Ludzkie maszyny

Wczoraj dostałam maila od uczennicy, która przepraszała za to, że gorzej (w swoim mniemaniu) wywiązała się z pewnego zadania. Tłumaczyła to tym, że miała kilka trudnych dni i że w związku z tym ma wrażenie, że pracuje wolniej i mniej wydajnie. Uderzyło mnie, że to dokładnie to samo, co dzieje się od początku tego tygodnia ze mną. Robię w zasadzie wszystko to, co doradzają media: mam bardzo regularny plan dnia, nie siedzę w piżamie, nie zajadam stresu, rozmawiam ze znajomymi, regularnie ćwiczę, spędzam czas z rodziną, staram się nie przedawkowywać informacji. Jedyne dwie rzeczy, które mi w tym wszystkim nie wychodzą, to sen – niezależnie od tego, o której idę spać, budzę się bardzo wcześnie rano, ze stresu – i utrzymanie poziomu motywacji. Mimo tego, że mam bardzo dobrze ustawioną rutynę – przyznaję, że męczącą – są momenty, kiedy niczego mi się nie chce.

W jednym z poprzednich wpisów powoływałam się na dziewięć zasad szczęśliwego, długiego życia wyodrębnionych przez Dana Buettnera, który badał czynniki składające się na szczęście ludzi z różnych krajów świata. Badanie to zostało oryginalnie opublikowane w National Geographic. 

  • Żyj w społeczności wspierającej dążenie do szczęścia. Wspieraj swoją społeczność, korzystaj z tego, co wspiera Twoje zdrowie (relacji, możliwości ruchu, zdrowego jedzenia).
  • Kształtuj swoje otoczenie. Pracuj nad tym, by Twój dom, miejsce pracy, relacje z ludźmi wspierały dążenie do szczęścia.
  • Wysypiaj się. Sen krótszy niż 6 godzin dziennie = spadek poziomu szczęścia!
  • Patrz naprzód. Skupiaj się na tym, na czym Ci zależy, ustalaj cele, mierz postęp.
  • Ruszaj się.
  • Ćwicz bycie lubianym przez innych.
  • Zaangażuj się. Znajdź coś, co lubisz robić i rób to. Według badań już to, że coś robimy, jest ważniejsze od tego, co robimy.
  • Grupa wsparcia. Miej paru bliskich przyjaciół, na których możesz liczyć.
  • Kochaj kogoś.

Gołym okiem widać, że obecna sytuacja ogranicza nam realizowanie dużej części tych punktów, przynajmniej w takim kształcie, w jakim jest to normalnie możliwe. Oczywiście można i trzeba podejść do nich kreatywnie, ale głównym problemem jest dla mnie w tej chwili sama koncepcja ram dnia i samodyscypliny, o której teraz wszyscy – ze mną włącznie – trąbią. Nie zrozumcie mnie źle, nie chcę wam nagle mówić, żebyście te ramy porzucili, bo spełniają one pożyteczną funkcję w naszym życiu. Nie warto ich jednak fetyszyzować, bo samo regularne funkcjonowanie nie sprawi, że będzie nam się dobrze żyło, zwłaszcza teraz.

Mam wrażenie, że wszyscy otrzymujemy połowę przekazu. Że głównym zmartwieniem rządzących (nie tylko w naszym kraju) i obywateli jest to, żeby móc pracować, żeby business szedł as usual. Dorośli ludzie zostali nagle podzieleni na tych, którzy mogą pracować zdalnie; tych, którzy mają pracę polegającą na realnym wytwarzaniu rzeczy niezbędnych; tych, na których usługi nie ma popytu, lub jest on mocno ograniczony; i tych, którzy aktualnie mają zakaz wykonywania swojego zawodu.

Jestem w tej szczęśliwej sytuacji, że nadal mogę pracować, ale jest to o wiele bardziej żmudne niż zazwyczaj, w dużej mierze ze względu na brak emocjonalnej reakcji dzieciaków. Praca nauczyciela jest, jak dla mnie, bardzo porównywalna z pracą aktora; działa się w ścisłej relacji z odbiorcą, i nawet jeśli mam trudny dzień w pracy, mogę sobie powiedzieć, że jakieś zajęcia naprawdę dobrze mi poszły, co daje mi poczucie ogromnej satysfakcji. Wczoraj powiedziałam mężowi, że gdybym weszła teraz do klasy, pewnie zaczęłabym płakać. A to dopiero trzy tygodnie.

