Nie ma mnie
Mamy w rodzinie wziętego dentystę, człowieka, który przez lata wychodził z gabinetu tylko w niedziele, na wyraźne żądanie rodziny. Ostatnio jednak wyremontował dom w górach, gdzie odwiedziliśmy go w te wakacje. Największą zaletą tego domu, powiedział – prócz tego, że jest świetnym miejscem spotkań, przyciągającym całą rodzinę – jest to, że gdy jakikolwiek pacjent dzwoni do niego w weekend z prośbą o wizytę, może z czystym sumieniem powiedzieć „nie ma mnie” – bo faktycznie jest ponad dwie godziny i sto kilometrów drogi od gabinetu.
Do zapamiętania: gdyby komuś przyszło do głowy zlecić mi coś w ostatniej chwili, w weekend, lub w piątek wieczorem – na już, na sobotę, na niedzielę – nie ma mnie. Mogę być za miastem, w domku bez zasięgu; na weekendzie z jogą; w zaprzyjaźnionym domu pod lasem i z internetem daleko w polu. Czas, w tym przypadku, to przestrzeń, a przestrzeń to dystans.
***
To były dla nas nietypowe wakacje. Córka spędziła – z chęcią – sporo czasu u dziadków i na obozie zuchowym, i po raz pierwszy od dawna miałam okazję naprawdę wywietrzyć się z poczucia, że ktoś mnie potrzebuje. Przypomniało mi to cytat z „Rzymskich wakacji”, na który ostatnio trafiłam w jakiejś książce, i który, pod wpływem impulsu wypływającego z potrzeby, zanotowałam:
Chciałabym robić to, na co mam ochotę. Przez cały dzień. Posiedzieć w kawiarence na ulicy, oglądać wystawy, chodzić po deszczu, zabawić się i rozerwać.
Co prawda jestem pewna, że księżniczce Annie chodziło o zgoła inne wystawy (sklepowe) niż te, których oglądanie stanowiłoby atrakcję dla mnie, ale sens pozostaje ten sam; zrobić sobie wakacje od życia, które pozwolą nam odpocząć i zregenerować się na głębszym poziomie. Pobyć w lesie lub nad wodą, pójść do muzeum, posiedzieć samotnie i poprzyglądać się ludziom w jakimś publicznym miejscu, pójść na przejażdżkę rowerową, spacer czy masaż. Dać sobie odrosnąć.
***
Pod koniec 2018 roku opublikowałam wpis, do którego mam duży sentyment (choć pewnie dziś napisałabym go inaczej). Proponowałam w nim ćwiczenie polegające na wyobrażenie sobie swojego życia jako filmu, i – co za tym idzie – określenie jego klimatu i nastroju, oraz naszych celów, jako jego bohaterki. Podczas tegorocznych wakacji wróciłam do niego, i ze zdziwieniem skonstatowałam, że mój „film”, czyli to, jak widzę teraz narrację o swoim życiu, mocno się przez te dwa i pół roku zmienił. W tej chwili przyjemność daje mi nie tyle dążenie do nieuchwytnej równowagi praca–życie i gonienie doskonałości w życiu zawodowym, ile budowanie życia alternatywnego względem pracy; zdecydowanie obieram kurs na prywatność. Chciałabym też nauczyć córkę mądrzejszego życia niż to, którym żyłam (i pewnie jeszcze pożyję, zanim nauczę się inaczej), a najłatwiej jest uczyć własnym przykładem.
Jednym z większych wyzwań, jakie przede mną stoją, to nauczyć się być mniej reaktywną; prywatnie – nie próbować wszystkiego wyjaśniać, zawodowo – bronić swoich granic, i odpowiadać przede wszystkim przed uczniami.
– To będzie wkurzający rok – wzdycham.
– To będzie ciekawy rok. Pod każdym względem – poprawia mnie mąż.
Zdjęcie tytułowe: Deleece Cook, Unsplash.
Z przyjemnoscia przeczytalam i biore cos dla siebie! Serdecznosci!
OdpowiedzUsuńMiło mi, serdeczności:-)
Usuń