Najjaśniejsza. Migawki z Wenecji

 

Jedną z moich wstydliwych tajemnic jest to, że cierpię na dramatyczne Reisefieber. Chyba nikt, kogo znam, nie jest mniej wyluzowany ode mnie, jeśli chodzi o warunki wjazdu, bilety, czy zapas czasu, z jakim muszę dotrzeć na lotnisko. Większość lęków ustąpiła jednak, kiedy zaprzyjaźniona italianistka powiedziała mi, że o tej porze w Wenecji towarzyszyć mi będą nie tyle kieszonkowcy (opowieściami o których podniósł mi ciśnienie mąż), ale przede wszystkim mgła. Lubię mgłę.

- I acqua alta - dodałam.

- A wiesz, że jest?

Przytaknęłam. Już wiosną zaistalowałam aplikację do śledzenia przypływów.

- To weź kalosze.

Pojechałam w martensach.

***

Nagle widzisz dużo wody. I kopułę majaczącą za dworcem. I mewy odcinające się na tle ciemnego nieba. I obscenicznie piękny księżyc nad tym wszystkim. 

Słyszysz dzwony przed wieczorną mszą. Cała Wenecja dzwoni.

Chciałabym powiedzieć, że zostawiłam bagaż w skrytce i poszłam przejść się po mieście, ale było późno, a puste pokoje hotelowe mają wiele uroku dla podróżujących solo dzieciatych mężatek.

***

Muzeum Fortuny'ego, do którego chciałam pojechać, odkąd cztery lata temu przeczytałam o sukni Delphos. Modeli ubrań z atelier Mariano Fortuny'ego jest w muzeum niewiele, ale nadal jest ono powalające: inspirowane renesansem i orientem przestrzenne, bardzo wysokie wnętrza weneckiego palazzo, z przestrzeniami pokazującymi artystyczno-techniczny geniusz  małżeństwa Fortunych.

Wśród obrazów prezentowanych przez Fortuny'ego na Biennale malarstwa, eksponowanych nad długimi kanapami pełnych poduszek z tkanin z nadal działającej manufaktury Fortuny, znajdują się dwa studia kobiecego karku. Jedno reprodukowane powyżej, drugie - mniej intymne i bardziej zachwycające; modelka na na sobie wydekoltowaną suknię wieczorową, która łagodnie obramowuje jej ramiona; włosy są upięte w bardziej wyszukany sposób, a kolczyk jest wiszącą na małym kółku, bardzo długą kiścią kolorowych szklanych koralików. Wracałam do niego kilkakrotnie, żałując, że strażnik jak jastrząb pilnuje, żebym nie robiła zdjęć. 

A potem ogród zimowy. Wnętrze tak piękne, że stwierdziłam, że niech się dzieje, co chce, muszę zabrać je ze sobą do domu; jego trzy ściany pokrywają iluzjonistyczne malowidła ogrodu zamieszkanego przez figury alegoryczne, satyry, egzotyczne zwierzęta - i, rzecz jasna,  nagie kobiety.

***

Cmentarz San Michele. Wyspa zmarłych, której uroku w to październikowe przedpołudnie nie oddadzą moje zdjęcia.

- Przyjeżdżając tu, traci się orientację - mówi przepraszająco Włoch, z którym razem szukamy grobu Ezry Pounda. Mówi, że był tu już wielokrotnie, i nigdy nie może go odnaleźć. (Potem spotykamy się jeszcze dwukrotnie,  przy grobach Diagilewa i Frederica Rolfe'a. Kieruje mnie do vaporetti w kierunku Murano, i dziękujemy sobie za pomoc w szukaniu grobów.)

- W takim razie wreszcie czuję się na miejscu - odpowiadam z uśmiechem.

Dlaczego to miasto tak przyciągało niezależne kobiety, homoseksualistów, artystów? (Mijam w muzeach wiele gejowskich małżeństw i par.) Czy dlatego, że za pieniądze oferowało wszystko, w tym tolerancję i dyskrecję, czy dlatego, że nieobce nam poczucie dryfowania, lub jego majaczącej bliskości, mimo wszelkich życiowych zabezpieczeń i cum?

***

Moment, w którym czuję, że mam dość tego filozofowania i chcę wrócić do domu. Cumy najwyraźniej działają tak, jak działać powinny.

***

- Coś skromniutko pochowana - skomentowała koleżanka, kiedy przesłałam jej zdjęcie grobu Peggy Guggenheim (pisząc to, zdaję sobie sprawę, że to pierwszy listopada, a ja myślałam tylko o tym, jak krótko żyły niektóre z jej psów, koło których leży).

- W swoim muzeum, w Palazzo Venier? I'd say this makes a statement - odpowiadam.

Wysyła mi zażenowane emoji.

***

W malarstwie weneckim istnieje tradycja przedstawiania personifikacji miasta - pięknie ubranej, ukoronowanej blondynki - z twarzą w cieniu, co podobno jest wyrazem pokory. Jednak w charakterze Wenecji nic zbytnio na pokorę nie wskazuje, choć od rozpoczęcia wymiany handlowej z Amerykami jej znaczenie w świecie nieustająco maleje; ona nadal widzi siebie jako centrum świata, nawet walcząc o życie.

***

Już po powrocie, zastanawiając się nad tym, jak nauczyć moich uczniów czytać poezję, doszłam do krępująco kiczowatego wniosku, że Wenecja ma się do współczesnych miast jak poezja do prozy, z bardzo konkretnych powodów. 

Obecny brytyjski Poeta Laureat, Simon Armitage, powiedział kiedyś w wywiadzie

Poezja ma w sobie coś opozycyjnego, jest formą sprzeciwu. Nawet w swojej fizycznej formie - nie dociera do prawego marginesu, nie dociera do dołu strony. Jest w tym pewien upór (...) Poezja zawsze miała złożoną relację z językiem. Jest alternatywna, jest niezależna (...) nie może być formą sztuki głównego nurtu. Na przykład wymaga skupienia - nie przemawia to do każdego, nie każdy chce patrzeć na te kawałki zachomikowanego języka i się na nich skupić. (klik)

Wenecja stawia turystom opór, zaskakuje zakazami. Trudno zrozumieć jej topografię i sposób poruszania się po mieście, zaakceptować zapach. Dystanse są krótkie, ale przejście z punktu A do punktu B zajmuje więcej, niż byśmy się spodziewali, bo poruszamy się w labiryncie nieustająco zakręcających uliczek lub wolno płynącym tramwajem wodnym. Lepiej nie jeść nad dużymi kanałami, ze względu na atakujące turystów mewy (i przysięgam, bo widziałam je w akcji, że to potwory); nie wolno poruszać się po mieście z walizkami na kółkach (choć widziałam wielu ludzi, którzy to robili), a rowerów mogą używać wyłącznie dzieci. Wenecja konfunduje przybyszy nie tylko pięknymi obrazami, ale i odmiennością od wydajnej, prostolinijnej prozy i przejrzystości współczesnych miast.


P.S. Pogoda okazała się dużo łaskawsza, niż zapowiadały prognozy; przez trzy dni biegałam po Wenecji w prochowcu, ani razu nie wyjęłam parasola, nie było też mgły ani acqua alta. 

Zdjęcie tytułowe: Ludovico Lovisetto, Unsplash.

Komentarze

Popularne posty