Czego słucham - Mark Isham

Disclaimer: piszę ten post z miejsca sporego zmęczenia, odpowiedzialnego za to, że moje ostatnie odkrycia  muzyka, o której piszę dzisiaj, perfumy, które zrecenzuję w poniedziałek  to rzeczy, które dają mi proustowski moment, cofają mnie do dzieciństwa i wczesnej młodości, dają ogromne poczucie bezpieczeństwa i odprężenia. Co oznacza, że mój odbiór może być bardzo, ale to bardzo subiektywny, i bardzo zakorzeniony w estetyce lat 80. i 90.

Na muzykę Marka Ishama, urodzonego w 1951 r. w Nowym Jorku pioniera muzyki elektronicznej, nominowanego do Oscara twórcy muzyki filmowej, jazzmana i mistrza gry na instrumentach dętych, trafiłam dzięki muzyce do „Point Break” („Na fali”) z 1991 roku. Isham pięknie zilustrował ten film, łącząc muzykę elektroniczną, rockową i symfoniczną, po czym błyskawicznie wszedł do mainstreamu jako twórca bardzo nastrojowej, przestrzennej muzyki filmowej (jego pełna dyskografia liczy 115 pozycji, filmową znajdziecie tu). 

Poniżej utwór z „Point Break”, który kompletnie odpina mnie od rzeczywistości (czego bardzo mi w tej chwili trzeba), a pod tym linkiem subiektywny przegląd utworów z tego filmu. (Wszystkich utworów, które linkuję w tym wpisie, warto słuchać w słuchawkach.)
Isham studiował muzykę klasyczną (do której tworzenia zresztą niedawno wrócił), ale jego zainteresowania były o wiele szersze. W latach 70. i 80. brał udział w trasach koncertowych i nagraniach studyjnych m.in. Beach Boys, Rolling Stones, Suzanne Vega; w latach 80. zaczął wydawać solowe płyty pod szyldem kultowej, niezależnej wytwórni Windham Hill Records, specjalizującej się w muzyce instrumentalnej i akustycznej (tu przegląd ich wydawnictw, można posłuchać). 

W 1988, już dla wytwórni A&M Records, powstał soundtrack Ishama do filmu „The Beast of War” – jeśli lubicie lub kiedyś lubiłyście klimaty jazzowo-ambientowe, nie zrażajcie się tytułem, ale dajcie szansę temu złożonemu z dwóch etiud albumowi:
W tym samym roku, pod szyldem Virgin Records, Isham wydał ambientowy soundtrack „Castalia”, z którego pochodzi ten piękny utwór (sam gra w nim na kobzie):
Na dziś to wszystko – nawet jeśli ta muzyka to nie Wasza bajka, mam nadzieję, że zachęciłam Was do sięgnięcia po kiedyś ulubiony, a dawno niesłuchany soundtrack. Do przeczytania po weekendzie!

Zdjęcie tytułowe   jezioro Moraine w Kanadzie; ten plik jest na moim komputerze od bardzo dawna, i nie udało mi się zidentyfikować autora.

Komentarze

Popularne posty