Ciężkie życie burżuazji, czyli jak wydać przyjęcie bez pokojówki. Praktyczne porady z 1965 r.
Wyobraźmy sobie, że jest normalnie, i że mamy zwykłą wigilijną zagwozdkę, czyli jak podać rodzinie kolację, nie rozdwajając się. Słowo ostrzeżenia: tekst na dziś – o tym, jak podjąć gości bez pomocy pokojówki czy kelnera – jest tłumaczeniem fragmentu książki z 1965 roku, gdy służba domowa odchodziła w przeszłość, zostawiając po sobie poczucie rozgoryczenia i niesprawiedliwego pozbawienia podstawowych praw człowieka (czyt. klasy średniej). Sama, czytając ten rozdział, miałam momenty, kiedy mną telepało, ale zawiera on kilka sensownych rad.
Tu znajdziecie mój grafik przygotowań do świąt, a na końcu wpisu listę sprawdzonych punktów w Warszawie, w których można, w razie potrzeby, zamówić (ponoć przyzwoite) dania świąteczne i nie tylko (nie sądzę, by przyjmowali jeszcze zamówienia na te Święta, ale na kolejne może być jak znalazł). Następny pełnowymiarowy wpis pojawi się za dwa tygodnie, już po Nowym Roku; życzenia i drobiazgi mogą pojawić się na Instagramie.
Następna sekcja pochodzi z książki Genevieve Antoine Dariaux, Entertaining with Elegance, Doubleday & Company, Inc., Garden City, New York, 1965 – tłumaczenie moje. Zobaczmy, co pani ze zdjęcia poniżej ma nam do powiedzenia na temat radzenia sobie bez służby...
***
„To jedna z ironii życia, że dziś – kiedy więcej ludzi niż kiedykolwiek ma środki, czas i chęć, by przyjmować gości – znalezienie kogoś, kto pomógłby nam z dodatkową pracą, jaką to za sobą nieuchronnnie pociąga, stało się praktycznie niemożliwe.
Kompetentna, wszechstronna pokojówka to gatunek równie wymarły, jak ptak dodo, a pierwszorzędna kucharka jest rzadka jak uran, i prawie tak samo kosztowna. Amerykanki, które borykają się z tym problemem od lat, mogą pocieszać się tym, że brak pomocy domowej dotarł do Europy, i staje się coraz bardziej dotkliwy. Z początku bogatsze nacje mogły sprowadzać pracowników z mniej zamożnych sąsiednich krajów, wabiąc potencjalnych kamerdynerów i kucharzy fantastycznie – jak dla nich – wysokimi wynagrodzeniami; ale gdy tylko hiszpańskie dziewczyny zarobiły na posag (co przy ich zarobkach nie trwało długo), i gdy sycylijscy kamerdynerzy lub szoferzy odłożyli wystarczająco dużo pieniędzy na założenie sklepu spożywczego czy stacji benzynowej w swojej wsi, wracali do domu.
Kilkoro z moich nieulękłych przyjaciół bada teraz rynek pracy w Jugosławii, a nawet w Turcji, ale w międzyczasie coraz więcej z nas stara się radzić sobie najlepiej, jak się da, zatrudniając kogoś do sprzątania w niepełnym wymiarze godzin; nawet stosunkowo mało udomowieni francuscy mężowie zaczynają się udzielać. Ten jeden raz gospodynie domowe i ekonomiści mają identyczną wizję przyszłości: będzie gorzej.
Jestem ogromnie wdzięczna genialnym amerykańskim producentom, którzy wynaleźli fantastyczną gamę maszyn i gadżetów ułatwiających wykonywanie obowiązków domowych. Kobiecie, która lubi wydawać przyjęcia, serdecznie polecam inwestycję we wszystkie ułatwiające pracę urządzenia kuchenne, na jakie może sobie pozwolić. Czas i wysiłek oszczędzone dzięki zmywarce do naczyń (moje marzenie), elektrycznemu otwieraczowi do puszek, automatycznej obieraczce do warzyw, blenderowi, mikserowi, grillowi na podczerwień, minutnikowi, tosterowi i maszynce do lodów, po najdrobniejszą praskę do czosnku i krajalnicę do jajek, mogą odmienić życie kobiety – nawet jeśli nie zastąpią żywej pokojówki. Jednak z pomocą tych cudownych narzędzi kuchennych, dwie ręce mogą wykonać pracę czterech.
