A szóstego dnia odpoczywała
Jest Wielka Sobota wieczorem; chciałam zanotować dwa drobne objawienia z dzisiejszego i wczorajszego dnia – na użytek wewnętrzny, ale też dla Was, bo łączą się z tym, o czym na blogu pisałam niedawno, i o czym pisać będę.
Po pierwsze, zdałam sobie sprawę z tego, jak trudno mi myśleć o odpoczynku, jeśli nie odhaczyłam wszystkiego z listy na dany dzień. Z niewykonania skryptu w moim mniemaniu zwalnia mnie tylko – prócz ewentualnych okoliczności losowych – fakt, że padam na twarz, o co nie jest ostatnio trudno, bo regularnie budzę się gdzieś między czwartą a piątą trzydzieści.
Maturzyści, czekający jak kania dżdżu informacji o odwołaniu egzaminów (w IB mają na to większą szansę, niż uczniowie polskich szkół) polecają długie biegi i olejek z CBD; moje kolano wyklucza pierwsze, a jako dziecko lat 90. zdecydowanie wolę korzystać z substancji, których działanie znam i rozumiem; o ile nie jest bardzo źle, zdecydowanie wolę coś robić, żeby poprawić sobie nastrój, niż coś brać. (Czytaj: jestem bardzo świadoma swojej skłonności do uzależnień.)
Najbardziej uspokajają mnie dwie rzeczy, których nie robię od dawna i do których teraz wrócić nie mogę, czyli pływanie i strzelanie (jedyne aktywności, przy których nie myślę), ale zaczęłam testować techniki na obniżenie poziomu stresu dla zadaniowców – sugestie znalazłam w tym artykule – i za jakieś trzy tygodnie zdam Wam raport z tego, jak się sprawdziły.
Po drugie, mimo najlepszych chęci, przygotowania do Świąt wyszły nam nieco w bok. Zaczęło się od babki śmietanowej, do której, półprzytomna z niewyspania, dałam 2 1/2 szklanki śmietany zamiast 3/4 (próbowałam ją ratować, ale drugi dzień dzielnie jemy zakalec). Zamiast tradycyjnego sernika upiekłam ten, i wcale nie żałuję. Następną porcję doznań zapewnił mi mój mąż, który uparł się, żebym wyluzowała kurczaka pieczonego z nadzieniem wątróbkowym, bo „pamiętał”, że tak kurczaka po polsku robiła jego mama. (Luzowanie to pestka, ale wyobraźcie sobie nadziewanie czymś półpłynnym meduzy; z dostępnych opcji wybrałam poratowanie się nicią kuchenną i starannie kurczaka zaszyłam, a potem wypełniłam go nadzieniem, czując się jak szewc Dratewka.) Bukszpan kupiłam, święconka poświęcona klasycznie (choć nie do końca jestem pewna, czy rozumiem, czemu ksiądz nie kropił wiernych, ale pokarmy tak – odleżą?), ale już rzeżucha nie wzeszła i ratowałam się kupnym owsem. Zamiast wyniesionego z domu zielonego sosu, który wiernie robiłam rok w rok, zrobiłam remuladę, i mam nowy ulubiony dodatek do wędlin i zimnych mięs.
Okazuje się jednak, że to nasze pierwsze warszawskie Święta – spędzane tu planowo, w roli gospodarzy, albo z powodu losowego, jak pandemia czy choroba któregoś z nas – kiedy nie czuję żadnego napięcia z powodu tego, że coś pójdzie nie tak, że niewystarczająco dobrze te Święta odtworzę. Najwyraźniej po dziesięciu latach małżeństwa okrzepliśmy na tyle, żeby nie bać się eksperymentować, zaakceptować element losowy, odchodzić od wzorców z domów rodzinnych i tworzyć własne tradycje.
Ale następnego kurczaka po polsku pieczę z kośćmi.
Zdrowia, spokoju, pogody ducha i nadziei na dobre jutro!
Do przeczytania dwunastego kwietnia,
Ewa
Zdjęcie: Kate Hliznitsova, Unsplash.
U mnie przygotowania świąteczne tez mocno koślawo bo młody był uprzejmy dostać w czwartek wysokiej gorączki i wysypki wiec dzień upłynął mi na organizowaniu wizyty lekarskiej (realnej, a nie kolejnego przesyłania zdjęć i konsultacji telefonicznej). Na szczęście wszystko dobrze, ale ze stresu odechciało mi się gotować i jeść wiec w sobotę naprędce sporządziłam tylko podstawowe wiktuały na kolejne dni: jajka faszerowane w skorupkach, żurek i pieczonego w całości kurczaka. Na zaplanowany mazurek pomarańczowy zabrakło mi sił, ale zrobię go na niedziele przewodnią - uparłam się ze te kolejne samotne święta zaowocują przynajmniej tym, ze przećwicze swoje pomysły na świąteczne potrawy. Kwiecień to mój ulubiony miesiąc w roku, ale energii nadal brak, a stres na rekordowym poziomie.
OdpowiedzUsuńBardzo mnie zaskoczyło, ze IBO jeszcze nie ogłosiło odwołania matur. Ogromne nerwy dla uczniów.
Kiedy czytam o Twoich przygotowaniach do Wielkanocy, przypomina mi się, w najlepszym możliwym znaczeniu, cytat z Churchilla - "Never let a good crisis go to waste":-) (I nie pamiętam, ile trwało, zanim Młoda pozwoliła nam wreszcie pojechać do rodziny na Wielkanoc, co najmniej kilka przechorowała.)
UsuńIBO odwołuje matury wybiórczo, kraj za krajem, w zależności od statystyk, oficjalnych komunikatów i polityki państwa względem własnych maturzystów. W zeszłym roku decyzję o odwołaniu matur IBO na całym świecie podjęto jeszcze przed końcem marca, ale algorytm zastosowany do wyliczenia wyników spowodował sporo problemów, i sporo osób go kwestionowało. W listopadowej sesji przetestowano nowy algorytm, podobno dużo dokładniejszy, i czekamy na informację, czy idziemy pisać i pilnować matur, czy nie. (Bo pilnowanie tego skupiska wiąże się też z ryzykiem dla nas.)
Sama jestem typowo IBOwskim nauczycielem (choć z wiekiem mięknę), i jeszcze przed ostatnim skokiem zakażeń byłam za egzaminami, ale widzę coraz więcej poważnych argumentów przeciw.
W moim przypadku było tak, ze na maturze uzyskałam ostatecznie wynik sporo lepszy niż na to wskazywały moje predicted grades i internale bo dopiero wtedy osiągnęłam poziom mistrzostwa w pisaniu tak, jak IB tego wymaga. Dlatego uwazam te egzaminy za jednak konieczne. Ale na pewno rozumiem zagrożenie epidemiczne, dla uczniów i dla was. Nie zazdroszczę współczesnym maturzystom i nauczycielom, naprawdę.
Usuń