Czas sypki, czas stały
Kiedy byłam
mała, miałam ulubione puzzle UNICEF-u – kwadratowy obrazek przedstawiający
bawiące się dzieci pod wieczornym niebem.
W
dzieciństwie układałam je wiele razy. Nie przestałam robić tego jako
nastolatka, bo inne puzzle, które były w domu, okazywały się albo zbyt łatwe,
albo zbyt trudne, a układanie tego zestawu, który znałam na pamięć, dawało mi
spokój.
Nie pamiętam,
czy zabrałam je ze sobą, wyjeżdżając na studia, ale dość wcześnie trafiły ze
mną do Warszawy. W ostatnią niedzielę zdjęłam je z półki, żeby ułożyć z pewną
kilkuletnią dziewczynką. I wtedy — właśnie wtedy — dotarło do mnie, z czym
bardzo chciał połączyć się w mojej głowie pewien widok z ubiegłego tygodnia.
***
Pierwszego wieczoru zielonej szkoły zaplanowany był wieczór gier. Nie spodziewałam się tłumów, bo kilka osób podchodziło do mnie w ciągu dnia i pytało, czy obecność będzie obowiązkowa — zgodnie z prawdą i sumieniem mówiłam, że nie. Ale kiedy nikt nie przychodził, a kolega odpowiedzialny za organizację wydarzenia robił się coraz bardziej nerwowy, wyszłam rzucić na ośrodek okiem odpowiedzialnego dorosłego.
Byli
wszędzie. Na trampolinie, pod koszem, na obu boiskach do nogi. Na werandach
przed pokojami w bungalowie i na ławkach przed domkami. Na trawie, pod
zmierzchającym niebem, rozłożyli koc, na którym siedziało jakieś kilkanaście
osób.
Byli
wszędzie, tylko nie z nami, a mnie to zachwyciło.
***
Po raz
kolejny myślę o tym, że czas kiedyś działał zupełnie inaczej niż teraz. Czas
dziecka i nastolatka był gęstszy, pojemniejszy, pozwalał na realizację zupełnie
pozaszkolnych celów. Kolejny język? Proszę bardzo. Sztuki walki? Oczywiście.
Gra na gitarze? Jeśli masz ochotę; a może dorzucić do tego rysunek
architektoniczny?
Częścią tego
była umiejętność celebracji czasu wolnego, którą zobaczyłam tamtego wieczoru.
Silne skupienie na celu, jakim było wspólne spędzenie wieczoru na świeżym
powietrzu, wyciśnięcie ostatniej kropli z rzadkiej chwili wolności, jaką
oferowała szkoła. I to, rzecz jasna, że prawie trzydzieści lat temu raczej nie
wychodziło się ze szkoły na oparach – o zżuwaniu mózgu i czasu przez Internet
nie wspomnę. (I tak, tak naprawdę myślę tu także o dorosłych.) Czas był ciałem stałym, nie rozpraszał się.
W związku z
tą lekcją, niechętnie, sięgnęłam po „How to Live on 24 Hours a Day” Arnolda
Bennetta, absolutny klasyk samorozwoju, do znalezienia wszędzie. Tak, autor był
mężczyzną z początku poprzedniej setki, z wszystkim, co za tym idzie; tak, na
serio udziela w tej książce instruktażu, jak samemu (z naciskiem na „samemu”)
zrobić sobie herbatę, kiedy jeszcze nie ma służącej, a żona śpi. Ale poza tym
pisze o tym, by:
- świadomie planować swoje wieczory, i trzy razy tygodniowo poświęcić półtorej godziny na samodoskonalenie (lekturę, refleksję nad lekturą, pisanie);
- nie traktować pracy jako jedynej „prawdziwej” części dnia (tu będzie trudno, ale będę nad tym pracować);
- codziennie skupić się na czymś (np. cytacie, fragmencie książki, idei) przez 30 minut (słodki Jezu, awykonalne!)
- unikać biernej konsumpcji treści i ograniczyć czytanie gazet (wszyscy wiemy, jak to interpretować w 2025 roku);
- zacząć od małych zmian, czyli tych trzech wieczorów tygodniowo.
Niezależnie
od tego, co znalazłam wracając do książki Bennetta, sama doszłam do zbliżonych
wniosków:
- pisać mogę trzy razy w tygodniu, bo tylko wtedy jestem w stanie wygospodarować odpowiednią ilość czasu;
- nie zawsze będzie się to udawać, bo mam w domu nastolatkę, która właśnie wieczorami przychodzi mi opowiadać o życiu – a relacja z dzieckiem, jak wiadomo, rzecz święta;
- będę się bardzo starać, żeby wracać z pracy mniej zmęczona – wtedy w wieczory, kiedy będę miała mniej czasu, może uda mi się zacząć jakiś mniejszy projekt, jak malowanie akwarelki czy haft;
- powinnam ograniczyć czytanie i Internet. Tu też będzie trudno. Czytam w sposób wymykający się polskim badaniom czytelnictwa, choć daleko mi do znajomej z Goodreads, która w roku, kiedy przekroczyła dwieście książek, lekko zażenowana wyznała, że czytała tyle dlatego, że miała raka;
- i ostatnie: nie wzywać demonów, czyli nie dzwonić wieczorami do osób, które mogą nie odebrać, a potem nagle oddzwonić wtedy, kiedy będę zajęta, albo – co gorsza – zapowiedzieć, że oddzwonią później (nienawidzę czekania na telefon).
Co z tego wzięłybyście dla siebie?
I zupełnie z innej parafii:
- zaakceptować fakt, że cokolwiek piszę, wychodzi mi felieton albo esej.
Do przeczytania niebawem –
Ewa
Zdjęcie tytułowe: Steven Wong, Unsplash.
Z tą herbatą to nie takie bez sensu, mój mąż mi dobrej herbaty nie zaparzy. Sam herbaty nie pija, więc napar, na którym robi się taninowy kożuszek według niego też jest ok.
OdpowiedzUsuńA bardziej do meritum, przeraża mnie to, że pomimo odcięcia się niemal całkowitego od SM i spędzania czasu w Internecie w sposób intencjonalny, nadal mam poczucie przetwarzania zbyt wielu danych na raz. Może (oby) to urok tego etapu życia, że buciki trzeba kupić raz na sezon i o borze dębowy, każda firma ma inną długość wkładki, a tak w ogóle to rozumiem, że zezłościło cię to, że wracamy do domu na kolację, zamiast huśtać się w nieskończoność, a poza tym naprawdę nie wiem, dlaczego dla tego szczepu nie ma prążka na żelu, skoro dla tego drugiego genu ten szczep prążek miał, więc powinien mieć też ten pierwszy. To zdanie ma dokładnie tyle sensu ile moja obecna codzienność. Czas nie jest już sypki, on jest cieczą o niskiej gęstości, na granicy fazy gazowej. Mam nadzieję, że lekko ostygnie i stężeje za parę lat, jak syn będzie starszy.
Od jakiegoś czasu przewija się u Ciebie delikatna sugestia, że czytujesz za dużo i zastanawiam się, jak wyszukujesz sobie lektury? Akurat na teraz mam konkretną listę lektur (okołodzieciowych, jak to mówi mój szwagier), ale często mam przestoje czytelnicze, bo nie mam pomysłu, co czytać. Za duży wybór ;)
To zdanie, które opisuje Twoją rzeczywistość, jak pięknie napisane! Pewnie będzie, jak mówisz, i czas zmieni się znowu za hałas chwilę.
UsuńCo do książek, jestem na goodreads, i tam podpatruję, co czytają inteligentni ludzie, a jeśli chodzi o zamawianie książek, mam niestety bardzo szybkie paluszki...
Ach, czyli jednak warto trochę ogarnąć obsługę goodreads. Założyłam bardzo dawno temu i nie zaglądałam, a teraz nie pamiętam już, jak się tam poruszać.
Usuń