Bez pośpiechu
Jakiś czas temu dostałam od przyjaciela kartkę z życzeniami (przytaczam w całości):
żebyś już nigdy nigdzie nie musiała się śpieszyć
i kiedy to przeczytałam, stanęłam pod urzędem pocztowym jak wryta.
Część mnie wyła: to pułapka. Przecież nie ma się gdzie spieszyć ten, kto nie ma nic do załatwienia, kto nigdzie nie jest potrzebny, komu na niczym nie zależy.
Bo też społeczeństwo uparcie podsyca w nas złudzenie, że pośpiech to młodsza siostra zmęczenia. Zmęczenie sprawia, że utożsamiamy się z produktywną częścią społeczeństwa i zjednuje nam szacunek innych (co samo w sobie też jest pułapką); pośpiech jest jego nieco mniej szanowaną wersją, na którą możemy się powołać, szukając zrozumienia, zwłaszcza u innych kobiet. Brak czasu jest w miarę nową formą (szczególnie kobiecego) ubóstwa.
Kusi mnie jednak wizja bycia kobietą, która ma na wszystko czas. Bo nieśpieszność (nie mówię tu o sytuacji, w której każemy komuś na siebie czekać) to forma kontroli nad sytuacją, nad sobą, nad tym, co buduje nasze życie i co z niego zapamiętujemy.
„Miej czas na pogawędkę ze starą sąsiadką, na lekturę książki, na to, by pójść pieszo do pracy w pogodne dni zamiast jechać metrem, na weekendowy wyjazd z przyjaciółmi.
Na to, by lepiej się poznać, by się w siebie wsłuchać, by coś zmienić, by wypocząć, by powiedzieć „tak”, by powiedzieć „nie”, by pomilczeć, by zająć się swoim ciałem, by dobrze zjeść, by zastanowić się nad tym, kim jesteś i czego chcesz.
Na to, by zadzwonić do babci w dniu jej urodzin i spłukać sobie włosy zimną wodą, tak jak cię uczyła, by wysłuchać dzieci, głęboko pooddychać, wycisnąć pomarańczę do śniadania, pójść do muzeum, pospacerować latem po lesie i posłuchać odgłosów buszujących w trawie małych stworzonek, zrobić z dzieckiem zielnik, coś mu poczytać.
Miej czas, by znaleźć czas dla siebie, bo nikt ci go nie da.
I oddaj się w wannie marzeniom, jak wtedy, kiedy byłaś dzieckiem.”
I to właśnie jest mój plan na ferie zimowe. Chcę się nie spieszyć. Chcę doprowadzić się do stanu, w którym nie budzę się co dnia, wciąż zmęczona, o piątej rano, i w którym mam cierpliwość spełniać postulat córki, by być mamą, która nie podnosi głosu. Chcę pobyć z nią bez napinki, że gdzieś trzeba zdążyć i coś zrobić, poczytać jej, pobyć z nią, obejrzeć „Alicję w Krainie Czarów” (tę wersję, nie Burtona). Chcę odpocząć od pracy. Chcę się rozprostować po koszmarnej i zupełnie niepotrzebnej awanturze rodzinnej, potrzebnej komuś, by spuścić z siebie ciśnienie, a która mnie dość konkretnie fizycznie popsuła. Chcę poczytać i pohodować w głowie nowe treści (po świątecznej przerwie zupełnie inaczej pisało mi się styczniowe posty, i chcę tak dalej). Chcę pospać, pomedytować, porozpuszczać napięcia sauną, medytacją, alkoholem (ale nie jednocześnie) i tym kawałkiem Marka Ishama, który nieustająco podcina mi kolana.
Być może to oznacza, że w ciągu następnych dwóch tygodni pominę któryś z regularnych wpisów. Jeszcze nie wiem, postaram się tego nie robić, ale w razie czego proszę Was o zrozumienie – nieobecność znaczy, że odrastam.
Cytat pochodzi z „Bądź paryżanką, gdziekolwiek jesteś” – Anne Berest, Audrey Diwan, Caroline de Maigret, Sophie Mas, tłum. Małgorzata Kozłowska.
Zdjęcie tytułowe: Alisa Anton, Unsplash.
Życzę Ci więc udanych ferii bez pośpiechu :)
OdpowiedzUsuńPrzyszłam tutaj od Hal Kozłowskiej i bardzo mnie ujmuje Twój sposób pisania, na pewno będę wracać.
Dziękuję, cieszę się, że Ci się podoba i zapraszam:-)
Usuń