Niestety, żaden geniusz nie wymyślił jeszcze robotów, które podawałyby do stołu. I póki to nie nastąpi, głównym problemem gospodyni pozostaje nie tyle to, jak posiłek przygotować, ale jak go podać.
Jeśli o mnie chodzi, to gdybym była w stanie znaleźć choć jednego profesjonalistę będącego mi stanie pomóc przy podaniu kolacji lub obiadu, nie wahałabym się ani chwili. Przygotowałabym posiłek sama, i zatrudniła osobę, która podawałaby do stołu, nawet jeśli oznaczałoby to samodzielne zmywanie naczyń następnego ranka.
W większości miast działają firmy cateringowe i agencje zatrudnienia, w których można znaleźć kamerdynerów, kucharzy, kelnerów, kelnerki i barmanów na lunche, koktajle i kolacje. Niestety, ponieważ popyt znacznie przewyższa podaż, stawki są wysokie. Na przykład w Nowym Jorku średnia opłata wynosi od 12 do 15 dolarów dla kelnerki i 20 dolarów za kucharza, plus opłata za dojazd i prowizja dla agencji. W mniejszych miejscowościach, gdzie takie usługi mogą nie istnieć, czasem da się znaleźć kogoś, choćby licealistkę, którą można poduczyć do dorywczej pomocy, gdy przyjmujesz gości. W przypadku bardzo nieformalnego przyjęcia można nawet zatrudnić własne dzieci w roli kelnerów. Jeśli będziesz ich o to prosić bardzo rzadko, i jeśli mają mniej niż 14 lat, mogą to nawet uważać za przyjemną odmianę, i wywiązywać się ze swoich obowiązków lepiej, niż zawodowcy. W takiej sytuacji gospodyni powinna zawsze uprzedzić gości, że „Janek i Linda błagali mnie, bym pozwoliła im podawać do stołu dziś wieczorem...”, a następnie nie zwracać na nich uwagi w większym stopniu, niż na zawodowych kelnerów.
O wiele częstszy, niestety, jest przypadek gospodyni, która nie jest w stanie znaleźć nikogo, ale to nikogo, kto pomógłby jej przy przyjęciu, i która musi sama zająć się wszystkim, łącznie z podawaniem do stołu. Jej pierwszą zasadą powinno być zapraszanie nie większej liczby gości, niż może z łatwością obsłużyć. Zwykle maksimum stanowi sześć osób, w tym gospodarz i gospodyni. Po drugie, powinna grzecznie, ale stanowczo odmawiać pomocy, do której zobligowane poczują się zaproszone kobiety. Nawet przy najlepszej organizacji posiłku, gospodyni będzie musiała kilkakrotnie odejść od stołu, a jeśli więcej niż jedno krzesło będzie puste, atmosfera i konwersacja na pewno na tym ucierpią. Poza tym, jak każda kobieta doświadczyła przy tej czy innej okazji, przyjaciółka o najlepszych nawet intencjach raczej przeszkadza, niż pomaga. Prawdopodobnie nie wszystko robicie tak samo, i dlatego z niepewności zawsze zadaje pytania: „W której szufladzie są noże? ... gdzie mam to schować?” itd., itp. Gościom można pozwolić co najwyżej na podawanie talerzy i półmisków z potrawami wokół stołu.
Jedna z najlepiej zorganizowanych gospodyń, jakie znam, rozwiązuje problem braku służby, ustawiając dwa wózki do serwowania na kółkach po obu stronach swego miejsca przy stole. Jeden mieści wszystkie talerze i sztućce – już używane na dolnym poziomie, a czyste na górnym; drugi mieści pełen posiłek; dania zimne na dolnym poziomie, a dania gorące, podgrzewane na elektrycznej płycie grzejnej, na górze. Wszystko jest pod ręką, gdy ogłasza, że podano do stołu, i musi odejść od niego tylko raz, gdy podaje deser, usuwa oba wózki z widoki gości, wyprowadzając je do kuchni, przygotowuje kawę w salonie i usuwa pozostałości po koktajlu. Co istotne, zawsze starannie planuje menu, unikając potraw wymagających przygotowania w ostatniej chwili, a także tych, które pozostawiają na talerzach resztki nie pozwalające ich ułożyć jeden na drugim bez szczególnych starań (całe karczochy, ostrygi, drób z kośćmi, niefiletowane ryby itp.). Czasem jako danie główne podaje sporą zapiekankę, podgrzewaną na płycie grzejnej, a na deser crepes suzette lub flambirowane brzoskwinie, które przyrządza sama, bezpośrednio przy stole, w ładnym miedzianym podgrzewaczu.
Po posiłku, talerzyki deserowe pozostawia na stole, zamyka drzwi do jadalni, a kawę podaje na tacy w salonie. Jej system działa bardzo sprawnie – choć nieuczciwym byłoby udawać, że jest tak samo elegancki, jak odpowiednio wydana kolacja, przy której podaniu pomaga pokojówka lub kelner.
Z doświadczenia i obserwacji mogę podać inne pomocne wskazówki dla gospodyni bez pomocy domowej. Na przykład:
Ogranicz menu do maksymalnie trzech dań.
Ogranicz liczbę półmisków do jednego na danie, układając mięso i warzywa na tym samym półmisku, podając owoce morza w sosie ułożone w pierścień na ryżu, lub pieczoną szynkę otoczoną indywidualnymi porcjami szpinaku w śmietanie; podając ser na długiej prostokątnej tacy, z miejscem na masło na jednym końcu i krakersy na drugim; polewając deser sosem lub bitą śmietaną tuż przed podaniem, zamiast podawania sosu osobno itp.
Zużyte naczynia i półmiski ustawione na dolnych półkach bufetu czy wózka do serwowania pozostaną praktycznie niezauważalne, a brudne naczynia umieszczone powyżej blatu stołu będą przyciągać wzrok i stworzą wrażenie nieładu.
Nie pozwól, by goście zobaczyli cię w fartuchu lub ze ścierką kuchenną w dłoni. Będziesz wyglądać jak popychadło i wywołasz w nich litość i poczucie winy.
Zamiast siadać na końcu stołu, spróbuj zająć miejsce pośrodku jego długiego boku, usadzając męża naprzeciwko. Z tej pozycji znacznie łatwiej jest kontrolować obsługę stołu, nie rzucając się zbytnio w oczy, ponieważ można z niej podawać naczynia zarówno ku obu końcom, jak i w poprzek stołu. To jedna z sytuacji, w których czyny nie przemawiają głośniej niż słowa – wręcz przeciwnie, twoje gesty będą o wiele mniej zauważalne niż rozpaczliwe prośby typu „Podaj szpinak na tę stronę stołu” lub „Marysiu, nie jadłaś jeszcze pieczeni!”, itd. itp.
Unikaj odchodzenia od stołu, kiedy zamiera konwersacja; znikaj, gdy dyskusja jest najbardziej ożywiona, a twoją nieobecność najtrudniej będzie zauważyć.
Możesz korzystać ze wszelkich kulinarnych skrótów, ale upewnij się, że zatarłaś wszelkie ślady i dodałaś coś od siebie, tak by goście nie odgadli, że zupa z homarów jest z puszki, i że gorąca kawa w srebrnym dzbanku była potajemnie przygotowana z kuchni... z neski.
Spójrzmy prawdzie w oczy. Nie ma idealnego sposobu, by podać kolację bez pomocy służby, ale kobiety, które są w tej samej sytuacji, są zwykle bardzo wyrozumiałe. Jeśli zaś chodzi o mężczyzn, to o ile zadbasz, by każde danie w menu było nie tylko smaczne, ale i niezwykłe, będą tak pochłonięci kulinarnymi przyjemnościami, że z trudem zauważą, że przygotowałaś i podałaś obiad bez najmniejszej pomocy.”
***
Dajcie, proszę, znać, co myślicie o tym tekście. (Zgadniecie, które fragmenty zirytowały mnie tak, że chciałam je usunąć?)
***
I teraz obiecane namiary na garmaż (dajcie znać, jeśli macie inne sprawdzone miejsca w Warszawie lub innych miastach, może to się komuś przyda!)
Uszka, pierogi, sałatki – Kuchnia Brawaty, mają wyspę m.in. w Arkadii.
Drogo, ale dobrze – Wiking, rybny w Arkadii, ogólny w Klifie; mają menu świąteczne (np. faszerowane jajka na Wielkanoc, niezły bigos, dobry sernik).
