Kobieta i jej muzeum. Isabella Stewart Gardner (1840-1924)

 

Bohaterka dzisiejszego wpisu, amerykańska koneserka sztuki  Isabella Stewart Gardner, co najmniej dwa razy przekuła tragedię życiową w pasję - jednocześnie udowadniając, że pieniądze i podróże być może nie leczą ran, ale zdecydowanie przyspieszają rekonwalescencję.

Pieniądze w życiu Isabelli pochodziły z dwóch źródeł. Pierwszym była fortuna jej ojca, Szkota, po którym odziedziczyła też rude włosy, mleczną skórę i piegi (nie była jednak przesadnie ładna - o tym dalej). Jako jedyna z rodzeństwa dożyła dorosłości; była oczkiem w głowie swoich rodziców - do tego stopnia, że pojechali z nią do Paryża, gdzie wysłali ją do szkoły, i w przerwach w edukacji parokrotnie odwiedzili z nią Włochy. Inwestycja w paryską edukację była przede wszystkim inwestycją w umocnienie pozycji córki w dobrym towarzystwie, i szybko się zwróciła: krótko przed dwudziestymi urodzinami Isabella poślubiła przyszłego potentata handlu morskiego i inwestora, Johna “Jacka” Gardnera, brata swojej szkolnej koleżanki.

Parę lat po ślubie Isabella urodziła synka, który zmarł w wieku dwóch lat na zapalenie płuc, i jeszcze w tym samym roku poroniła. Przez dwa lata nie była w stanie wyjść z żałoby, i w 1867, dla przyspieszenia jej psychicznej i fizycznej rekonwalescencji, lekarze zalecili obojgu małżonkom wspólny wyjazd za granicę. Państwo Gardnerowie spędzili w podróży półtora roku, odwiedzając nie tylko Wiedeń i Paryż, ale też Skandynawię i Rosję. Isabella odzyskała zdrowie i pogodę ducha. Para nie miała już dzieci, co ułatwiło im kolejne długie podróże, w tym do Paryża, Europy Środkowej, Egiptu i na Bliski Wschód (1874-75) i do Azji (1883-84). Po powrocie z tej pierwszej wyprawy okazało się, że zmarł szwagier Isabelli, Joseph, owdowiały ojciec trójki dzieci, które Isabella wraz z mężem zaadoptowali. (Niedługo potem Isabella zaczęła pogłębiać swoją edukację, pomagając chłopcom przygotować się na Harvard.)

Reakcje konserwatywnej bostońskiej śmietanki towarzyskiej na Isabellę, jej zainteresowanie sztuką i styl życia, były mocno zróżnicowane. Młodsze pokolenie uważało ją za fascynującą - jej protegowany, Bernard Berenson, koneser sztuki włoskiego Renesansu, główny doradca i pomocnik przy budowaniu kolekcji, napisał o niej kiedyś, że "żyje w takim tempie i z taką intensywnością, realnością, że życia innych wydają się blade, rozwodnione, jak cienie." Większość bostońskiego towarzystwa odrzucała ją jednak ze względu na nowe pieniądze jej szkockiego ojca, impulsywność, oraz zamiłowanie do dramatyzmu i głęboko wyciętych, francuskich sukni.

Te cechy, plus niezaprzeczenie dobry gust, który nieustająco kształtowała, sprawiały, że łatwo nawiązywała przyjaźnie z artystami, "kolekcjonując" najsłynniejsze nazwiska świata, takie jak pisarz Henry James, malarz John Singer Sargent, czy sopranistka Nellie Melba. Łatwo wchodziła w wymianę idei - zamówiła u Sargenta nietypowo niepochlebny portret (o czym wkrótce), James wpisał ją w jedną z powieści ("Skrzydła gołębicy"), a Nellie Melba opisała ją w swoich pamiętnikach jako 

"pod wieloma względami mój beau ideal tego, czym bogata kobieta być powinna. Nie wiem, ile milionów posiadała pani Gardner - prawdopodobnie ona sama tego nie wiedziała - ale jakimkolwiek nie dysponowałaby majątkiem, został on wydany w służbie piękna. Pozycja pani Gardner w Stanach Zjednoczonych była podobna do tej, którą Lady de Grey [brytyjska patronka sztuki, przyjaciółka Wilde'a, propagatorka Melby, Niżyńskiego i Diagilewa - Ewa] zajmowała w Londynie, i z pewnością żadna inna kobieta w Ameryce nie mogłaby wymyślić zdumiewającego planu sprowadzenia z Europy całego weneckiego pałacu i postawienia go, kamień po kamieniu, w Bostonie, Massachusetts." 

(Czy Isabella Stewart Gardner faktycznie przewiozła i zrekonstruowała w Bostonie cały wenecki pałac? Nigdzie nie znalazłam potwierdzenia tej historii, w bardzo zajmujący sposób opisanej przez Nellie.)

Jeden z bostońskich dziennikarzy napisał o niej: 

"... to jeden z siedmiu cudów Bostonu. W żadnym mieście tego kraju nie znajdziecie nikogo podobnego. Jest milionerką-miłośniczką sztuk. Przewodzi bostońskim intelektualistom,  często prowadząc ich tam, gdzie nikt nie odważy się podążać... Nikogo nie naśladuje; wszystko, co robi, jest nowatorskie i oryginalne." (klik)

***

Przyjrzyjmy się dwóm portretom Isabelli.  

Pierwszy (powiększenie znajdziecie tu), prawie naturalnych rozmiarów, namalował chyba najsławniejszy amerykański portrecista, John Singer Sargent, ten sam, który wstrząsnął paryskim Salonem wystawiając w 1884 roku "Portret Madame X" (szczegóły afery znajdziecie tutaj, polecam też książkę "Bez ramiączka. John Sargent i upadek Madame X" pióra Deborah Davis). Zaledwie cztery lata później Isabella, która w odróżnieniu od wszystkich - oczywiście - uwielbiała kontrowersyjny portret Sargenta, zamówiła u niego pełnopostaciowy, prawie naturalnych rozmiarów, łamiący konwencje portret kobiecy.

W 1888 roku Isabella ma blisko pięćdziesiąt lat. Malarz skupia się na silnej osobowości modelki, która odrzuca wszelkie konwencje przedstawiania "kobiet z towarzystwa"; patrzy prosto na malarza, przez co jej twarz wydaje się płaska; nie przyjmując żadnej z typowo "portretowych" póz; jej rysy nie zdają się upiększone; włosy ściągnięte są z tyłu głowy. Ubrana w czarną suknię z głębokim dekoltem, z dekoltem i nierealistycznie wąską talią podkreślonymi biżuterią, Gardner stoi na tle przywiezionej z Wenecji - dokąd często jeździła z mężem - brokatowej tkaniny, której wzór sprawia, że jej głowę zdaje się otaczać aureola. Krytyka, jaka spadła na jego żonę i ten portret sprawiła, że John "Jack" Gardner (który musiał być człowiekiem o dużej cierpliwości) kazał wstawić obraz do magazynu, gdzie pozostał aż do jego śmierci.

Drugi obraz skojarzył mi się z fragmentem pamiętników Nellie Melby,  w którym wspomina charakteryzujące Isabellę umiłowanie teatralności i dramatyzmu:

"Ludzie plotkowali o pani Gardner, oczywiście, jak o każdym, kto podejmuje się ogromnego zadania (...). Ale ona nie zwracała na to uwagi - ta wielka mała kobieta - i szła własną drogą z prawdziwym zapałem estety (to bardzo nadużywane słowo). Na zawsze pozostanie w mojej pamięci jeden obraz - mała ceremonia, którą zawsze poprzedzała przyjęcia. Wyobraźcie sobie długą, słabo oświetloną, włoską galerię, z połyskującymi z obu stron białymi posągami i cieniami wspaniałych obrazów rysującymi się w mroku.

Gromadzimy się na jednym końcu galerii, a wtedy pani Gardner - drobna postać w białych szatach - zapala cienką woskową świecę. Podczas gdy my czekamy, powoli, milcząc, idzie wzdłuż galerii, mijając posągi, a potem widzimy, jak z namaszczeniem zapala dwie małe świece przed ołtarzem na jej drugim końcu."

