Wegańskie inspiracje, czyli jak chudnę tej jesieni


x














Jakieś dwa tygodnie temu szefowa obrzuciła mnie badawczym spojrzeniem – tym, po którym zwykle następuje pytanie o zmianę koloru włosów, adres fryzjera, namiar na krawcową – i spytała:

– A co ty tak schudłaś?

Schudłam w zasadzie niewiele, bo trzy kilo, ale strategicznie zeszło mi z obwodów, szczególnie w talii, i faktycznie jestem bardziej „pozbierana”.

***

Pod koniec sierpnia zamieniłam chleb i bułki na pieczywo chrupkie (jedyne, przy którym nie mam żalu do świata, to Wasa Sport i udajmy, że wpadłam na ten pomysł zupełnie sama, i nikomu o tę sugestię nie zrobiłam awantury z wodotryskiem), a do tego stwierdziłam, że muszę, ale to absolutnie muszę jeść więcej warzyw. Trzecią zmianą było przestawienie się na trzy posiłki dziennie. (Teraz widzę, że przestałam chudnąć w momencie, w którym zaczęłam skręcać w stronę czterech. Ups!)

Oczywiście zaczęłam też chodzić do pracy, co w naturalny – dla mnie, może nie dla wszystkich – sposób zwiększyło mi dawkę ruchu i jednak zmniejszyło poziom stresu.

***

Zarówno jeśli chodzi o pieczywo, jak i warzywa, jestem tak skonstruowana, że nie ma mowy o półśrodkach. Nie mogę tak po prostu ograniczyć pierwszego ani zacząć jeść więcej drugiego, bo natychmiast wracam do ustawień fabrycznych – co w moim przypadku oznacza pieczywo przy każdej okazji i niewiele warzyw. (Musiałam naprawdę trafić los na genetycznej loterii, że nie wyglądam przy tym jak szafa gdańska.) Dlatego wiedziałam, że muszę wybrać wersję maxi, czyli zacząć gotować posiłki z założenia roślinne, ale z użyciem mięsa (nie mogę jeść soi ani tofu), nadające się do pracy, a przy tym zróżnicowane, apetycznie wyglądające i szybkie w przygotowaniu.

I tak trafiłam na absolutnie bombową książkę kucharską, czyli „Roślinny lunchbox dla każdego” Eryka Wałkiewicza, o której opowiadam wszystkim znajomym od kilku tygodni. Autor jest weganinem, dietetykiem, blogerem i kucharzem ewidentnie pamiętającym o tym, by przede wszystkim zadowolić ludzi na poziomie smaku, tekstury, i aromatu posiłku. 

Przepisy z „Roślinnego lunchboxu” dobrze wypadają w porównaniu z przepisami z wiodących wegańskich książek na rynku (by nie rzucać nazwiskami autorów):

  • w ogromnej większości da się je zrobić z łatwo dostępnych składników, o ile mamy podstawowe warzywa, puszkowaną fasolę czy cieciorkę, i blender;

  • są zróżnicowane. Podczas gdy weganie często czerpią z kuchni Bliskiego Wschodu (lubię hummus i falafel, ale nie jestem fanką przygotowywania tego drugiego, ani tym bardziej wariacji na temat warzywnego kotlecika, w domu), przepisy z tej książki inspirowane są kuchnią hinduską, azjatycką, europejską;

  • są po prostu smaczne i nie czuję, że jakkolwiek się poświęcam (nawet mój sceptycznie nastawiony mąż szybko nauczył się podjadać wszystko, co przygotowuję);

  • nie są czasochłonne. Pewnego wieczoru zdarzyło mi się przygotować jeden lunch (ziemniaki z jarmużowym pesto) i dwa obiady (wegański gulasz, który miał być na następny dzień, ale był tak dobry, że zjedliśmy go od razu, i makaron w sosie alfredo).

Książka zawiera indeks składników, co jest bardzo wygodne (zostało mi kilka pieczarek, który przepis zrobić jako następny?), a co najważniejsze, uczy samodzielnego myślenia kategoriami idziemy do znajomych w porze lunchu... mam papier ryżowy i krewetki, zrobię julienne z marchewki i z tego spring rollsy...

***

Przy okazji zauważyłam kilka rzeczy: po pierwsze, jadłam nawykowo, o określonych porach, zwykle zachowując mniej więcej te same proporcje objętości między posiłkami. Teraz mogę zjeść duże śniadanie (np. ciecierzycowy ekwiwalent jajecznicy z warzywami) i średni obiad (lub na odwrót), i być może małą kolację, albo zjeść śniadanie o wiele później, niż zazwyczaj.

Łapię się na tym, że jem dużo mniej, niż zwykle mam wrażenie, że to efekt urozmaiconego jedzenia, które lepiej rejestruję niż jedzenie, które odbieram jako nudne, i zjadam niejako na autopilocie. Do tego wybieranie dań i planowanie posiłków daje mi coś, na co czekam, i jest swego rodzaju kotwicą w tym niepewnym czasie. (Posiłki na następny dzień muszę mieć nie tylko zaplanowane, ale i zawczasu przygotowane, bo inaczej wszystko mi się rozjeżdża.)

***

Na razie idę przez książkę Eryka Wałkowicza systematycznie, choć skupiam się głównie na przepisach z części „Na mały lunch” i „Obiady”. Prócz tego są w niej przepisy na śniadania, kanapki, przekąski, koktajle i napoje – muszę się nimi zainteresować – słodkości i dodatki (dressingi, surówki i marynaty do tofu). 

Kiedy ugotuję wszystkie potrawy, które mi odpowiadają, zamówię jego debiutancką książkę, czyli „Kuchnię roślinną dla każdego. W październiku wyjdzie też „Roślinny comfort food dla każdego”, ale to już niekoniecznie dla mnie, skoro de facto nie mam ograniczeń dotyczących składników i nie stoi przede mną wyzwanie odtworzenia smaków dzieciństwa bez mięsa i nabiału.


Tyle na dziś. W czwartek opowiem Wam o moich zamierzeniach na październik do przeczytania!

Zdjęcie tytułowe: Toa Heftiba, Unsplash.

Komentarze

  1. Też mocno posiłkuję się kuchnią roślinną, choć nie jestem vege. Czerpię z niej ogrom inspiracji i podobnie jak Ty walczę o większy udział warzyw w diecie. Mam jego pierwszą książkę, kiedyś na sylwestrowa imprezę przygotowałam nuggetsy z pieczarek, mina znajomego, który cały wieczór był przekonany że podgryza kurczaka- bezcenna :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja będę dziś testowała na mężu panierowane boczniaki - to naprawdę niesamowite, jak w ciągu kilku tygodni przeszedł od "to nie może być dobre" do "spróbuję, może będzie mi smakować":-)

      Kiedy kupię "Kuchnię roślinną", nuggetsy pójdą na pierwszy ogień - czy coś jeszcze szczególnie polecasz?

      Usuń
    2. Przejrzałam książkę i z wiernie odtwarzanych przepisów króluje u mnie farinata, co wzbogaca jadłospis bardziej o strączki niż warzywa :) Do gotowania z książek podchodzę mocno inspiracyjnie i raczej tak...nonszalancko- rzadko pozostaję ściśle wierna wskazówkom, najwyżej przy pierwszym podejściu (czym utrudniam sobie często życie, ale nie potrafię inaczej). Jedynie dla Jadłonomii robię wyjątek, sama nie wiem dlaczego :)
      Wspomniany przeze mnie przepis z pieczarkami pochodzi jednak z jego bloga (w książce go nie znalazłam) zatem niechcący wprowadziłam Cię w błąd.

      Usuń
    3. Dzięki, sprawdzę farinatę! Co do bloga EW - też na niego trafiłam i mam wrażenie, że pełen jest nieprzebranego dobra. Po przepisie na burgery z cukinii, które zaklepał mąż, na pewno wypróbuję nuggetsy:-)

      Usuń
  2. Cześć Ewo, tak się składa, że mam do oddania w dobre ręce tę pierwszą książkę Eryka (jestem jednak team Jadłonomia 😉). Daj proszę znać czy byłabyś zainteresowana🙂

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć, dziękuję za propozycję! Tak sobie pomyślałam, że karma (pun not intended) najwyraźniej wraca, bo moja pierwsza książka Jadłonomii też powędrowała w dobre ręce:-) Czy wygodnie byłoby Ci odezwać się do mnie na Instagramie - https://www.instagram.com/w_strone_retro/ ?

      Usuń
    2. Niestety ostatnio skasowałam konto na IG, więc nie mam takiej możliwości. A masz może konto na Vinted?

      Usuń
    3. Nie mam. Mogę podać Ci maila, ale pomyślałam, że jeśli jesteś spoza Warszawy (spojrzałam w Twój profil Google), nie mam sumienia Cię angażować - zapłaciłabyś za przesyłkę, jak za zboże, bo książka ciężka.

      Ale jakby co, tu jestem: ewa.wstroneretro @ gmail.com

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty