Florencja, czyli syndrom Stendhala
W ciągu ostatnich trzech dni:
– zastanawiałam się, czy Michał Anioł kiedykolwiek widział kobiece piersi (widział, ale niewiele na to wskazuje);
– byłam na grobach;
– odwiedziłam tego pana z samego rana, nim dopadła go zgraja Amerykanek;
![]() |
- dowiedziałam się, że przedstawienie biblijnej historii o Tobiaszu i rybie miało przynosić szczęście kupcom wyruszającym w daleką podróż;
- ... oraz że "Meduza" Caravaggia naprawdę namalowana jest na powierzchni tarczy;
- podziwiałam street art (niesamowite było chodzić po ulicach i codziennie zauważać nowe szczegóły, jakby włączala się nowa wrażliwość mózgu i oczu);
- jadłam street food;
- chciałam adoptować dużo starszą od siebie kobietę (uwielbiam Lippiego, i jego Madonny wyglądające jak smutne nastolatki; ta jest inna w wymowie, ale z kolei jest to najpewniej zakonnica, z którą (a przecież mnich!) miał romans i dziecko (jedna z teorii mówi, że chłopca w rogu);
- dowiedziałam się, do czego można wykorzystać skórę ropuchy (podpowiedź: bylam w muzeum Salvatore Ferragamo);
– wąchałam wawrzyn i cytrynę w pięknym włoskim parku, patrzyłam na kosy i słuchałam drących się wśród platanów papug;
– na własne oczy zobaczyłam, jak bardzo leniwie toczą się wody Arnu (choć miasto wciąż pamięta powódź z 1966 roku);
- dowiedziałam się, że Fra Angelico malował tak w metrach, jak i centymetrach (mam na myśli raczej pięć niż pięćdziesiąt);
– poznałam historię najstarszego europejskiego sierocińca;
- dowiedziałam się, że brzydko wyglądające lapis-lazuli wcale nie jest wyłącznie współczesnym problemem:
- ...oraz że w pewnym momencie historii zapowiadało sìę na to, że każdy będzie mógł pomieścić fortepian w mieszkaniu;
- podziwiałam dziką przyrodę;
- odwiedziłam Konstancję Bonarelli, i opowiedziałam dwóm kobietom jej historię (jak się okazuje, z happy endem). Prawda, że wygląda nie tylko tak, jakby zaraz miała przemówić, ale jakby wręcz można było poczuć jej zapach?
- znalazłam artystę, który ponad wszelką wątpliwość widział dziecko (wyraz twarzy Marii mówi wszystko);
- zakochałam się w "Pochodzie Trzech Króli".
Wielokrotnie fantazjowałam o tym, żeby wykąpać oczy w kawie, żeby zresetować wzrok i móc widzieć obrazy od nowa, nie pamiętając wszystkich poprzednich Madonn - a przede wszystkim bez pamięci nieustannie reprodukowanych arcydzieł (to pewnie dlatego w Uffizi niewiele mnie poruszyło, poza Madonną Lippiego i autoportretem Velasqueza);
W planach mam Prado. Note to self: planując zwiedzanie kościołów, pakuj okulary.



























Szalenie owocne dni :)
OdpowiedzUsuńCo do okularów, to też to odkryłam po tym jak musiałam Westminster Abbey zwiedzać w przeciwsłonecznych okularach korekcyjnych, bo szkoda mi było miejsca w bagażu tez na te zwykłe.
Tak, to jest coś, czego można się nauczyć tylko z autopsji:)))
UsuńUrzekł mnie artysta, który widział dziecko. Rzadka sprawa :) Cieszę się, że miałaś taką wspaniałą ucztę dla oczu!
OdpowiedzUsuńPrzypłaciłam to bólem stopy i koszmarami o muzeach (serio!) ale było warto:)))
Usuń