, że nic nie zauważyli. Tu potencjalną wadą jest to, że zbyt długie noszenie zatyczek, jak słuchawek dousznych, może doprowadzić do infekcji (załatwiłam się słuchawkami dousznymi w wakacje i wiem, o czym mówię)

Po drugie, za namową rehabilitanta kupiłam słuchawki z Active Noise Cancelling (ANC). Mój model to japońskie Final UX3000, które polecił mi pan ze sklepu audiofilskiego, i które prócz dobrych recenzji i pochodzenia (ich producent do niedawna zajmował się dość high-endowymi produktami) mają jeszcze tę zaletę, że nie wymagają instalacji aplikacji czy włączania lokalizacji, żeby współpracować z telefonem. Efekt? Zwłaszcza przy słuchaniu spokojnych, ambientowych nagrań (używam strony Calmed by Nature, polećcie swoje ulubione!) wracam z miasta dużo mniej zmęczona, niż zwykle.


Do tematu budowy dobrze ogrodzonego, spokojnego ogródka na pewno jeszcze tej jesieni wrócę. Czy macie jakieś sprawdzone patenty na szukanie spokoju?

Zdjęcie tytułowe: Kris Atomic, Unsplash.

Cytat z "Wieku niewinności" Edith Wharton, tłum. Anna Bańkowska, Prószyński i S-ka 2009, str. 30-31

Komentarze

Popularne posty