Kapitalizm. Nie stać mnie na to

Niedawno zaczęłam omawiać z uczniami prace Barbary Kruger, i poprosiłam  w ramach uruchamiania myślenia  żeby przed obejrzeniem kilku krótkich materiałów wideo o artystce przepisali ze slajdu główne motywy jej prac: Krytyka kapitalizmu i konsumpcjonizmu. Feminizm, seksizm i prawa reprodukcyjne. Władza, własność i propaganda. Tożsamość.

Zobaczyłam mimowolny, tłumiony uśmieszek na twarzy Inteligentnej Bestii z drugiego rzędu.

Uśmiechasz się – powiedziałam z lekką desperacją w głosie. O czym myślisz?

– Kapitalizm – powiedział, wciąż z uśmiechem, Inteligentna Bestia, tonem, jakim ubrane w eleganckie ubranka dziecko mówi "kupa" przy gościach. 

– Z wiekiem robię się coraz bardziej antykapitalistyczna  - przyznałam. – Idzie jak pożar buszu.

I faktycznie: o ile kiedyś główną soczewką, przez którą patrzyłam na omawiane teksty, był feminizm (kilka lat temu na kilkunastu uczniów w mojej klasie jedna osoba nie wybrała feminizmu jako tematu prezentacji maturalnej), teraz coraz częściej na pierwszy plan wybija się kapitalizm, pieniądze, klasy społeczne. W ciągu ostatnich miesięcy skupiam się na tym temacie coraz bardziej, i doszło do tego, że muszę podsumować swoje płyciuchne przemyślenia, żeby móc zwolnić zasoby i być w stanie pisać o czymś innym.

Nowy feudalizm

Robię się chyba coraz większym foliarzem – mówi mój fryzjer – ale tego nie można już nazwać kapitalizmem. To jest feudalizm.

Nie jest w tym sam. Mam przemożne wrażenie, że żyjemy w czasach, w których rynek jedna z podstawowych form wymiany między ludźmi, mająca im służyć służy już tylko korporacjom. (Podczas gdy firmy w Ameryce notowały w ostatnim roku zwiększone zyski, rynek pracy był trudniejszy, niż kiedykolwiek.) Towary? Coraz trudniej dostać produkt będący blisko platońskiej idei siebie; musimy wybierać z szerokiego wyboru tanich parodii tego, czego szukamy, lub łakniemy wersji produktu, które odjechały od naszych możliwości finansowych.

Na czele największych firm stoją ludzie wolni od odpowiedzialności za swoje czyny w stopniu nieporównywalnie większym, niż jakikolwiek przywódca z przeszłości – polecam fragment wideoeseju o Elonie Musku, którego majątek jest wart tyle, co PKB Portugalii.

Aspiracyjna konsumpcja

Kiedy zdałam sobie sprawę z tego, że dogania mnie inflacja, trafiłam na kanał The Financial Diet. Zastrzeżenie: rady finansowe są po części dość oczywiste dla dorosłej-dorosłej osoby, a po części dość konkretnie amerykańskie, ale na tym kanale znajdziecie też sensowne analizy mediów, jasno wykazujące, w jak potężnym stopniu stopniu media społecznościowe nakręcają aspiracyjną konsumpcję.

Zaczęło się jednak od filmów i seriali, których bohaterowie mieszkali w mieszkaniach i domach poza finansowym zasięgiem ludzi wykonującym ich zawód w realnym świecie ("Przyjaciele", "Seinfeld", "Emily w Paryżu"), wydawali fortunę na śmieciowe jedzenie ("Gilmore Girls"), spotkania z przyjaciółmi i rozrywkę ("Seks w wielkim mieście"), i kupowali rzeczy, na które nigdy nie byłoby ich stać, bez ponoszenia jakichkolwiek konsekwencji swojej niefrasobliwości finansowej (tu rozbity na atomy serial "Seks w wielkim mieście"). Może się to wydawać banalne, ale w połączeniu z teorią kultywacji, wedle której "oglądanie telewizji sprzyja stopniowemu kształtowaniu i umacnianiu się wśród odbiorców przekonania, że świat społeczny jest zgodny ze stereotypowym, zniekształconym i wybiórczym obrazem rzeczywistości ukazywanym w programach telewizyjnych", co prowadzi do "[uznania] rzeczywistości medialnej za rzeczywistą" (klik) oraz faktem, że telewizja ukształtowała aspiracje konsumpcyjne pokolenia tworzącego dziś social media, przestaje być różowo. A sama świadomość, że internet pokazuje zniekształconą wersję rzeczywistości, wbrew naszym przekonaniom nie zabezpiecza nas przed poczuciem, że to z naszym życiem jest coś nie tak, skoro nie gromadzimy przedmiotów i doświadczeń "jak wszyscy inni". (Tu analiza tego, co robi z nami Instagram.)

Czy przyznaję się do aspiracyjnych wydatków? Oczywiście. Pieniądze zamrożone w pończochach, które przestałam nosić, czy ponadczasowych, ale nieco zbyt nobliwych ubraniach; moje zmieniające się wydatki na masaże (coraz dłuższe i coraz droższe) czy pióro za trzy tysiące, które właśnie powędrowało do naprawy. Nie pytajcie mnie nawet, ile wydaję na książki (i tak, da się czytać za dużo, i tak, mam problem). Po ostatnim finansowym wpisie ogarnęłam arkusz budżetowy, który od dawna służył mi tylko jako tabelka do bezrefleksyjnego spisywania wydatków, i już pierwszy miesiąc urealnionego wydawania był o dobre pióro lepszy, niż kilka miesięcy z ostatniego roku.

Przeraża mnie jednak idea stawania się przez kupowanie, które lansują media. O ile kiedyś zabawny wydawał mi się fakt, że osoba, która napisała dwa wiersze lub namalowała obraz, natychmiast identyfikowała się jako poeta lub malarz, teraz lękiem napawa mnie to, że ktoś kupuje notatnik czy farby, żeby poetą lub  malarzem się poczuć.

Spending is better than mending 

Nie mam pojęcia, ile razy w ciągu ostatnich paru lat uświadamiałam sobie, że rzeczy, które chciałabym kupić, są dużo gorszej jakości niż te, które już mam.  Dlatego niedawno zrobiłam listę przedmiotów wymagających naprawy czy konserwacji, i zamiast kupować, zabiorę to, co już mam, do kaletnika, szewca, serwisu komputerowego.

I jeszcze: czy pokój, w którym suszycie pranie, też jest pełen pyłu z coraz krótszych włókien w tkaninach?

Zostań koneserem w weekend

Mąż powiedział mi wczoraj, że nasz wspólny znajomy zabrał się za pisanie książki wspólnie z jakimś influencerem. Celem książki jest, oczywiście, edukacja z zakresu dóbr luksusowych. Mąż znalazł dwa błędy rzeczowe w pierwszej zajawce książki.

I tak sobie myślę: chcemy lepiej i bardziej. Dążymy do poczucia luksusu, bo na prawdziwy najczęściej nas nie stać. Moje koleżanki z pracy mają kolekcje niszowych perfum, koledzy drogie technologiczne zabawki, ja swoje zegarki. Wypada znać się na winie, whisky i cygarach, ale też podróżować i mieć atrakcyjny samochód.

Częścią tego zjawiska jest edukacja z zakresu dóbr luksusowych, częsty model biznesowy influencerów. Poczytaj, kup kurs, przesłuchaj podcast, przyswój wiedzę. Zapamiętaj, jaką whisky zamówić przy najbliższej okazji, żeby zrobić wrażenie na znajomych czy obserwujących, naucz się, jak inwestować w biżuterię vintage. Przeskocz cały proces nasączania się wiedzą, poznawania, bez którego nigdy nie zostaniesz koneserem; to jak uczenie się, po łebkach, historii sztuki bez odwiedzania muzeów. 

A może lepiej stanąć w prawdzie, spokojnie powiedzieć "nie stać mnie na to", i poszukać przyjemności gdzie indziej?


Zdjęcie tytułowe: Barbara Kruger, "Bez tytułu (Kupuję więc jestem"), 1987.

Komentarze

  1. Świetny wpis i mam dużo przemyśleń, ale na razie na szybko pierwsze refleksje. A w zasadzie garść faktów z mojego życia.

    Feudalizm - Miesiąc temu straciłam pracę w ramach tak zwanej restrukturyzacji. To znaczy właściwie nie zostałam zwolniona, tylko zaproponowano mi przeniesienie do innego kraju europejskiego. Z racji obecnej sytuacji (czteroletnie dziecko, potencjalny rozwód na horyzoncie) nie mogłam z tej propozycji skorzystać. Specjalista prawa pracy na konsultacje u którego wydałam niemałą sumę zebrał potrzebne fakty i oznajmił, że zwolnienie teoretycznie jest do zakwestionowania, ale jest pewien szkopuł - sprawę do sądu pracy w UK można wnieść mając dwa lata stażu u danego pracodawcy. Ja mam rok i dziesięć miesięcy.

    Bezkarność korporacji - Firma w tym samym czasie zwolniła kilkanaście osób za udział w propalestynskich protestach na terenie biura. Oficjalny powód - zakłócanie porządku. Równolegle wysłano do pracowników maila de facto zabraniającego jakichkolwiek rozmów na tematy polityczne w miejscu pracy. Czyli ani słowa dyskusji o naszych powiązaniach z IDF i obecną operacją wojskową w Gazie.
    Obie decyzje zdają się cieszyć olbrzymim poparciem wśród pracowników. No ja myślę.

    O rynku pracy obecnie: jest fatalny. Jest bardzo trudno znaleźć pracę nawet z bardzo bardzo dobrym CV. Koleżanka z politowaniem wyjaśniła mi, że dobra praca jest dla tych, którzy zarabiają dla firmy pieniądze. Ja zawsze będę tylko cost centre o ile się nie przekwalifikuję. Dziś nie wystarczy być dobrym specjalistą w tym co się robi - tak było 10 lat temu. Obecnie firmy na wszelkie stanowiska nie generujące bezpośrednio przychodu zatrudniają według klucza „możliwie najtańsza osoba, która kompletnie tego nie położy”.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiedziałam, że jeśli się odezwiesz, to nie po to, żeby pisać o "Seinfeldzie", ale nie spodziewałam się, że będzie aż tak. Faktycznie, ciężej o lepsze ilustracje, począwszy od wiadomego projektu po to, że zaproponowano Ci przenosiny na kontynent dwa miesiące przed upływem dwóch lat zatrudnienia. A końcówka powala. I nawet nie widać w tym wszystkim nadziei, że podcinana gałąź kiedyś spadnie.

      Z jednej strony życzę Ci tego, żebyś podejmowała w tej sytuacji same dobre decyzje; z drugiej frustruje mnie fakt, że coraz więcej osób musi te decyzje podejmować na etapie życia, który niedawno jeszcze, po wykonaniu niebagatelnej inwestycji w edukację, wydawał się zabezpieczony; z trzeciej - zastanawiam się, czy jest jakikolwiek sposób na to, żeby uświadomić dzieciakom, że projektują swoją przyszłość w oparciu o paradygmat, który już nie działa. Pewnie nie.

      Usuń
    2. A młodzieży tę zmianę paradygmatu trzeba uświadamiać? Miałam wrażenie, że intuicyjnie ja czują, ale ja mam niewiele do czynienia z młodymi ludzi, a jeśli już to takimi po dwudziestce.

      Co do mnie i moich decyzji, to w krótkim terminie mam raczej małe pole manewru i dalej będę musiała znaleźć dla siebie miejsce w tym systemie - i zawodowym, i rodzinnym. Natomiast ostatni kwartał to jest w moim życiu punkt zwrotny, nie mam co do tego wątpliwości. Nie rzucę wszystkiego, żeby wyjechać w Bieszczady, ale zmieniam kurs na tyle, że za wiele wiele mil mój statek dopłynie w zupełnie inne miejsce niż poprzednio się kierował. Gdzie to będzie czas pokaże, ale póki co realnie widzę siebie za 15 lat jako kogoś w rodzaju Janiny Duszejko.

      Usuń
    3. Trzymam kciuki za udaną korektę kursu, w takim razie!

      Jeśli chodzi o naszą młodzież - to specyficzna bańka, w większości zabezpieczona przed rzeczywistością pieniędzmi rodziców (czesne nam odjechało na tyle, że dzieci inteligencji zdarzają się incydentalnie), a rodzice pchają ich do powielenia swojej ścieżki zawodowej (ostatnio usłyszałam od płaczącej uczennicy, że jej rodzice nie zgadzają się na zmianę wybranych przedmiotów i studia humanistyczne, bo wszyscy humaniści to bezrobotni). Tu trendy odwracają się wolno: większość bierze biznes (potrzebny im po nic), idzie na studia do Amsterdamu (który od Brexitu jest przeciążony i coraz mniej wydolny jako centrum akademickie), i planuje pracować w korpo. Dla tej grupy młodych czas na korektę kursu przyjdzie być może na studiach.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty