Odświeżanie szafy

Jesień 2020 nie jest może najbardziej oczywistym momentem na uzupełnianie garderoby w rzeczy do wychodzenia na zewnątrz, ale nie mogłam oprzeć się temu sposobowi zaklinania rzeczywistości, i niedawno znów zrobiłam porządki metodą Marie Kondo, żeby pozbyć się smutków z szafy. Rzeczy, które zabierały w niej powietrze, oddałam lub popakowałam w worki próżniowe.

Oczyszczanie pola

Kiedy dopadają mnie zmiany życiowe, zaczynam od bielizny. Kupiłam nowy cielisty stanik, majtki bezszwowe (ten model, do prania ręcznego), czarne i cieliste body modelujące czas było odświeżyć ten segment szafy.

Odłożyłam na bok wszystkie ubrania, po które niechętnie sięgałam – koszule świetnej jakości, ale kupione przed karmieniem piersią; bluzki nadające się do noszenia, ale ze wzorami wskazującymi na to, że są sprzed paru sezonów; kożuch i futrzaną kurtkę, których już bym dziś nie założyła; wszystko, co zaczęło tracić kolor i formę. Tym sposobem zostałam z zestawem gładkich ubrań z dobrych tkanin.

Zaczęłam czytać książki i robić testy, żeby dojść ze swoim wizerunkiem do porządku (moje inspiracje z komentarzami podaję pod tekstem). Doszłam do wniosku, że nie jest źle, że moja szafa w dużej mierze pokrywa się z moją estetyką i potrzebami, trzeba tylko przeprowadzić lifting, że mogę podobać się sobie w lżejszym, bardziej sportowym wydaniu.

Siła

Miotając się w poszukiwaniu nowej odsłony siebie (nie wiedzieć czemu, uczepił mi się głowy obraz Sharon Stone w białym golfie), trafiłam w „Figurze jak z ekranu” Anny Męczyńskiej na fragment, który bardzo mi pomógł w porządkowaniu szafy i osiągnięciu spójności wizerunkowej:
Chcąc zrobić pierwszy krok do rozszyfrowania własnego stylu, wyciągnij z szafy te ubrania i dodatki, które najbardziej lubisz, najczęściej nosisz, i które sprawiają, że czujesz się w nich sobą.

Proste? Pozornie. Ku mojemu zdziwieniu, pierwsze rzeczy, które mignęły mi w głowie, to moje czarne włoskie okulary, czarna ramoneska, i wysokie, ale wygodne czarne czółenka i to mimo tego, że jestem zgaszonym latem (bądź jego bliską okolicą) i czerń totalnie nie jest moim kolorem.

Przypomniało mi się, kiedy kończąc studia flirtowałam z pewnym z grafikiem; kiedyś pod koniec dnia spytał mnie, co włożyłam do miasta, i kiedy odpowiedziałam (długi płaszcz z futrzanym kołnierzem, duże ciemne okulary, czerwone rękawiczki), stwierdził, że lubię zwracać na siebie uwagę, co bardzo mnie zaskoczyło. Mocne elementy ubioru (tak jak czerwone buty, zawsze obecne w mojej garderobie) wybierałam i wybieram głównie dla siebie, dla własnej przyjemności. Dopiero bardzo niedawno zrozumiałam, że dla mnie ubranie jest emanacją siły. Noszę w zasadzie wyłącznie zestawy typu „dopalacz” lub przeciwnie, „niewidka”.

Proces

Nie wiedzieć czemu, po raz pierwszy w życiu czułam bardzo silny impuls, żeby kupić kompletnie nowy zestaw bazowy (kostium ze spodniami i spódnicą plus sukienkę) i zbudować wokół niego nową kapsułową szafę. Mam wrażenie, że na tego typu „wyzerowanie szafy” pozwalamy sobie tylko idąc na studia lub do pracy, i to jeśli finanse naszych rodziców (lub nasze) nam na to pozwalają. Na szczęście szybko ochłonęłam; przekonałam się, że nie mam szans na kupno nowych ubrań satysfakcjonującej jakości, i że gotowe zestawy najczęściej mają urok uniformu konduktorki. Zaczęłam postępować mając w głowie motto Marii Młyńskiej, „wszystko już mam”.

Poradniki często mówią nam, by dopasować zawartość szafy do stylu życia, ale rzadko podpowiadają, jak konkretnie to zrobić. Tu z pomocą przychodzi „Cheap Chic”, poradnik modowy z połowy lat 70. autorstwa Caterine Milinaire i Carol Troy, oraz pojęcia 'kosztu założenia' (amortyzacji kosztów) i 'obszarów szafy' nałożone na długość pór roku. Poradnik cytuję za tym wpisem na blogu Anuschki Rees, niemieckiej Marii Młyńskiej; autorki oddają głos Ingeborg Day, autorce pamiętnika „Dziewięć i pół tygodnia” (przygnębiający, świetnie napisany, kompletnie deklasuje adaptację filmową) i redaktorce feministycznego pisma Ms.”.

„Latem i zimą noszę spódnicę YSL z jedwabnej krepy, z wąskimi zszywanymi plisami. Mam ją od 1972 roku, więc noszę ją prawie cztery lata. Była na wyprzedaży za 60 dolarów, ale 'koszt założenia' jest niewielki. Zakładałam ją co najmniej sto razy w roku przez cztery lata, więc spadł do 15 centów na włożenie. Z drugiej strony, weźmy pozornie tanią suknię wieczorową, którą kupiłam na wyprzedaży za 16 dolarów kilka lat temu włożyłam ją tylko dwa razy, więc 'koszt założenia' wynosi 8 dolarów. W porównaniu z 15 centami w przypadku kosztownej spódnicy, na tę wieczorową suknię wyrzuciłam pieniądze.”

„Tak naprawdę w życiu jest tylko sześć obszarów, które nasza szafa
musi obsłużyć. Mnie udało mi się zredukować tę liczbę do trzech. Te sześć obszarów to: spanie, praca, swobodny czas wolny, elegancki czas wolny, sport i zobowiązania towarzyskie. Połączyłam zobowiązania towarzyskie z eleganckim czasem wolnym [Ewa: w okresie udzielania tego wywiadu Ingeborg nosiła głównie czerń i biel]. Druga kategoria to sport, praca i swobodny czas wolny. Rzeczy do spania – trzecia.”

„Jeśli uwzględnisz również pory roku, w których możesz nosić ubrania, to te, które nadają się na więcej niż jeden sezon, zapewnią Ci najlepszy 'koszt założenia'.”

Cele pośrednie

Oprócz bycia przygotowaną na większość okazji życiowych chciałabym się też wysmuklić, nieco odmłodzić, i móc w prosty sposób budować zestawy. Ciekawe, ale niepraktyczne dla mnie sugestie daje Antonina Samecka w „Modoterapii”: wyszczupla towarzystwo postawnego mężczyzny (mąż jest o centymetr niższy ode mnie), dobrze dopasowane ubrania blisko ciała (stosuję od lat), monochromatyczne zestawienia (zamierzam to wypróbować), wysokie obcasy (których zasadniczo nie powinnam nosić, bo potem strasznie łupie mnie w kolanie...), długie, miękkie szale (nie lubię, bo kłócą się z moim stylem i sposobem poruszania). 

Odmładzają: adidasy (nie lubię, zwłaszcza do sukienek, ale odnotowuję, że Samecka poleca Superstars Adidasa, bo optycznie pomniejszają stopę i poprawiają proporcje sylwetki), wyregulowane brwi (u mnie od zawsze), pilates (wyprostowane plecy), włosy upięte do góry (mam krótkie), zadbane zęby (byle nie przedobrzyć, bo zbyt wybielone potrafią bardzo rzucać się w oczy, co podkreśla moja dentystka).

Jeśli jesteście ciekawe, jak wygląda odmładzający uniform paryżanki po czterdziestce, pełen opis wraz z konkretnymi markami znajdziecie w książce „Randki po parysku.

Nowe nabytki, czyli rzeczy, których (głównie) nie kupiłam

W Tatuum trafiłam na nowy model sukienki Meniko, niestety źle na stronie sklepu sfotografowaną sukienkę z mięsistej wiskozowej dzianiny, z pasem modelującym sylwetkę, sportowym rękawem 3/4 z lekkim rozcięciem, i trójkątnym dekoltem wykończonym kołnierzykiem polo. Kupiłam dwie, będę je nosić do pracy, a potem po domu.

Chciałam kupić bransoletkę z pereł, ale nie trafiłam na taką, która by mi się podobała, a jednocześnie dawała się łatwo zapiąć (najczęściej wychodzę z domu po mężu, a bransoletki noszę na prawej ręce, żeby nie porysować zegarka). Zrezygnowałam więc z tego pomysłu i będę do niej nosić podwójny sznurek kremowych pereł, które dostałam od teściowej. (Ciekawostka: gdzieś przeczytałam, że perły powinny być noszone w pojedynczych, potrójnych etc. sznurach – a niedawno trafiłam na wywiad z księżną Grace, w którym występowała w długim, podwójnym sznurze pereł.)

Możliwe też, że będę do niej nosić apaszkę jedwabną Wittchen, którą niedawno kupiłam z myślą o wykorzystaniu jako „wyjściowej maseczki”.

Myślałam o body z golfem to ma świetne recenzje – ale końcem końców zrezygnowałam ze względu na to, że w ofercie są tylko dwa kolory, czerń i biel (oba dla mnie za ostre) oraz nieprzewalczalną niechęć do golfów (jakkolwiek dobrze bym w nich nie wyglądała, zawsze mam wrażenie, że się duszę).

Szukałam też granatowej torby, nie zdając sobie sprawy z tego, jak mało na rynku ich jest. Wyszperałam dwa ładne modele: Big Spontanic (chyba raczej Spontaneous?) Gino Rossi oraz ten kwadrat Creole, ale oba odpadły ze względu na zbyt krótkie uszy (moje torebki muszą mieć uszy o długości minimum 30 cm, lub być na długim pasku).

 

***

Dzięki temu przemyśleniu szafy zobaczyłam, że składa się ona z gotowych klocków, które w razie potrzeby odtwarzam, czasem tylko wprowadzając coś nowego, o ile jest dobrej jakości. Znam swoje ograniczenia – np. golf i torba na średniej długości rączkach kuszą mnie estetycznie, ale ich noszenie byłoby dla mnie (subiektywnie) męczące, więc leżałyby na dnie szafy i nie ulegam pokusie kupienia czegoś, co nie jest dla mnie (nawet mając wizję Sharon Stone). Szczęśliwie nie dostaję też już odzieżowych prezentów, będących przejawem gustu osoby obdarowującej (jeszcze parę lat temu cichaczem odwoziłam je do sklepu charytatywnego). 

Premiują za to zakupy ubrań w klasycznych fasonach i dobrej jakości (i jestem wdzięczna losowi, że mogłam sobie na to pozwolić). Jakiś czas temu, oglądając film Bernadette Banner, uświadomiłam sobie, że na noszenie ubrań latami, nawet tych nienajlepszej jakości, mogą sobie pozwolić w zasadzie wyłącznie osoby ubierające się obok aktualnej mody. Jej szafa, utrzymana w stylu wiktoriańskim/ dark academia świetnie to ilustruje, a sama Bernadette otwarcie mówi o tym, że czuje się odpowiedzialna za swoje ubrania, i nawet swoje poliestrowe bluzki zamierza nosić tak długo, jak to możliwe.


I dziś to byłoby na tyle. Do przeczytania za tydzień!

Inspiracje i źródła (ale nic obowiązkowo):

  • Glogaza, Joanna. (2020). „Ubrania są jak klocki Lego - jak zhackować slow fashion?” Warszawa. TEDxSGH, klik.
  • Męczyńska, Anna. (2017). Figura jak z ekranu. Warszawa: Edipresse Polska. (Nie jest może przesadnie odkrywcza, ale stawia trochę sensownych pytań i inspiruje.)
  • Rees, A. (2014, December 02). Timeless Style Advice from 70s Classic "Cheap Chic". Retrieved August 20, 2020, klik. (Świetna recenzja poradnika modowego z lat 70., z obszernymi cytatami).
  • Samecka, Antonina. (2016). Modoterapia, czyli po co ci tyle ubrań. Bielsko-Biała: Wydawnictwo Pascal. (Błahutka książka, która sporo obiecuje, a mało daje, ale powtarza jedno: Polki często ubierają się aspiracyjnie, zgodnie z tym, jak chciałyby być postrzegane, a nie zgodnie z tym, co czują i co lubią) 
  • Style Type Quiz. (2015, July 30). Retrieved August 18, 2020, klik.


Zdjęcie tytułowe: Ellieelien, Unsplash.

Komentarze

  1. Dziękuję za tyle przemyśleń na temat szafy. Musze pomyśleć nad swoja szafą, bo trochę już się w niej duszę, choć jak ognia unikam kupowania rzeczy co do których wiem, że nie są dla mnie.

    Zanęciłaś mnie ta sukienką z Tatuum, choć chyba mi nie po drodze z takimi kopertowymi dekoltami. Trochę też jestem rozczarowana tą marką, bo na letnich wyprzedażach kupiłam u nich spodnium, nawet z dobrym składem, ale spodnie się rozciągnęły na pupie i w kolanach w zasadzie po jednym założeniu. Niemniej żakiet jest bardzo ładnie uszyty i dzięki podszewce nie podlega takim przeciążeniom.

    Interesujące też jest jak można zmienić swoje postrzeganie ceny ubrań biorąc pod uwagę koszt założenia. Inna sprawa, że z wieloma rzeczami jest tak, że ten koszt poznajesz dopiero jak już coś nosisz faktycznie 4 lata przez sto dni w roku ;) Albo gdy droga rzecz w drugim roku używania się zużyje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie dużym zaskoczeniem było to, że weszłam w ten proces z autentycznym zamiarem zrobienia w szafie rewolucji, a wystarczyło usunąć zaciemniające obraz elementy, przesunąć akcenty, i już mam wrażenie, że mam zupełnie nową garderobę.

      A propos 4 lat po sto razy w roku - faktycznie nie pamiętam, czy kiedykolwiek kupując cokolwiek (poza płaszczem czy butami) miałam absolutną pewność, że znoszę to do śmierci - może raz, w przypadku sukienki Solara z gotowanej wełny, kilkanaście lat temu. Ale chyba nigdy potem.

      Usuń
  2. Od dawna przeliczam ubrania przez koszt założenia i w związku z tym np. lekką ręką wydałam równowartość najniższej krajowej na okulary przeciwsłoneczne, które noszę przez 3/4 roku i za każdym razem cieszę się, że je mam.
    Sukienka z Tatuum kusząca, ale wiskoza nie jest dla mnie materiałem wysokiej jakości, nie(stety) odkąd odkryłam wełny i jedwabie to nie ma już dla mnie powrotu. I o ile jeszcze zaakceptuję dobrą bawełnę, albo bawełnę z domieszką wełny lub jedwabiu, to wiskoza, zwłaszcza dzianina, stała się dla mnie nieprzyjemna. W ostateczności akceptuję Tencel lub Lyocell, są szlachetniejsze.
    Bardzo, bardzo polecam COS. Jakość ich ubrań jest doskonała, zwłaszcza w stosunku do cen. Mają częste wyprzedaże. Ich ubrania mają to do siebie, że noszę je na okrągło i mam ochotę zakładać codziennie. Jedyną wadą są (dla mnie - klepsydry) często zbyt obszerne kroje, choć mają też modele taliowane, a ich oversizy potrafią leżeć zaskakująco dobrze. Rada: nie sugerować się zdjęciami na modelkach, które jakiś szaleniec dobiera chyba celowo tak, aby zniechęcić klientki. Większość ich ubrań leży na mnie zdecydowanie lepiej niż na modelkach (pomimo przeciętego wzrostu i rozmiaru 38).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akurat wiskoza, w przeciwieństwie do poliestru, mnie nie odrzuca, choć nie będę jej jakoś szczególnie bronić. To o tyle fortunne, że bardzo ułatwia mi kupno sukienek - noszę je do pracy, potem po domu, przedłużam im życie stosując zamiennie pranie parowe i wodne. Nie przepadam za Lyocellem, ale dobrze mi się nosiło Cupro, muszę się rozejrzeć za rzeczami z tego materiału.

      Do COS długo podchodziłam jak pies do jeża, ale szczęśliwie mi minęło - jeśli rzecz mi się podoba, mierzę ją w dwóch-trzech rozmiarach, i zwykle któryś pasuje;-) Jednak ich sukienki są dla mnie nie do przejścia, jak dotąd podobałam się sobie w tylko jednej, ale tak ciepłej, że nie zdecydowałam się jej kupić.

      Usuń
    2. O to ciekawe, nie wpadłam nigdy na to aby odświeżać wiskozę parowo. Spróbuję, bo kilka sukienek z niej jeszcze mam.
      Z COSa szczególnie upodobałam sobie swetry oversize, na jesień zakładam je do wąskich spodni i na gołe ciało. Drugi ulubiony typ ubrań to proste sukienki z bawełny z domieszką elastanu i z paskiem w talii (obecnie mają na stanie tylko białą, ale co sezon się jakaś pojawia).
      A z ciekawości: "noszę je do pracy, a potem po domu' tyczy noszenia tej samej sukienki w obrębie jednego dnia, czy raczej, że kiedy już się trochę znoszą i nie nadają do pracy, to wtedy służą w domu?

      Usuń
    3. Ja swetry oversize z COS (i nie tylko) noszę do wąskich spódnic.
      Całkiem fajny model sukienki. Czy są jakieś wariacje kształtu dekoltu, czy zawsze jest okrągły?
      Ja dwa lata temu kupiłam w COS dwie pary wełnianych wiązanych spodni typu paperbag, dobrych do noszenia z koszulami - też podobno powracający model, ale w ostatnim sezonie chyba ich nie było.

      Zawsze przebieram się po pracy - kwestia higieny psychicznej i nie tylko, poza tym jako nastolatka przeczytałam, że ubrania dłużej trzymają formę, jeśli przebieramy się po powrocie do domu i nie nosimy ich codziennie. W przypadku sukienek z wiskozy faktycznie jest tak, że najpierw służą jako sukienki do pracy i wyjściowe, po jakimś czasie noszę je w domu. Rzecz jasna kupuję też sukienki z myślą o noszeniu w czasie wolnym.

      Usuń
  3. Są wariacje, np. sukienka, którą miałam dziś na sobie jest czarna, z przodu nie ma w ogóle dekoltu, za to z tyłu dekolt sięgający kilka cm nad zapięcie stanika.
    Pamiętam te paperbagi, o których pisałaś :) Czekam, aż znowu się pojawią bo były bardzo fajne. Czy nie wypchały się na kolanach? Obecnie mają ciekawy model z wełny, ale bez podszewki i trochę się waham bo boję się o to, że się wypchają.

    I dzięki za wyjaśnienie, mam podobne podejście, że i psychicznie i czysto higienicznie wolę nosić w domu inne ubrania niż te, w których byłam w pracy i w komunikacji miejskiej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moje też nie są podszewkowane; nie nosiłam ich na tyle często, żeby móc Ci odpowiedzieć, ale faktycznie wyglądają na wypychające się - zwłaszcza jedna para, cieplejsza i z wełny o luźniejszym splocie. (Ta para ma też tę wadę, że mocno gryzie, nawet przez grube rajstopy - muszę do spodni nosić dodatkowo spodenki formujące, inaczej bym nie wytrzymała.)

      Usuń
    2. Dzięki za opinię. Gryzące brzmią kiepsko, aż jestem zaskoczona, że ten sklep coś takiego przepuścił, ale może mam o nich zbyt dobre zdanie, bo mi się jeszcze nie zdarzyła wpadka. A spodnie wełniane chyba kupię, ale poczekam na przeceny, na wypadek jakby jednak postanowiły się wypchać.

      Pozdrawiam i dzięki - lubię Twoje ubraniowe wpisy bo nam mocno po drodze z gustem.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty