Sędzia Ruth Bader Ginsburg, czyli o co warto kruszyć kopie

Szkic tego wpisu był gotowy już od dawna, ale podskórnie miałam nadzieję, że nawet jeśli poczekam, zdążę go napisać przed śmiercią jego bohaterki. Nie udało się. Ruth Bader Ginsburg, druga w historii kobieta na stanowisku Sędziego Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych, zmarła dwa tygodnie temu, w wieku 87 lat.

***

Jak wiele osób, które ukształtowały moralny krajobraz Stanów Zjednoczonych po drugiej wojnie światowej, Ruth Bader Ginsburg pochodziła z żydowskiej rodziny. Miała osiem lat, kiedy Stany przystąpiły do wojny, a dorastała w cieniu nagonki na lewicowców i przesłuchań prowadzonych przez senatora McCarthy'ego, w których jedynym sposobem na uchronienie się przed wykluczeniem społecznym i zawodowym było wskazanie kolejnych podejrzanych. W wywiadach często wspominała o tym, że inspiracją do podjęcia studiów prawniczych była dla niej postawa prawników podejmujących się obrony osób, które na celownik wzięła komisja McCarthy'ego.

W latach siedemdziesiątych podjęła się obrony praw kobiet, twierdząc, że zawodowa praca kobiet jest tak samo ważna dla społeczeństwa, jak praca mężczyzn, a jednak na polu zawodowym podlegają one dyskryminacji systemowej w równym stopniu, co grupy mniejszościowe (do dziś zresztą Stany nie oferują większości kobiet jakiegokolwiek wsparcia w opiece nad dziećmi do czasu ich wejścia w wiek szkolny, a nierówności płacowe są nadal znacząco większe w Stanach, niż w Polsce). 

Znana z przejrzystych, perswazyjnych wystąpień przez Sądem Najwyższym, pod koniec życia została „przejęta” przez popkulturę jako Notorious RBG, inspirując młodych – feministki i feministów, prawników i społeczników płci obojga.

***

Kiedy kilka lat temu czytałam coś na kształt biografii sędzi Ginsburg (Notorious RBG: The Life and Times of Ruth Bader Ginsburg autorstwa Irin Carmon i Shany Knizhnik), uderzyło mnie to, jak potrafiła łączyć w sobie sprzeczności. „Żarliwa feministka”, jak mówiła o sobie pod koniec życia, łączyła walkę o położenie kresu dyskryminacji ze względu na płeć, rasę i orientację seksualną (tytuł jej filmowej biografii z 2018 roku można przetłumaczyć jako Ze względu na płeć”) z niezmiernie poukładanym życiem akademickim, zawodowym i osobistym. Bardzo młodo wyszła za mąż, miała dwójkę dzieci i wcześnie włączyła męża byli bardzo partnerskim, kochającym się małżeństwem w opiekę nad dwójką dzieci. Będąc konserwatywnie wyglądającą dziewczyną w perłach, elegancką kobietą z włosami przewiązanymi jedwabną apaszką, nieskazitelnie ubraną staruszką w rękawiczkach, Ruth Bader Ginsburg skutecznie walczyła o prawa kobiet oraz, co podkreślała, także mężczyzn w Stanach Zjednoczonych. 

Pomagały jej w tym dwie strategie. Po pierwsze, często udawała,  że ​​nie zauważa krytyki, aby uniknąć angażowania się w konflikty niepotrzebnie angażujące jej czas i energię, które mogłaby efektywniej wykorzystać gdzie indziej. Już na studiach unikała wychylania się”, żeby dopiąć swoich ambitnych celów akademickich.  
Stosowała tę zasadę także w życiu prywatnym: na początku małżeństwa usłyszała od teściowej
radę „czasami lepiej być nieco głuchą”, i dostała w prezencie parę zatyczek do uszu. Podobno już w trakcie miesiąca miodowego zrozumiała, co próbowała jej powiedzieć teściowa
„Miała na myśli to, że ludziom zdarza się palnąć coś niemiłego lub bezmyślnego, a wtedy najlepiej niedosłyszeć zachować spokój, a nie zamykać się w gniewie lub zniecierpliwieniu.”

Po drugie, szybko nauczyła się, że zbyt nagłe i szeroko zakrojone reformy prawne są niepożądane, bo powodują opór, a czasem nawet bunt; opłaca się dać obywatelom i prawodawcom czas, by zaakceptowali zmiany i uznali je za rozsądne i uzasadnione.

„Zmiany społeczne zachodzą stopniowo. Do prawdziwych zmian, głębokich zmian, dochodzi się małymi krokami.

(Tu dodam, że jeśli jeszcze nie polecałam Wam TED-a Jonathana Haidta o różnych hierarchiach wartości konserwatystów i liberałów, tu jest link.)

***

I teraz duża pauza.

***

Ostatnie dekady życia sędzi Ginsburg minęły pod znakiem walki z chorobą nowotworową męża, a potem własną. Zanim zmarła 18 września 2020 roku w wyniku komplikacji wywołanych przez raka trzustki, długo łączyła chemioterapię z pracą w Sądzie Najwyższym; prawdopodobnie motywowała ją świadomość, że jeśli odejdzie lub umrze przez końcem prezydentury Donalda Trumpa, może zastąpić ją ktoś, kogo poglądy będą odzwierciedlać poglądy prezydenta – i to wbrew zasadom, bo nigdy nie wprowadzano do Sądu Najwyższego nowych sędziów w roku wyborów prezydenckich, jeśli wakat pojawił się później, niż w czerwcu.

Tak się stało: jej miejsce zajmie nominowana przez Trumpa sędzia Amy Coney Barret, znana ze znajomości prawa i jego konserwatywnego czytania, oraz autentycznej, silnej religijności; jest katoliczką, opowiada się przeciwko aborcji, ma siedmioro dzieci, w tym dwoje adoptowanych haitańskich sierot. Jako czterdziestoośmiolatka jest też najmłodszą osobą w historii wybraną na stanowisko sędziego Sądu Najwyższego, tak więc jej wpływ na prawo USA może okazać się naprawdę długotrwały (a co to może oznaczać, rozważa ten artykuł z Guardiana).

***

W najbliższy weekend będę oglądać ten film:

 

 ***

Zdjęcie tytułowe: Ruth Bader Ginsburg pisze na maszynie podczas wyjazdu stypendialnego Fundacji Rockefellera do Włoch, 1977 rok. Ze zbiorów Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych.

Komentarze

  1. Jestem bardzo ciekawa Twoich wrażeń z filmu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie obejrzałam jeszcze końcówki, ale miałam taki natłok myśli, że chyba już mogę się wypowiedzieć:

      Nie lubię oceniać jakości filmów, bo zbyt mało ich oglądam, ale na moje oko to dość standardowa, nieprzesadnie wyróżniająca się biografia. Ciekawe jest to, ze w kontraście do książki, którą o RBG czytałam, film opowiada przede wszystkim o frustracji - pokazuje piekielnie inteligentną kobietę (choć dla mnie brakuje scen mających tę piekielną inteligencję uwierzytelnić) sfrustrowaną faktem, że nie jest traktowana poważnie, że nie ma tych samych szans życiowych, co jej koledzy, że nawet jej sprzymierzeńcy twierdzą, że ciężko jest traktować ją poważnie, i że może postarałaby się raz na jakiś czas uśmiechnąć... Dziś wiele z nas nie spotyka się z takim "sufitem", nawet nie szklanym, na co dzień, ale oglądając film, myślałam sporo o mojej matce, już mocno starszej osobie, która całe życie wykonywała ten sam wolny zawód, co ojciec, i chyba cała życie boksowała się z tymi samymi trudnymi emocjami. A mój ojciec nie był takim pomnikiem idealnej męskości i partnerstwa jak mąż Ruth w filmie...

      Plusem jest to że jest to film o karierze, która nabiera rozpędu w momencie, w którym Ruth ma prawie czterdziestkę.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty