Dym i lustra, czyli jak nie powiedzieć o sobie zbyt wiele

W jednej scen „Leonory”, fabularyzowanej biografii artystki Leonory Carrington, zamknięta w szpitalu psychiatrycznym bohaterka odmawia psychoterapii twierdząc, że  mówienie o sobie jest przejawem złego wychowania. Daleka jestem od tego, by tak twierdzić, ale na obecnym etapie życia zdecydowanie nie lubię mówić o sobie zbyt dużo; dziś podzielę się z Wami strategiami, które pozwoliły mi wyeliminować z życia poczucie złości na siebie, że oto znów zbyt się odsłoniłam.

Jak o sobie, to żartem 

Kiedy przygotowywałam ten wpis, w książce „Beata Tyszkiewicz. Portret damy” (kategoria: czytadełko na telefon) trafiłam na ciekawą wypowiedź Krystyny Pytlakowskiej, zaprzyjaźnionej z p. Tyszkiewicz dziennikarki specjalizującej się w wywiadach:

Używa bardzo ładnego języka. Czasem się zastanawia, bywa, że mówi z emfazą, fajnie akcentuje słowa. Mówi, że nie czuje się aktorką, ale mówi po aktorsku. I ma niezwykłą zdolność kwintesencji, wydobywa sedno. Jednym zdaniem potrafi ująć istotę rzeczy. Ma przedziwną intuicję, byłaby świetnym psychologiem, zresztą kiedyś zdaje się chciała nim być. Ale nie lubi o sobie mówić. Jeśli już mówi o sobie, to żartem.

To mówienie o sobie żartem, krycie się za formą, anegdotą, paradoksem – o ile nie wchodzą one w gorzkie rejestry jest towarzysko bezpiecznym sposobem na mówienie o swoim życiu, i danie rozmówcy czegoś z siebie, w sposób kontrolowany.

(Jedno zastrzeżenie: nigdy, przenigdy nie opowiadam anegdot zawodowych. Nawet w bardzo rozluźnionej atmosferze trzymam się zasady „klienci mogą być wszędzie”, i mam za sobą sytuacje, kiedy oszczędziła mi ona wstydu. Profesjonalizm przede wszystkim!)

Historie innych

Jedną z pułapek, w którą długo wpadałam, było poczucie, że jeżeli ktoś opowiada mi o intymnych, trudnych sytuacjach ze swojego życia, powinnam wykazać zrozumienie, zrobić przestrzeń dla tej rozmowy i udowodnić tej osobie, że jej nie osądzam, poprzez obnażenie jakiegoś kawałka własnej prywatności.

W tym przypadku pomaga odpowiadanie zasłyszanych historii – zawsze anonimowych osób o niejasnym z nami powiązaniu, najlepiej w pewnym stopniu zmienionych; opowiadane z empatią i zaangażowaniem, dają podobny efekt, a nas ochronią przed niepotrzebnym odsłonieniem kawałków siebie. Może nie jest to rozwiązanie z najwyższej półki, ale jeśli odczuwamy presję, pomaga.

Przesunięcie uwagi na rozmówcę

We wspomnieniach o Jacqueline Kennedy i jej siostrze, Lee Radziwiłł, przewijają się uwagi o tym, że obie siostry umiały całkowicie skupić uwagę na rozmówcy. Najprawdopodobniej nauczył je tego ojciec, który chciał, by mogły przebierać wśród kandydatów na męża; później  widziano w tym sposób kontrolowania tego, ile mówią o sobie (Jackie ponoć zawsze rozmawiała tylko o  rozmówcy), lub – odkąd ich obecność w miejscach publicznych zaczęła budzić zainteresowanie„wyciszania” osób postronnych, np. podczas rozmowy w restauracji.

Odmowa

Kiedy czuję, że mogę powiedzieć zbyt dużo, często mówię „nie” – skierowane nie tylko do rozmówcy, ale też samej siebie, w ramach przypomnienia, że czas ugryźć się w język. Pięknie odmawiała zwierzeń Diana Vreeland, mówiąc, tonem emerytowanej divy: „No, we don't want to go there.” Ja czasem mówię, z uśmiechem: „O tym rozmawiam tylko z ludźmi, którym za to płacę” – i jeszcze nie zdarzyło się, żeby nie zadziałało. A wersję ekstremalną znajdziemy znów w biografii Leonory Carrington: „Ta rozmowa jest w złym tonie i nie mam zamiaru tracić na nią energii.”

Riposta

Zdarzają się jednak pytania głupie i złe, i wtedy – zwłaszcza, gdy pozostałe środki zawodzą nie pozostaje nam nic więcej, jak obciąć nieszczęśnika, z którym mamy nieprzyjemność.  

Tytułowa bohaterka „Wieku Adaline”, która po mistrzowsku opanowała niedzielenie się sobą, w którymś momencie spotyka Kiki, kontestującą siostrę mężczyzny, z którym zaczęła się spotykać, w samochodzie, w drodze do jego rodziców. Kiki popełnia dwie gafy z rzędu, najpierw zwracając się do Ellisa z pytaniem, czy Adaline jest tą nową”, a potem pyta Adaline, czy już z nim spała. Dziesięć minut temu, tam, gdzie teraz siedzisz” – odpowiada Adaline z kamienną twarzą.

(Mam za sobą piękną kinową ripostę w tym stylu, i podejrzenie, że jest to coś, co zdarza się raz, góra dwa w życiu.)



Czy zdarza(ło) Wam się czuć, że powiedziałyście o sobie zbyt wiele? Jak sobie radzicie w takich sytuacjach? 



Zdjęcie tytułowe: Blake Lively, Michiel Huisman w „Wieku Adaline” (2015).

Komentarze

  1. Pięknie się wstrzeliłaś z tym wpisem w dzisiejszy temat numer jeden na Wyspach: wywiad Oprah Winfrey z księżną Sussex ;)

    Nigdy nie lubiłam się specjalne odsłaniać, nie leży to w mojej naturze, ale tez nie poniosłam nigdy negatywnych konsekwencji kiedy zdarzyło mi się przekroczyć swoje granice. Faktem jest, ze fryzjerów dobieram na podstawie tego jak mało pytań zadają, a dopiero potem tego jak strzygą ;) Nie znoszę pytań przypadkowych osób o swoje życie zawodowe bo moja profesja wiąże się z wieloma uprzedzaniami i stereotypami i rzadko kiedy rozmowa o niej to miły small talk.
    Minusem takiej niechęci do odsłaniania się jest fakt, ze nie mogę korzystać z form pomocy psychicznej, jakie wielu ludziom przynoszą ulgę: terapii grupowej, internetowych grup wsparcia i różnych kręgów kobiet czy innych miejsc mocy. Natychmiast załącza mi się moja publiczna persona, inna od tej prywatnej, i w efekcie nie jestem w stanie skorzystać z miejsca, którego podstawą jest przecież otwarte mówienie o swoich problemach. Jak tylko wysłucham innych to natychmiast stwierdzam, ze albo moje problemy są właściwie nieznaczące i nie warto o nich wspominać, albo przeciwnie - ze moje doświadczenia i wnioski są zbyt mroczne i tylko wszystkich przygnębię. No nie potrafię jakoś wpasować sie w klimat powszechnej otwartości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dopiero po ukończeniu tego wpisu zdałam sobie sprawę, że mogłam skorzystać z wywiadu i coś z niego wpleść - ale prawda jest taka, że na ogół nie mamy do czynienia z Oprah, zadającą pytania tak, by ich nie zadać.

      To ciekawe, co piszesz o kosztach - dla większości osób ukrytych - funkcjonowania z elegancko podniesioną gardą.

      Jeśli chodzi o terapię grupową i pokrewne jej formy wsparcia - raz uczestniczyłam w (szczęśliwie krótkiej) terapii grupowej, co było wymogiem dostania się na terapię indywidualną w jednym z wziętych miejsc w Warszawie. Sama idea "wykazywania się" na terapii grupowej, by zakwalifikować się na indywidualną, wydaje mi się dziś mocno kwestionowalna.

      Usuń
  2. Bardzo dobrze uchwycone zjawisko. Nie do końca zgadzam się z wnioskami, niemniej spostrzeżenia dotyczące tego kto i jak wpływa dziś na opinie publiczna bardzo trafne.

    Ja jestem rozdarta w debacie pomiędzy kultura stoicyzmu (w UK nadal bardzo silna, nawet wśród młodych) a kultura emocjonalności i otwartości. Stoicyzm i powściągliwość za często bywają mylone z toksycznym maczyzmem, niechęcią do zajęcia się własnym zdrowiem psychicznym, odwracaniem oczu. Z drugiej strony siła „victim politics” jest ogromna. I jakoś wpasowuje się w znany w naszym kręgu kulturowym archetyp wiecznie cierpiącej matki/teściowej zgrabnie trzymającej w szachu całą rodzinę. Trudno mi opędzić się od wizji Emilii Korczyńskiej udzielającej wywiadu w popularnym talk show.



    OdpowiedzUsuń
  3. Mnie bardzo irytuje to, że np. w Stanach, zwracając się do ludzi z konkretnej grupy demograficznej, każdą skargę warto poprzedzić zastrzeżeniem, że wiem, że jestem uprzywilejowany/a, że inni mają gorzej, że moje doświadczenie to nic w porównaniu ze znacznie gorszym doświadczeniem innych... I unieważnianie przeżyć, przemyśleń, emocji ludzi, którzy nie doświadczają jakiejś formy opresji - zupełnie jakby empatia nie istniała (może nie istnieje?).

    Co do Twojej konkluzji - tak, dokładnie. Narcyzm. I pewien uchwycony w tym artykule mechanizm; moje cierpienie daje mi mandat, bym mówił ci, jak żyć.

    OdpowiedzUsuń
  4. To zastrzeżenie „wiem, że jestem w uprzywilejowanej pozycji” jest faktycznie norma w niektórych środowiskach. Sama często się tak tłumaczę bo wiem, ze za chwilę ktoś będzie próbował unieważnić moje doświadczenie wypominając mi rzekomo niezauważony przywilej. Nie miałabym nic przeciwko gdyby wymiana doświadczeń faktycznie nie sprowadzała się do narcystycznej wyliczanki kto ma gorzej.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty