Winter arc. Dwanaście tygodni miłości
Lądowanie po Florencji nie należało do najmiększych. Pierwszego dnia po powrocie zdjęłam z półki planner #lifebalance (od razu kupiłam na Allegro kolejny, na następny raz), bo potrzebowałam czymś zająć głowę (i odpokutować wyjazdową dietę).
Dotarło do mnie, że moja tęsknota za upraszczaniem sygnalizuje potrzebę dyscypliny - musiałam tylko dojść do tego, jak ta dyscyplina miałaby wyglądać, i podczas wyjazdu doszłam. #Lifebalance daje czytelnikowi przestrzeń trzech miesięcy - tyle, ile przeznacza się na modny teraz winter arc - żeby uporządkować sprawy związane z dietą i aktywnością fizyczną. Pierwszy kupiłam jeszcze w Covidzie - pisałam o nim tu - i okazał się być dobrym towarzyszem. Działa, tak jak inne rzeczy, którym zamierzam poświęcić najbliższe 12 tygodni:
- codzienna joga (świetnie przygotowuje ciało do nart),
- codzienna medytacja (wykorzystać abonament na Headspace),
- szukanie samotności podczas przerw w pracy (robi mi to absolutnie cudownie),
- dieta (wracam do postu przerywanego).
- kreatywność (z tym w listopadzie trudno, ale mam listę rzeczy, które chciałabym napisać/ namalować),
- personal curriculum - chciałabym skierować wzrok na prywatną przestrzeń i czas wolny kobiet.
Tylko tyle i aż tyle moich ambicji na nadchodzące trzy miesiące. Jak powiedziała Coco Chanel (albo któryś z poetów, którym płaciła, żeby wymyślał dla niej wdzięczne powiedzonka, którymi sypała podczas wywiadów), w życiu jest czas na pracę i czas na miłość, na nic innego już czasu nie ma. A dbanie o siebie zimą, o ile dbamy też o innych, jest miłością.
P.S. Ku pamięci: film który obejrzałam już po publikacji wpisu, dzięki któremu zrozumiałam, dlaczego tyle satysfakcji daje mi robienie planów, nawet jeśli ich nie wdrażam, i przypomniałam sobie, jak zrealizować te, na których naprawdę mi zależy:
Zdjęcie tytułowe: Sixteen Miles Out, Unsplash.


Komentarze
Prześlij komentarz