Dla kogo się ubierasz, będąc w domu?



Dla kuriera

Podstawowy poziom ogarnięcia, bardziej zamarkowanie bycia ‘porządnie’ ubranym, niż rezultat jakichś przemyślanych czynności. Zaskakująco często wspominany przez moje koleżanki w kontekście poszukiwania szlafroka, w którym mogłyby rano otworzyć komuś drzwi, a który byłby ładny, niewyzywający, i nie długości mikromini, jak większość kolorowych szlafroków dostępnych teraz w sklepach. (Przypomina mi się nieco staromodne angielskie określenie stanu, w którym możemy pokazać się ludziom, nie rażąc ich nagością – being decent, „bycie porządnym”.)

Na marginesie: szlafrok spełniający powyższe kryteria, najlepiej z bawełny/ wiskozy i w dobrze wybranej kolorystyce, może być bardzo dobrym prezentem dla bliskiej Ci, świeżo upieczonej lub przyszłej matki,  przyjaciółki, która – szczęściara! – może i lubi długo pospać, lub samej siebie.


Dla siebie

Poziom o oczko wyższy od poprzedniego, na którym podejmujemy już jakieś decyzje – nie zawsze jednak świadome, a często wynikające z przyzwyczajenia, chęci pójścia na skróty, lub tego, że ‘wszyscy tak robią’. Dobrze jednak zadać sobie pytanie, czy naprawdę lepiej czujemy się w spodniach od dresu niż np. w miękkiej, niekrępującej ruchów sukience. (Ja mam parę spodni dresowych i jedne szorty, które zakładam do ćwiczeń albo dłuższej pracy przy komputerze, bo lubię wtedy siedzieć przed ekranem po turecku.) 

Moje preferencje zmieniły się, kiedy kupiłam - w zamierzeniu do pracy - trzy wiskozowe sukienki z długim rękawem w świętej pamięci Marks&Spencer, i zamiast tego zaczęłam chodzić w nich po domu. Okazało się, że dosłownie nie czuję ich na sobie, są lekkie, ciepłe i miękkie, a samo noszenie sukienki sprawia, że zupełnie inaczej się trzymam i czuję. 


Na zdjęciu powyżej widać kolaż sukienek Insomnii, do której oferty zaczęłam zaglądać po wycofaniu M&S z Polski - moim zdaniem są bardzo wygodne do noszenia po domu (praktycznie wszystkie mają skład 94% bawełny, 6% elastanu/lycry), dobrze się piorą, nie żal mi ich, mogę w nich lepić pierogi i bawić się z dzieckiem. (I nie, wcale nie zawsze są szare.) 
Wychodzę z założenia, że bycie dobrze ubranym to forma uprzejmości i szacunku. Także okazywanego sobie i domownikom. 
Bycie dobrze ubranym jest sygnałem, że szanuję miejsce, w którym jestem, osobę, z którą jestem, i to, co robię. Jeśli jestem w stanie ogarnąć się dla pana, który przynosi mi paczkę, dlaczego nie miałabym zrobić tego samego dla siebie? 

Dla domowników

Mam wrażenie, że słowa „chcę dobrze wyglądać dla męża” to najbardziej akceptowalne społecznie wyjaśnienie tego, że chcemy dobrze wyglądać w domu. Bardzo polecam ten wpis, w którym Hal ze „Szkoły Dam” tłumaczy głęboką zasadność trzymania klasy - nie tylko w ubiorze - we własnym domu.

Największą inspiracją jest jednak dla mnie chęć tworzenia dobrych wspomnień dla mojego dziecka. Chyba jeszcze przed urodzeniem córki trafiłam na wywiad z aktorką Michelle Williams, w którym opowiadała o życiu po śmierci byłego męża i ojca jej córki, a w nim na następujący fragment:
Lubi ubrania, które budują narracje. „Ubrania, które lubię na niej najbardziej, to te, którymi - jak myślę - tworzy wspomnienia z dzieciństwa dla Matyldy,” mówi Daphne Javitch, kostiumografka przyjaźniąca się z Williams (...). „Jej styl jest pochodną tego, jaką osobą jest – uduchowioną, praktyczną, piękną. Czy da się w tym uprawiać ogródek? Czy da się w tym wyjść po bajgla?” (źródło, tłumaczenie własne)
To poziom, na który dopiero niedawno zaczęłam wchodzić, ale nic nie motywuje mnie tak, jak chęć, żeby moja córka zapamiętała mnie zadbaną, uśmiechniętą, w ubraniach, które nie przeszkadzają w mamowo-córczynych przygodach, najlepiej (to dla niej ważne) w sukienkach.

Michelle Williams z Matyldą

A Wy, czy miałyście jakiś „przełom” zmieniający to, jak ubieracie się w domu?


Zdjęcie tytułowe - Michelle Williams by Annie Leibovitz, „Vogue”; zdjęcie promujące film „Mój tydzień z Marilyn”.

Komentarze

Popularne posty