 

Na tym portrecie, zatytułowanym po prostu "Isabella Stewart Gardner w Wenecji", pędzla innego z jej przyjaciół, Szweda Andersa Zorna, Isabella ma pięćdziesiąt cztery lata. Ubrana w białą wieczorową suknię, ozdobioną - jak na poprzednim portrecie - obscenicznie długim sznurem pereł, ujęta jest w świetle, w prawie impresjonistycznym ruchu. Stoi w drzwiach balkonu weneckiego Palazzo Barbaro, ośrodku artystycznym skupiającym anglojęzycznych ekspatów, gdzie Zornowie i Gardnerowie wspólnie spędzali jesień 1894 roku. 

Wedle pamiętników Johna Gardnera, 

"wieczorem 20 października jego żona wyszła na balkon, by zobaczyć pokaz fajerwerków. Wracając do pokoju pełnego gości, otworzyła szklane drzwi i powiedziała: "Chodźcie wszyscy. To zbyt piękne, by to przegapić"." (klik)

Przypomniało mi się coś: życiowym mottem Isabelli Gardner były słowa "C'est mon plaisir". I najwyraźniej chętnie dzieliła się tą przyjemnością z innymi.

***

Najbardziej niezwykłym "portretem" Isabelli jest jednak muzeum jej imienia (tu możecie się po nim rozejrzeć), nad którym zaczęła pracować, w charakterystycznym dla siebie stylu, zaledwie sześć tygodni po śmierci męża.

Najpierw jednak, w 1891 roku, zmarł jej ojciec. Isabella odziedziczyła równowartość dzisiejszych $58 milionów dolarów (dla porównania: to niewiele mniej, niż wyniosła zeszłoroczna pula nagród tenisowego US Open), które wraz z Johnem/ Jackiem postanowili przeznaczyć na budowanie kolekcji sztuki. Tu bardzo ważną inspiracją okazały się wspólne wyjazdy do Wenecji; to tam Isabella kupowała dzieła sztuki i antyki, chodziła do La Fenice, spotykała się z artystami. To tam zaczął kiełkować pomysł założenia w Bostonie muzeum sztuki, miejsca, które pomieściłoby rosnące zbiory małżonków.

Jednak w grudniu 1898 roku mąż Isabelli dostał udaru i zmarł. Półtora miesiąca później Isabella wybrała teren pod budowę muzeum, i powierzyła zaprojektowanie budynku w stylu weneckiego palazzo bostońskiemu architektowi, Willardowi T. Searsowi. (Jeśli budynek na zdjęciu poniżej wygląda cokolwiek mauretańsko, to dlatego, że charakterystyczny dla Wenecji styl architektoniczny, tzw. gotyk wenecki,  rozwijał się pod silnym wpływem sztuki Islamu i Bizancjum.)

Muzeum - które do śmierci Isabelli było też jej domem - powstawało w tajemnicy. Od ukończenia budynku idealne rozmieszczenie dzieł sztuki w jego wnętrzach zabrało kolekcjonerce rok, z dala od oczu wścibskich - częściowo pewnie ze względu na zamiłowanie Isabelli do budowania napięcia, a częściowo - jej perfekcjonizm. Otwarto je 1 stycznia 1903 roku, z wielką pompą; wystąpiła Bostońska Orkiestra Symfoniczna, a w menu był szampan i pączki. Jak pisałam wcześniej, nie znalazłam potwierdzenia opowieści Nellie Melby o tym, że Isabella Gardner importowała z Wenecji całe palazzo, ale oddajmy na chwilę głos tej pierwszej, bo pięknie buduje mit Isabelli i jej muzeum.

"Poznałyśmy się, gdy była w samym środku tego ogromnego przedsięwzięcia, i naturalnie bardzo podekscytowana. Każdy kamień w pałacu trzeba było ponumerować i sprawdzić. Każdy cenny fragment rzeźby trzeba było zapakować w wióry i zabezpieczyć przed nieostrożnymi rękami. Nawet włoskie rośliny w oryginalnych doniczkach, wypełnionych włoską ziemią, odbyły niebezpieczną przeprawę przez Atlantyk i jakimś cudem dotarły do celu, by zakwitnąć pod obcym niebem. 

Rzecz jasna, ogromnie chciałam zobaczyć "To", jak zawsze określała swój pałac, ale aż do momentu ukończenia, "To" było surowo strzeżone przed wścibskimi oczami. Nikt, nawet prezydent Stanów Zjednoczonych, nie mógłby tam wejść. Wszystko, na zewnątrz i w środku, musiało być idealne, zanim pani Gardner była gotowa podzielić się swoim skarbem ze światem. W międzyczasie musieliśmy zadowolić się plotkami o tym, co działo się w środku, z których najbardziej rozpowszechnioną była ta o włoskim księciu, który trafił do więzienia za to, że za rekompensatą 40 tysięcy funtów pozwolił, by przemycono z Włoch jeden z należących do niego obrazów.

Pewnego dnia nadeszło zaproszenie. Pani Gardner do mnie zadzwoniła. "Skończony", powiedziała z nutą triumfu w głosie, "a ty zobaczysz go jako jedna z pierwszych. Czy mogę przyjechać po ciebie moim powozem dziś o trzeciej?" Oczywiście, przyjęłam propozycję.

Było bardzo mroźne popołudnie, kiedy ruszyłyśmy w stronę pałacu, a zamieć wiała z prędkością sześćdziesięciu mil na godzinę. Wyobraźcie sobie zatem mój zachwyt, gdy dotarłyśmy na miejsce, a dwóch wysokich włoskich służących otworzyło przed nami drzwi, by wpuścić nas do przepięknego ogrodu pełnego wiosennych kwiatów. Dziedziniec palazzo w całości zadaszono szkłem, dzięki czemu nawet zimą można było podziwiać włoskie kwiaty i poczuć namiastkę południowego ciepła."

(Zastanawiam się, czy historia o przewożeniu z Wenecji całego palazzo nie była przypadkiem przykrywką dla zakrojonej na dużą skalę operacji ściągania do Stanów niekoniecznie legalnie czy etycznie pozyskanych dzieł sztuki - dziś wiemy, że Isabella nie miała zahamowań, jeśli chodziło o pozyskanie nowych prac do kolekcji.)

***

Z dzisiejszego punktu widzenia muzeum oferuje zwiedzającym bardzo nietypowe doświadczenie estetyczne. Isabella miała głębokie zrozumienie dla różnych gatunków sztuki - malarstwa, rzeźby, gobelinów, mebli, rękopisów, rzadkich książek, sztuki użytkowej - i chciała wywołać w zwiedzających wręcz intymną reakcję na swoje zbiory. W tym celu postąpiła zupełnie nieakademicko, mieszając meble, tkaniny i przedmioty z różnych kultur i epok ze znanymi dziełami rzeźby i malarstwa. Co więcej, nie chciała "wchodzić" pomiędzy zwiedzających a dzieła sztuki: wielu prezentowanym dziełom nie towarzyszą informacje o artyście, medium czy dacie. Te informacje można znaleźć dopiero po zidentyfikowaniu konturu obrazu na specjalnej laminowanej karcie (podobne rozwiązanie zastosowano w Łazienkach). 

Isabella zastrzegła w swoim testamencie, że warunkiem publicznego udostępnienia kolekcji będzie zachowanie jej w dokładnie takim porządku, w jakim była w chwili śmierci kolekcjonerki. Ma to dwie osobliwe konsekwencje. Po pierwsze, kolekcja jest w pewnym sensie kapsułą czasu - niczego nie można dodać, przewiesić, zmodernizować. Po drugie, od 1990 roku, gdy z muzeum skradziono trzynaście cennych dzieł sztuki, z których żadnego do tej pory nie odzyskano, w ich miejscu wiszą puste ramy.


Źródła:

Sage Scott. “What to Know before Visiting the Isabella Stewart Gardner Museum.” Everyday Wanderer, 12 Apr. 2022, everydaywanderer.com/isabella-stewart-gardner-museum.

“Isabella Stewart Gardner.” Isabella Stewart Gardner Museum, www.gardnermuseum.org/about/isabella-stewart-gardner. Accessed 17 July 2023.

“Isabella Stewart Gardner.” Wikipedia, 5 Feb. 2022, pl.m.wikipedia.org/wiki/Isabella_Stewart_Gardner. 

“Isabella Stewart Gardner Museum.” Wikipedia, 8 July 2023, en.wikipedia.org/wiki/Isabella_Stewart_Gardner_Museum.

Fragmenty wspomnień Nelli Melby Melodies and Memories (1925) pochodzą z książki Italian Pleasures Davida Leavitta i Marka Mitchella (Chronicle Books, 1996)

Zdjęcia Muzeum im. Isabelli Gardner w Bostonie - Hanzang Zhang, Unsplash.

Komentarze

Popularne posty