Naprzeciwko OchTeatru – po drugiej stronie ulicy, jeśli przejść przejściem dla pieszych naprzeciwko OchTeatru, wyjdziecie na piekarnię Oskroby; koło niej, między blokami, jest mały sklep osiedlowy, gdzie można kupić niezłe pierogi z mięsem, owocami, ruskie; galaretkę z nóżek (niestety w plastiku, więc nie do podania gościom), barszczyk, kotlety.
Zastanawia mnie, gdzie w tym wszystkim jest rola Pana domu. No bo jeśli gospodyni nie dość, że ma wydać posiłek, to jeszcze dbać o konwersację (nie odchodź od stołu, gdy konwersacja zamiera?), to w zasadzie pan domu ma się zająć tylko konsumpcją dań zgodnie z ostatnim akapitem.
OdpowiedzUsuńAle w pełni się zgadzam, że pomoc gości niekoniecznie się sprawdza. Testuję to regularnie podczas Wigilii. Zamiast pomocy przy pokrojeniu i ułożeniu ciasta dostaje pytania, czy wielkość kawałków mi odpowiada ;)
Pan domu najwyraźniej powinien podawać gościom półmiski, nie wstając od stołu, i to wszystko... pytanie o wielkość kawałków w punkt:-))
UsuńZgaduję, że irytacja sięgnęła zenitu przy fragmentach o sycylijskich kamerdynerach i dołożeniu wszelkich starań, aby mężczyźni nie zauważyli, że podajesz kolację samodzielnie.
OdpowiedzUsuńKilka rad rzeczywiście sensownych, na przykład ta o ograniczeniu ilości użytych naczyń. Uwielbiam porady dotyczące wydawania przyjęć choć sama rzadko podejmuję gości. Ale lepiej być przygotowanym kiedy już rzeczywiście okazja się nadarzy. Z wiekiem doceniam przede wszystkim sprawdzone przepisy. Kiedyś uważałam, że życie jest za krótkie, żeby podawać po raz drugi potrawę, którą już kiedyś goście u mnie jedli. Teraz czerpię radość z doskonalenia przepisów, a nie tylko z kuchennych eksperymentów. Jak o tym myślę, to bliscy kojarzą mi się właśnie z takimi konkretnymi popisowymi potrawami - najlepszą porterówkę to robił dziadek, na imieniny babci zawsze był tort makowy, a żadne cukierniane chruściki nie umywają się do tych, które umiała smażyć ciocia.
Owszem! Oraz przy ścierce i fartuchu, ale końcówka faktycznie stanowiła przysłowiową wisienkę na torcie.
UsuńDla mnie ciekawa była uwaga o planowaniu dań, po których nie pozostają resztki uniemożliwiające poustawianie talerzy jednego na drugim, oraz - całościowo - system wartości, według którego bardziej transparentnym jest siedzenie przy stole obstawioną z obu stron wózkami na kółkach, niż sporadyczne od niego odchodzenie.
I tak, sprawdzone przepisy z czasem zdecydowanie zyskują na uroku:-)
UsuńOj, dla mnie dosyć paskudna jest uwaga p. Dariaux o hiszpańskich dziewczynach i sycylijskich szoferach (jakieś dorozumiane podkreślenie wyższego statusu społecznego amerykańskiego pracodawcy i oczekiwanie ... przywiązania?) Książkę Neli Rubinstein szczerze polecam, fascynująca historia życia, dobre i proste przepisy; do kulebiaka, makaronu z bazylią i wielu innych chętnie wracam. Dobrych Świąt, Ewo :-)
OdpowiedzUsuńDobrych Świąt:-)
UsuńMnie akurat chyba bardziej uderzyły uwagi związane z rolami płciowymi niż nacjonalizmem (autorka była Francuzką, książka powstała na rynek amerykański); mam wrażenie, że podobne uwagi niestety nadal padają dość lekko w krajach polegających na sprowadzaniu pracowników z zewnątrz - Polsce, Niemczech, Wielkiej Brytanii, Francji...
Swoją drogą, kiedy czytam literaturę użytkową z lat 60-70 (np. poradnik o modzie tej samej autorki, czy listy Chatwina), to oczy robią mi się jak spodki i takie zostają. Jego opis świata handlu sztuką z tamtych lat, czy jej porady, że torebki najlepiej szyć ze skóry antylopy, a podkładki pod talerze szyć z kawałków sari...