O herbacie, ajurwedzie i przewrotach dietetycznych
Zaczęło się od wyjazdu do Wenecji, gdzie w pokoju hotelowym czekał na mnie bardzo przyjemny zestaw herbat. Wieczorami, po wczesnej i lekkiej kolacji, pijałam mieszankę kopru włoskiego, kminku i anyżu, i ze zdziwieniem odkryłam, że nie tylko pomaga mi się to zrelaksować po intensywnym dniu, ale też kompletnie nie mam dzięki temu chęci na zjedzenie czegoś więcej. Po powrocie pijałam więc herbaty wieczorami, ale po paru miesiącach przestałam, a raczej: nadal kupowałam herbaty, najczęściej aromatyzowane mieszanki w woreczkach – ostatniej zimy, dzięki romansowi z jogą, także ajurwedyjskie – które piłam przez jakiś czas, a potem o nich zapominałam. Niedawno, na koniec roku, dostałam od jednej z maturzystek zestaw herbat sypkich, w tym pyszną, aromatyzowaną ananasem senchę i herbaty kwitnące. Pomyślałam, że czas kupić sobie czajniczek, taki w sam raz dla mnie, na dwie filiżanki, 400-500 ml. Przejrzysty, żebym mogła widzieć kwitnącą herbatę, i żeby mi przypominał de...