Wyciszenie
W trzech książkach, które teraz czytam, pojawia się wątek deprywacji snu (dwie to krytyki drapieżnego kapitalizmu - pierwsza, druga - a ostatnia jest całkiem dobrą powieścią na jesień). Przyznam, trochę mnie to rozbawiło, bo choć sypiam lepiej, niż moje najgorzej, ostatnio znów zdarza mi się budzić o piątej zamiast bardzo obiecującej szóstej z minutami, i muszę się zastanowić, co z tym fantem zrobić.
Jeśli chodzi o poziom stresu, na razie jest lepiej, niż się spodziewałam, ale myśli uciekają mi w kierunku pracy, jakby to było moje ustawienie domyślne, czego zdecydowanie sobie nie życzę (zdarza się, że budzę się rano, zdenerwowana na pracę). W materiałach do darmowego kursu mindfulness przeczytałam, że istnieje wiele sposobów myślenia, a myśli werbalne najczęściej powiązane są z planowaniem czynności związanych z przetrwaniem. Podobno, jeśli kwestionuje się sens pojawiających się w głowie myśli ("Naprawdę?! To wcale nie jest mi potrzebne do przetrwania!"), po jakimś czasie pojawiają się rzadziej. Testuję to.
W sierpniu postanowiłam, że w tym roku będę odpoczywać po pracy. Zaopatrzyłam się w nowe ubrania na po domu, których koleżanki co prawda mi zazdroszczą, ale nie na tyle, żeby zdobyć się na wysiłek zamówienia ich mailem; kupiłam kilka pudełek puzzli; zaabonowałam na nowo płatną stronę Adriene, i staram się robić jogę wieczorem chociaż w najbardziej chaotyczne dni tygodnia (polecam miniserię Nervous System Health).
Wracamy z mężem do nordic walking.
Wpadłam też na pomysł, że skoro praca wypełnia moje myśli bardziej, niż bym chciała, powinnam jakoś zapełnić czas po niej, żeby był bardziej absorbujący (choć wiem, że mam na to czas dlatego, że pracuję nieco krócej, niż wynosi typowy etat). Skończyło mi się kolejne tłumaczenie, więc kupiłam szyty szkicownik i zaczęłam art journal, w którym robię notatki o tym, co mnie interesuje - maskach, Piranesim, fotografii, ilustracjach naukowych. Chyba przetrwa dłużej, niż dziennik spacerów i obserwacji przyrodniczych, który zaczęłam prowadzić wiosną zeszłego roku.
Staram się gasić światło nie później, niż o jedenastej. Czytam nowe powieści, które poleca BookTube, zamiast tych, które pojawiają się na moim starannie filtrowanym kanale na Goodreads. W niedzielę wieczorem oglądam film.
Czasami gotuję, choć chyba rzadziej, niż powinnam.
Miłej jesieni Wam życzę:)
Zdjęcie tytułowe: Greg Pappas, Unsplash
Świetny jest ten kombinezon do noszenia po domu. Miałam kiedyś kilka ubrań marki Ryba, jeszcze jako nastolatka. Kupowałam je w malutkim sklepiku z odzieżą na osiedlowym bazarku. Prawie cała moja garderoba stamtąd pochodziła. Sklepiku rzecz jasna od kilku lat nie ma - szkoda. Dygresja: na potrzeby innej dyskusji prześledziłam jak zmieniał się rodzaj sklepów i lokali usługowych w dzielnicy moich rodziców. Dwadzieścia lat temu, gdy jeszcze tam mieszkałam, po drodze od metra do domu mijałam prywatną drogerię, sklep z odzieza w stylu India Shopów, dwa second handy, sklep z wyposażeniem wnętrz, księgarnię i malutki spozywczak. Teraz jest tam Rossmann, apteka Ziko dwie Zabki i trzy (!) piekarnie. Wszystko, co nie jest jedzeniem i lekami wyemigrowało do internetu.
OdpowiedzUsuńWrzesień to był mój drugi miesiąc na przymusowym bezrobociu, a pierwszy gdy wszyscy łącznie z dzieckiem rozeszli się do swoich zajęć. Wyciszam się zatem niejako z konieczności, bo życie zafundowało mi maksymalne zwolenienie obrotów. Eksperymentuję z dietą i ćwiczeniami. Oddzieliłam swoją praktykę medytacyjną od ćwiczeń poprawiających kondycję i jak na razie bardzo się to sprawdza. Weszłam w temat medytacji w ruchu, zgłębiam jogę kundalini, a od zupełnie niedawna także Kaligrafię Ruchu (Calligraphy Health System). Czuję, że to może być to.
O kapitalizmie i rynku pracy nic nie napiszę bo - cytując Chmielewską - nie chce się wyrażać.
Podobną myśl miałam ostatnio, że szkoda India Shopów. Co do sklepów- lata temu miałam sytuację, kiedy tłumaczyłam uczennicy, że sprzęt AGD można kupić poza supermarketem, w sklepie z markizą (markizą koniecznie), i patrzyła na mnie z niedowierzaniem. Teraz to już historia.
UsuńZgodnie z zasadą przykrótkiej kołdry, w całym dbaniu o siebie i o spokój zapomniałam o diecie, i w zeszłym tygodniu wpadłam w napędzaną weglowodanami spiralę negatywnego samopoczucia, i nie przesunęłam proporcji bardzo mocno w kierunku warzyw i białka - nowa jakość.
Calligraphy już sprawdzam! Jak na nie trafiłaś?
Na kaligrafię zdrowia trafiłam na kanale Gosi Ohme na YouTube. Jest tam seria rozmów z osobami zajmującymi się szeroko pojętą tematyką wellnessu i rozwoju osobistego. I teraz tak: ja tych wywiadów zazwyczaj nie oglądam w całości bo dla mnie są utrzymane zbyt mocno w konwencji telewizji śniadaniowej (mało treści, dużo słodzienia sobie nawzajem), ale przekrój gości jest szeroki i ciekawy. Więc kiedy rozmówca mnie zainteresuje idę prosto na jego social media i tak trafiłam na Monikę Urbanczyk zajmującą się tematem kaligrafii. Poza jej Instagramem jest niewiele info na ten temat, ale praktyka która pokazuje na tyle mi się spodobała, że planuję dołączyć do kursu online, który ma się niedługo zacząć. Nie jest to nic bardzo nowatorskiego chyba, na pewno dużo ta praktyka czerpie z tai-chi, ale ja osobiście lubię taki mariaż wschodu z zachodem i dostosowanie mądrości wschodu do naszych zachodnich temperamentów i potrzeb.
Usuń