Budujmy kulturę odpoczynku, część pierwsza: odzyskaj kontakt ze sobą

  

Kiedy wzięłam na warsztat temat odpoczynku - to dalszy ciąg sagi o rozdzielaniu życia prywatnego od zawodowego - materiał zaczął mi się układać w trzy wątki: odpoczynku jako niezbędnego warunku regeneracji i wzrostu, odpoczynku jako zachowania subwersywnego, buntowniczego, oraz prawdziwego, głębokiego odpoczynku jako przedstawionego pseudoodpoczynkowi, bądź odpoczynkowi płytkiemu, naskórkowemu. W dzisiejszym wpisie chciałabym się skupić na tym pierwszym obszarze. 

I zanim zacznę: tak, wiem, że jestem uprzywilejowana pod każdym z tych trzech względów (ale nie zawsze tak było - w życiu są różne sezony), i mam wokół siebie osoby - jakoś tak się dziwnie składa, że wyłącznie kobiety -  które funkcjonują już nawet nie oparach, ale wręcz oparach oparów. Co moim zdaniem nie oznacza, że nie należy kwestionować tego, jak świat funkcjonuje, jakie poglądy na nasze prawo do odpoczynku mają nasze rodziny, nasi pracodawcy, i my same. Przeciwnie wprost, jak mawiał Tweedledee w "Alicji w Krainie Czarów".

***

Dużo wyniosłam z "Drogi Artysty", programu, który realizowałam zimą: listy rzeczy do zrobienia (część z nich wpisałam w plan roczny, który z przyjemnością realizuję), pomysłów na różne obszary życia, sporo refleksji, odnowioną świadomość granic. Zaczęłam na nowo ustalać równowagę między życiem prywatnym i pracą, i paradoksalnie, im bardziej dociążam tę pierwszą szalę, tym ostrzej dostrzegam rosnącą dziwaczność tego, co leży na tej drugiej. Nie byłoby to jednak możliwe, gdyby Cameron nie narzuciła mi swoich zasad pracy z wewnętrznym głosem, który w codziennych warunkach rzadko ma szansę wyjść poza stadium wrażeń. 

Dobrze wiemy, że trzeba się wyrwać z codziennego kieratu, jakkolwiek lekki by nie był (chodzi nie tylko o sam ciężar obowiązków, ale autopilot - oczywiście, im cięższa praca, tym większe wszelakie deficyty), żeby doszły do głosu nowe pomysły, zainteresowania, potencjalne projekty, pomysły na nową ścieżkę życiową.

Wszystkie chyba znamy te poniedziałkowe poranki, kiedy patrząc przed siebie widzimy już nawet nie tyle bieg z przeszkodami, ale regularny pięciobój - ciężko jest myśleć "do przodu" czy coś zakwestionować, kiedy większość naszej energii pochłania płynne i możliwie sprawne spełnianie aktualnych potrzeb naszej rodziny, pracy, świata. A pomiędzy wypełnianiem kolejnych zadań często brak nam sił na coś więcej, niż bierne przyswajanie treści (książka, social media) lub mikrodawkę stymulacji intelektualnej (Wordle, lekcja języka).

***

Wymieniam czytanie książek i social media na jednym oddechu z różnych powodów. Po pierwsze, wierzę, że czytanie może być strategią m.in. odsuwania podejmowania decyzji czy wdrażania zmian (polecam ten stary, ale świetny wpis Joasi Glogazy). Po drugie, ostatnio dociera do mnie, że choć social media obwinia się do znudzenia o wszystko, rzeczywistość może być bardziej skomplikowana.

Weźmy taki przykład: w filmie poniżej Leonie, młoda neurobiolożka, przygląda się temu, czy w świetle badań naukowych faktycznie okres skupionej uwagi u osób dorosłych skraca się z powodu oglądania krótkich form w internecie.

Leonie przygląda się tej tezie w pierwszej połowie klipu - okazuje się, że nie ma na to dowodów - ale w drugiej, którą podlinkowałam, wspomina o drugim możliwym wyjaśnieniu negatywnej korelacji między obniżoną uwagą a przyswajaniem mediów społecznościowych: może nie jest tak, że nasz czas uwagi skraca się ze względu na przyswajanie krótkich treści w internecie, ale przeciwnie - oglądamy filmy, filmiki, rolki, słuchamy podcastów dlatego, że szukamy ucieczki przed stresem? Innymi słowy, jest prawdopodobne, że to stres powoduje problemy ze skupieniem, a internet daje nam w tej chwili najwygodniejszą, najłatwiejszą ucieczkę w dziejach ludzkości. (Dla mnie "od zawsze" takie łatwe ucieczki stanowiły czytanie i jedzenie; ten rok szkolny pozostawił na mnie cztery kilo.)

Leonie mówi też o tym, że warto pozwolić sobie na doświadczanie emocji. (Ciężko mi się z tym nie zgodzić; w moim doświadczeniu już od wczesnego nastolęctwa, zwłaszcza negatywne emocje są bardzo dobrym kompasem wyznaczającym kierunek zmian, i warto się w nie wsłuchać.)

***

Kolejnym - mniej podstępnym, ale szalenie ważnym - czynnikiem, który nie pozwala nam na zbliżenie się do siebie samych, jest... niewyspanie. Choć Julia Cameron (i nauczycielka pisarstwa Dorothea Brande, od której Cameron skradła ten pomysł) twierdzi, że najlepszy wgląd w siebie mamy rano, zaraz po przebudzeniu, i stąd zaleca pisanie dziennika właśnie wtedy, niewyspanie utrudnia nam wejście na poziom czegoś więcej, niż codzienne funkcjonowania. Jak mówi Tricia Hersey, amerykańska aktywistka, głosząca ogromne znaczenie odpoczynku w społeczeństwie postniewolniczym:

"CDC (amerykańskie Centra Kontroli i Prewencji Chorób) uznały deficyt snu za poważny kryzys zdrowotny, wskazując na możliwość powiązania między brakiem snu a chorobami cywilizacyjnymi. Deficyt snu odbiera nam szansę na regenerację organizmu oraz wzmaga stres.

Kiedy śpimy, mózg skąpany
jest w substancji chemicznej, która pomaga nam przetwarzać traumę, i przypominać sobie rzeczy z przeszłości. Wzmacnia kreatywność, wzmacnia pamięć. Umożliwia nam (...) uzdrawianie naszego ciała." (klik)

(Nie, nie jesteśmy czarnymi Amerykankami, ale gdybyśmy mieli w Polsce plantacje, przodkowie większości z nas żyliby dla nich, nie z nich; uważam, że możemy z nauk Hersey wziąć coś dla siebie, ale to materiał na kolejny odcinek.)

***

Do czego zmierzam? Do tego, że warto świadomie używać świadomego odpoczynku jako narzędzia odprogramowania się. Odprogramowania, które umożliwi nam stanięcie z boku, zrobienie bilansu, pomyślenie, co by było, gdyby - w szczególności, gdybyśmy nie uważały za oczywiste rzeczy, które za oczywiste uważamy. Do tego potrzebujemy wyobraźni, sił do spekulacji, bycia wypoczętymi i świadomymi świata wokół siebie.

Nie chodzi o to, by od razu uciekać czy szukać szczęścia w Australii, choć z biegiem czasu dociera do mnie, że mogłabym być szczęśliwa wieloma życiami, na więcej, niż jeden sposób (i na wiele sposobów nieszczęśliwa, to też). Chodzi o moment zatrzymania się-przyjrzenia sobie-odłożenia tej myśli na potem; możesz zrobić wszystko, ale nie wszystko na raz, na wszystko jest czas i miejsce. 

Czytając "Lata" Annie Ernaux, za które wreszcie się zabrałam, trafiłam na ten cytat:

To, co bierze za prawdziwe myśli, nachodzi ją, gdy jest sama lub na spacerze z dzieckiem. Prawdziwe myśli to dla niej nie refleksje o sposobie mówienia i ubierania się ludzi, zastanawianie się, czy krawężnik nie jest za wysoki dla wózka, że zakazano wystawiana Parawanów Jeana Geneta lub co sądzić o wojnie w Wietnamie, lecz pytania o nią samą, o być i mieć, o sens istnienia. To zgłębianie ulotnych wrażeń, niemożliwych do wyjaśnienia innym, wszystko to, co gdyby miała czas pisać - a nie ma czasu nawet na czytanie - stałoby się materiałem jej książki. W swoim dzienniku, który otwiera bardzo rzadko, jakby stanowił zagrożenie dla komórki rodzinnej, jakby nie miała już prawa do życia wewnętrznego, zapisała: "Nie mam już żadnych myśli. Nie próbuję już wyjaśniać swojego życia". (...) Ma wrażenie, że sprzeniewierzyła się swoim dawnym celom, że istnieje już tylko w wymiarze materialnego postępu. "Boję się urządzić w tym życiu spokojnym i wygodnym, żyć, nie zdając sobie sprawy, że żyję". Dokładnie w chwili, gdy dochodzi do tego wniosku, wie, że nie jest gotowa wyrzec się tego, o czym nigdy nie wspomina w dzienniku - wspólnego życia, intymności pielęgnowanej w jednym miejscu, mieszkania, do którego spieszy się po skończonych lekcjach, snu we dwoje, porannego szumu golarki elektrycznej, bajki o trzech małych świnkach wieczorem, tej powtarzalności, której zdaje się nienawidzić, a z którą jest przecież związana.

"Lata" to zbiorowa autobiografia, autobiografia pokolenia, wiemy więc, że bohaterka nie urządzi się na stałe w swoim mieszczańskim śnie - zostanie kiedyś pisarką, ikoną feminizmu, noblistką.

***

Kolejnym narzędziem odprogramowywania może być terapia. Niedawno zgłosiłam się do terapeuty, po raz pierwszy w życiu szukając pomocy w sprawach okołozawodowych, i miałam w związku z tym poczucie niesmaku - oto przeznaczam swój osobisty czas i pieniądze, żeby lepiej funkcjonować w miejscu pracy. Ale potem zrozumiałam, że nie, przecież celem jest to, by - zapewne - z punktu widzenia mojego pracodawcy funkcjonować gorzej.

***

Jak bym podsumowała moje starania od początku roku? 

  • Wyciszać pracę, podkręcać kolor życia prywatnego.
  • Stawiać pracy wyraźne granice.
  • Ograniczać social media i konsumpcję treści, próbować nowych rzeczy.
  • Nie bać się prowadzenia dziennika. Używać go po to, by porozumiewać się z głębszymi kawałkami siebie.

Niebawem wrócę do Was z ciągiem dalszym.


Zdjęcie tytułowe: Designecologist, Unsplash.

Komentarze

  1. Wiele z tego, co piszesz laczy sie z teoria 'Patriarchy Stress Disorder' o ktorej juz tu kiedys wspominalam. Chyba juz to pisalam, ale autorka - psycholozka i psychoterapeutka - zauwazyla, ze w pracy z jej klientkami, glownie profesjonalistkami na wysokich stanowiskach dotknietymi nerwica i depresja najbardziej sprawdzaja sie metody uzdrawiania traum, podobne do tych stosowanych przy PTSD. Dzialo sie tak pomimo tego, ze wiekszosc jej klientek nie doswiadczyla osobiscie zadnych traumatycznych zdarzen. Stad teoria, ze samo bycie kobieta w patriarchalnej kulturze jest dziedziczona z pokolenia na pokolenie kolektywna trauma. Mowiac obrazowo boimy sie siegnac po to, co chcemy bo podswiadomie boimy sie, ze sploniemy na stosie (albo przynajmniej wygnaja nas z wioski).

    I teraz akapit w nawiazaniu to wpisu:

    'The deepest trauma women experience under patriarchy is that our lives, our bodies and minds are not as valuable as men's. The cost of membership in patriarchy is that we must fit into very narrow definitions of gender and the role expectations that come with it, and this opresses the authentic expression of everyone. Over time, women develop layers of trauma adaptations to protect ourselves against cultural trauma. They help us tolerate hostile environments. Common adaptations among successful women include chronic high stress levels and workaholism. Predictably, these go hand in hand with issues with sleep and weight. They are an expected 'price of success' among high-achieving women'.

    Ja dosc pozno sobie uswiadomilam, ze zmykajac przed patriarchalna kultra narodowo-katolicka (ktora nie stanowila dla mnie osobiscie wielkiego zagrozenia bo z domu wynioslam zdrowy do niej dystans) wpadlam w znacznie bardziej opresyjna i patriarchalna (wrecz maczystowska) kulture pracy, bardzo necaca i obiecuajaca pelne wyzwolenie. Prawie dziesiec lat zajelo mi przyswojenie prawdy, ze to sa dwie strony tej samej monety, dwie twarze tego samego systemu w ktorym plywamy i z ktorego wlasiciwie nie ma ucieczki, sa tylko gorsze i lepsze metody adaptacji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do cytatu - znam to z autopsji, plus oczywiście obwinianie się, że to ja źle sobie radzę ze stresem, że to moja wina. Co do Hersey, kiedy czytałam wywiady z nią, myślałam, że pal sześć intersectional feminism; nie trzeba być Afroamerykanką, żeby to rozumieć, wystarczy być kobietą.

      Ostatni akapit Twojego komentarza jest bardzo mocny, bardzo trafny. Dziś miałam z maturzystami powtórkę z "Nowego wspaniałego świata", i wszystko wracało do tego, że Huxley bardzo trafnie przewidział świat, w którym ludzie będą konstruowani i edukowani jako pionki kapitalizmu, bez dostępu do sztuki, przyrody czy duchowości (bo to nie napędza konsumpcji) tylko karmieni ich substytutami. Od jakiegoś czasu dociera do mnie, że - parafrazując Star Treka - niewystarczające jest nie tylko przetrwanie, ale nawet dobrze wykonywana służba społeczeństwu, czy to na froncie rodzinnym, czy zawodowym. Wydaje mi się, że jednym z może być kultywowanie, w miarę możliwości, estetyczno-filozoficznej strony życia. Nie z chęci wpisania się w dziedzictwo klasy próżniaczej, ale dlatego, że stanowi istotną formę oporu wobec systemu/systemów, o których piszesz.

      Usuń
    2. Na pewno nie trzeba byc czarnosora kobieta, aby rozumiec o czym pisze Hersey, chociaz dla czarnoskorych te mechanizmy sa pewnie od dawna oczywiste. Jesli twoi przodkowie byli niewolnikami, to trudno, zeby liberalny kapitalizm nie byl dla ciebie systemem opresyjnym. W Polsce tym systemem opresji byl komunizm, a wiec kapitalizm z definicji rownal sie wolnosci. Niestety stworzylismy system w takim ksztalcie w ktorym teraz nie umiemy funkcjonowac. Zreszta nie tylko Polacy maja taki problem. Brytyczycy tez sobie srednio radza, ale oni maja nieprawdopodobnie dobre mechanizmy przystosowania sie do realiow zastanych.

      Kultywowanie estetyczno-filozoficznej strony zycia jako forma oporu - swietne, podoba mi sie.

      Usuń
  2. Czekam na ciąg dalszy :) Jak zwykle o czasie, bo właśnie się złapałam, że w kołowrotku robienia wszystkiego, co sama wpisuję na wiecznie puchnącą listę rzeczy, którymi koniecznie chcę się zajmować i z których nie potrafię zrezygnować, dopada mnie potworne zmęczenie. Energii z krótkiego, acz leniwego urlopu starczyło mi raptem na niespełna 3 tygodnie i czuję się bardziej zmęczona niż przed. I "Droga artysty" choć wspaniała, właśnie się do tego przyczyniła- cóż, wszystko na własne życzenie... Zamiast ograniczać konsumpcję treści sprytnie podkręcam prędkość odtwarzania na youtube, także nie wiem czy jest dla mnie ratunek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To wszystko zależy chyba od tegoż w jakiej fazie akurat jesteśmy- ja zdecydowanie znam i rozumiem szeroko rozumianie "podkręcanie prędkości odtwarzania", i na to też mam sezony, ale jednak najczęściej potem łapię się na tym, że bardzo to że mnie wysysa energię. Ale to ja:-) a odkładanie planów i pomysłów nawet o kilka lat już na mnie nie robi wrażenia, to część życia po prostu:-)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty