Ćwiczenia z normalności. Maj

Na początek chciałabym Was zaprosić do obejrzenia tego filmu:

Jessica nie tylko ładnie w nim wygląda, ale przede wszystkim mówi kilka ważnych rzeczy. Pierwszą jest to, co czułam od dawna – że doświadczenie pandemii to traumatyzująca sytuacja, i walczenie z nią gorączkową produktywnością jest mało sensowne. Po drugie, na podstawie swoich doświadczeń z chorobą przewlekłą wyjaśnia, że przedłużające się sytuacje kryzysowe miewają na ogół pewien specyficzny przebieg: po okresie mobilizacji i pierwszego „gaszenia pożarów” następuje utrata sił, zjazd energetyczny i emocjonalny (co tłumaczy, dlaczego po trzech tygodniach w domu, kiedy wszystko miałam pozornie poukładane, napisałam ten wpis). Po trzecie i najważniejsze, powinniśmy być dobrzy dla siebie – tak wtedy, kiedy nie jesteśmy w stanie pracować, jak i wtedy, kiedy praca jest naszym podstawowym mechanizmem obronnym (zdecydowanie należę do tej drugiej kategorii osób, i muszę aktywnie z tym walczyć).

Przed chwilą skończyłam rozmawiać ze znajomą pracującą w branży farmaceutycznej (rozmowa była tym ciekawsza, że jest samotną matką ośmiolatki – czyli bez prawa do zasiłku – i córką mocno schorowanych ludzi, więc do wszystkich jej problemów dochodzi jeszcze to, co, na litość boską, zrobić z małą w wakacje), która powiedziała mi, że w branży medycznej panuje opinia, że długo nie będzie lepiej. I nie mówię w tej chwili nic przesadnie nowego. W związku z tym jedyna możliwość, jaką dla siebie widzę, to faktycznie przestawić się na nową normalność, nawet jeśli będzie to wymagało pomocy farmakologicznej jakiegoś rodzaju i zmian w tym, jak i ile pracuję, skupić się na chwili obecnej, i wymagać od siebie tylko w tych obszarach życia, nad którymi panuję.
  • Jest maj. Sezon noszenia pończoch uważam za rozpoczęty! Nie planuję jednak na razie żadnych nowych zakupów – mam trzy pasy i solidnie kryzysowy zapas pończoch. (Przypomina mi się, jak jakieś dziesięć czy dwanaście lat temu mój ojciec wypadł z szałem w oku z łazienki wołając, że właśnie skończyły mu się żyletki ze stanu wojennego.)
  • Ostatnio wracają do mnie ulubione wiersze, a ja do nich: poezja „wydłuża” teraźniejszość i pomaga mi się skupić na tu i teraz. W tym miesiącu porozglądam się po internecie podczytując poetów, którzy od dawna są na mojej liście „do przeczytania” – m.in. Mary Oliver, Ednę St. Vincent Millay, Jane Hirshfield, Czesława Miłosza.
  • Więcej, niż zwykle wydaję na „kulturę” – książki, gry, a nawet filmy, które rzadko oglądam. Mam wrażenie, że w ten sposób chcę się zmusić do tego, żeby zrobić w życiu miejsce na coś poza pracą bądź pracą domową, o co mi teraz trudno. Przykład: rzadko układam puzzle, prócz jednych, unicefowskich, zachowanych z dzieciństwa, których układanie działa na mnie jak sypanie mandali. „Dorosłe” puzzle kupiłam i ułożyłam raz, osiem lat temu – byłam w ciąży, przeziębiona, i miałam świadomość, że lada chwila przestanę sprawować władzę nad powierzchniami płaskimi w moim domu. Teraz kupiłam trzy komplety: puzzle z 1000 części, które planuję ułożyć w majowy weekend, i dwa zestawy po 200 do układania z córką – całkiem ładne wzory ma w ofercie Educa.
  • Jeśli chodzi o bloga, chciałabym opracować czekający od dawna na odpowiedni moment wpis o krawiectwie vintage i drugi, o wnętrzach.
  • Jakiś czas temu wpadł mi w ręce tomik opowiadań surrealistycznej artystki Leonory Carrington, i przypomniałam sobie, że dawno już (od wpisu o Leonor Fini) chciałam o niej doczytać i być może napisać. Zamówiłam jej fabularyzowaną biografię, i w maju chciałabym lepiej się poznać z nią i jej twórczością.
  • Nie chcę, żeby przez rzadsze wychodzenie z domu umknęło mi to, co sezonowe. W maju chcę pamiętać o szparagach i o bobie. Jak zwykle, kiedy chodzi o kuchnię sezonową i slow food, będę zaglądać do książki „Czterdzieści cztery przyjemności” Tadeusza Pióry – gdzie Wy szukacie inspiracji i podpowiedzi, jeśli chodzi o gotowanie z produktów sezonowych?
  • Co prawda zawiesiliśmy na razie plany remontowe, ale to nie oznacza, że nie mogę uprzyjemnić sobie korzystania z przestrzeni, w której spędzamy teraz tyle czasu, zwłaszcza, że ciągle widzą mnie inni domownicy. Zaczynam od kupienia nowego fartucha kuchennego, ładne znalazłam tu, tu i tu.
  • I na koniec dwie rzeczy, dzięki którym na co dzień czuję się i wyglądam dobrze: pierwsza to Maybelline Instant Anti Age Eraser, korektor w płynie pod oczy, który naprawdę działa, z aplikatorem w postaci gąbeczki (wybrałam odcień najbliższy koloru mojego podkładu, czyli nude – odcieni jest sześć i są mocno napigmentowane, więc warto przejść się do popularnej drogerii, żeby dobrać właściwy). EDIT: mniej więcej w połowie opakowania korektor zaczął mocno podrażniać mi oczy. Druga to sukienki „z rogami” Ryba Jestem Inna, o których wspominałam tu i tu. Kupiłam dwie, morską i niebieską, i świetnie się w nich czuję – są jednocześnie casualowe i bardzo efektowne.
To by było na tyle. Staram się myśleć o tym, co teraz, i o tym, że jest maj, i że Saska Kępa będzie pachnieć, jak co roku.

A Wy, jak pielęgnujecie normalność?

Zdjęcie tytułowe: Fausto García, Unsplash. 

Komentarze

Popularne posty