Uderza mnie to, jak hipokryzyjnie skupiamy się na wyzwaniach, jakie nagłe i ogromne zawężenie naszego świata stanowi dla pracy (w pierwszej kolejności) i życia rodzinnego (jako przeszkadzającego w pracy), bardzo rzadko i mało mówiąc o tym, że to zbiorowa trauma, i to szczególnego rodzaju – z niewidzialnym wrogiem, trudnymi do oszacowania skutkami, i niepewnym horyzontem czasowym. Być może jest to coś,  o czym ludzie rozmawiają między sobą, a być może mój kawałek internetu jest specyficzny; ale ani mnie, ani moim bezdzietnym koleżankom nie udaje się wyłowić w zalewie porad tyczących reorganizacji pracy i życia refleksji nad tym, co wszyscy teraz przechodzimy – społecznie i psychologicznie. A skupiając się tylko na doraźnych problemach traktujemy siebie i innych jak maszyny, trudniej lub łatwiej poddające się w miarę przewidywalnym metodom regulacji. Co przypomina mi tę, najsmutniejszą chyba, piosenkę Radiohead.


***

Zanim zamknięto biblioteki, udało mi się wypożyczyć książkę, którą poleciła mi moja terapeutka – “SELF-REG” (od samoregulacji) Stuarta Shankera. Jeszcze jej nie przeczytałam, więc nie mogę jej z czystym sumieniem polecać (edit: do przejrzenia/ wypożyczenia) , ale wydaje mi się, że sporo mówi o ogólnych zasadach oddziaływania stresu na organizm, działania tego ostatniego w sytuacjach stresowych, i metodach rozładowywania stresu.

Już na pierwszych stronach książki Shanker pisze o tym, że samokontrola i silna wola są w naszej kulturze przeceniane, kluczowa za to jest umiejętność rozpoznawania i regulacji poziomu stresu. Dwa cytaty, które zaznaczyłam, to “Im większe obciążenie stresem, tym mniej mamy zasobów, aby utrzymać samokontrolę, i tym mocniej odczuwamy różne impulsy” – co tłumaczy, dlaczego duża część z nas nie działa najlepiej w obecnej sytuacji – oraz “Samokontrola jest istotna, ale nie stanowi podstawy organizacyjnej silnego i zdrowego umysłu oraz sukcesu w życiu. Tą podstawą jest samoregulacja.”

Powtórzę: samokontrola jest istotna, ale nie stanowi podstawy organizacyjnej silnego i zdrowego umysłu oraz sukcesu w życiu.


***

Dziś nie mam dla Was gotowych rozwiązań. Być może warto, zwłaszcza, jeśli macie dzieci, przyjrzeć się książce Shankera, dostępnej po polsku także w formie e-booka. Prócz tego chciałabym odświeżyć umiejętność identyfikowania tego, co mnie stresuje – powtórzę ośmiotygodniowy kurs redukcji stresu (pod linkiem, darmowy i anglojęzyczny), który kiedyś bardzo mi pomógł i który polecam. (Przyszło mi właśnie do głowy, że jego dodatkową zaletą jest to, że kiedy go skończę, minie kolejne osiem tygodni...) Wrócę też do słuchania podcastów Tary Brach, które kiedyś pomogły mi przejść przez najbardziej, jak do tej pory, stresujący okres w moim życiu.

Dbajmy o siebie. Nie tylko od tej “maszynowej” strony, która potrzebna jest gospodarce, klientom czy naszemu pracodawcy. Bo też ile można od siebie wymagać, jeśli nasza ludzka część jest w nieustającym rozedrganiu.



Jeśli myślicie, że ten wpis może się komuś przydać, będę wdzięczna, jeśli podzielicie się nim na Facebooku. Sharing is caring!

Ilustracja tytułowa: Sir Edward Burne-Jones, ilustracja z cyklu “Śpiąca królewna”, studium do obrazu “Dziedziniec pałacowy”.

Komentarze

Popularne posty