Safety first

Dzień po wiadomości o śmierci Nawalnego i przeczytaniu długaśnego maila od zaprzyjaźnionego Hindusa, który woli siedzieć na zabitej dechami prowincji w Indiach, gdzie chwilowo trzymają go sprawy rodzinne, niż wrócić do Polski, gdzie mieszkał pół życia, bo geopolityka, coś we mnie pękło.

Dziś rano odbyłam pierwszą prawdziwą rozmowę z mężem na temat tego, co zrobimy, jeśli Rosja kiedykolwiek wpadnie w wentylator. Rozmawialiśmy o mieszkaniach (co najmniej jedno powinno przetrwać), oszczędnościach (wszystkie w złotówkach, trzeba to zmienić), i potencjalnym wyjeździe z kraju, jeśli zajdzie taka konieczność (ze względu na wiek raczej nie wezmą go do wojska). O jego szansach na zatrudnienie za granicą, i o moich. O córce nie rozmawialiśmy, po tym, co powiedziałam mu parę dni temu, kiedy lekarka robiąca jej USG jamy brzusznej skomentowała jej rozwijającą się macicę.

O dziesiątej rano siadłam do komputera i napisałam do kobiety, którą drugi i ostatni raz spotkałam pięć lat temu. Dziesięć minut później dostałam odpowiedź. Tak, oczywiście, dobrze mnie pamięta. Z przyjemnością da mi referencje, jeśli zaistnieje taka potrzeba. Uważa, że mam świetne przygotowanie i duże doświadczenie, ale jeśli chcę przygotować się do miększego lądowania za granicą w razie emigracji, ma dla mnie kilka rad. 

Przeczytałam, westchnęłam, i zabrałam się do pracy. Zgłosiłam się do sprawdzania matur (czego unikałam przez lata, ale co świetnie wygląda w CV), i założyłam konto na Teacher Horizons. Wracam do aktywności na forach zawodowych i plądruję "W stronę retro" w poszukiwaniu materiałów nadających się, po przetłumaczeniu, na anglojęzycznego bloga, w którym będę pisać o pracy  pod  imieniem i nazwiskiem (horribile dictu!)

***

Dopisek: jeśli chodzi o lęki - mąż i brat (historyk) przeszli mi od tej pory przez głowę i przypomnieli o tym, o czym sama kiedys uczyłam, czyli o dywersji psychologicznej... zaczęłam oddychać, ale bywało lepiej, przyznam.


Zdjęcie tytułowe: Charles Deluvio, Unsplash.

Komentarze

  1. Oszczędności faktycznie warto częściowo trzymać w innych walutach. Poza tym nie mam dobrych rad bo to są naprawdę trudne sprawy. W UK mimo trudności daje się żyć, a nauczycieli bardzo brakuje, jak wszędzie. W ujęciu bardziej ogólnym mam podobne przemyślenia - dbanie o swój dobrostan to nie jest modne hasło, to jest realna konieczność w sytuacji gdy nie wiemy, co czeka za zakrętem (za moim być może niestety rozwód). Też aktualizuję, rozsyłam, odświeżam kontakty, zasięgam opinii, a w międzyczasie usiłuję zachować jakąś równowagę bo to wszystko jest przecież maraton.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Racja! Ale wydaje mi się, że zbyt często rozumiemy dbanie o siebie na wypadek kryzysu wyłącznie w aspekcie finansowo-zawodowym. Kiedy byłam dużo młodsza, kuzynka powtarzała mi, że kobieta zawsze powinna zarabiać tyle, żeby w razie konieczności utrzymać dziecko i siebie. Długo rozumiałam ją bardzo dosłownie, i dopiero teraz widzę, że była także mistrzynią dbania o siebie pod każdym innym względem.

      Trzymaj się w tym maratonie. U mnie UK raczej nie wchodzi w grę, za mało szkół IB. Największe rynki to Chiny i Tajlandia, w Europie - Portugalia. Ale na razie - jesteśmy tutaj, i próbuję uczyć moje oporne dziecko angielskiego. (Mieliśmy z mężem układ, że będę w tej kwestii Szwajcarią, ale efekty nauki w szkole - nigdy nie chciała chodzić na lekcje dodatkowe - są żadne.)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty