Przepisać siebie. Dziennik jako kompas
Ostatniej jesieni szukałam – lekarz kazał, ze względu na problemy ze snem – terapeuty. Trafiłam do kobiety w moim wieku, z dyskretnym poczuciem humoru i zadającej naprawdę dobre pytania. Jednym z nich było to, jaką narrację mam, a jaką chciałabym mieć.
W pierwszym odruchu chciałam odpowiedzieć, że kluczowa dla narracji, jaką chciałabym mieć, jest jakość życia – ten blog powstał przecież po to, by pomóc mi ją znaleźć we wczesnych latach życia córki.
Potem pomyślałam jednak, że chodzi o coś innego, o to, jakie historie opowiadam sobie o sobie – coś, o czym pisałam tutaj.
***
W pierwszym tomie dzienników Susan Sontag ("Odrodzona. Dzienniki, tom 1, 1947–1963"), Sontag pisze o dzienniku jako narzędziu odnajdywania siebie.
“Powierzchownym jest widzenie dziennika jako miejsca na prywatne, sekretne myśli – jako głuchego, niemego i niepiśmiennego powiernika. W dzienniku nie tylko wyrażam siebie bardziej otwarcie, niż mogłabym to zrobić w relacji z kimkolwiek; stwarzam w nim siebie.
Dziennik to nośnik mojego poczucia tożsamości. Reprezentuje moją emocjonalną i duchową niezależność. Dlatego (niestety) nie rejestruje po prostu mojego rzeczywistego, codziennego życia, ale raczej – w wielu przypadkach – stanowi dlań alternatywę.” (Tłumaczenie, z lenistwa, moje.)
Różnica między blogiem a dziennikiem jako narzędziami wspierającymi dobre życie jest w moim odczuciu następująca: w przypadku bloga mamy mniej lub bardziej konkretną wizję tego, gdzie chcemy się skierować, i traktujemy go jako narzędzie motywacji czy rozliczania się ze sobą. Dziennik w ujęciu Sontag to narzędzie ustalania granic, zapisywania potencjalnych kierunków pracy duchowej, intelektualnej (pamiętam z niego listy pojęć do zbadania) oraz wszystkich "co byłoby, gdyby".
Kilka lat później na korespondującą myśl trafiłam na instagramie Chloe Cleroux:
“Jeśli masz wrażenie, że nie znasz siebie samej, załóż notatnik, w którym będziesz umieszczać wszystko. Myśli, cytaty, które ci się spodobały, reprodukcje dzieł sztuki, pocztówki, listy rzeczy do zrobienia, wpisy do pamiętnika, recenzje książek i seriali, miejsca do odwiedzenia, listy, suszone kwiaty lub liście, podziękowania i plany. Wszystko. Zapełniając ten dziennik poznasz siebie, to, co lubisz i szczegóły, których wcześniej o sobie nie wiedziałaś, zwłaszcza gdy ponownie przeczytasz stare wpisy lub spojrzysz na stare zdjęcia. Nostalgia może zaprowadzić nas w piękne miejsca.” (klik)
Przyszło mi do głowy, że ładny dziennik z tym cytatem wypisanym na pierwszej stronie mógłby być dobrym prezentem dla nastolatki, ale nie tylko; zakładam, że choć większość czytelniczek tego bloga jest już długo po procesie stawania się, czasem bardzo potrzebne jest nam przypomnienie sobie, kim jesteśmy.
Doświadczyłam na własnej skórze tego, że tworzenie takiego notatnika –będącego kalejdoskopem myśli, pomysłów, rzeczy do wypróbowania, miejsc do odwiedzenia, małych przyjemności – pokazuje nam nie tylko to, kim chciałybyśmy być, ale też daje mapę, jak się tam dostać. To dobry sposób na powrót do siebie – szczególnie w/po trudniejszych okresach życia.
Jak prowadzę dziennik:
- Przeznaczyłam jeden z notatników na zapisywanie rzeczy, które chciałabym zrobić, zbadać, wypróbować. Po lewej stronie piszę szybki wpis z datą dzienną, nic przesadnie przemyślanego (przemyślane zapiski wpisuję od kilku lat raz w tygodniu, bądź rzadziej, do zeszytu A4, na spirali), a po prawej listy. Wpisuję tam wszystko: prawo jazdy, które czas odkurzyć, książki do przeczytania, nowy kolor włosów, perfumy do przetestowania, sentencje łacińskie do przetłumaczenia, osoby do doczytania o, zrobienie zdjęć w fotobudce. Wszystko.
- Przejrzałam też zakładki w laptopie, kupione kursy, listę miejsc do odwiedzenia na google maps, folder, w którym zapisuję ciekawie wyglądające wycieczki.
- Wyniosłam do biblioteki książki, które od lat czekają na przeczytanie (a moja niechęć do nich rośnie). Poczułam dużą ulgę.
Zdecydowanie wróciły mi pomysły i energia. Nie wiem, czy przez to, że leki mi weszły, i wreszcie sypiam, czy też przepłynęłam przez tę martwą wodę, która zaczęła się dla mnie po lockdownach. Oddycham, jest lepiej. I Wam też bardzo tego życzę, jeśli tego potrzebujecie.
Czy kiedyś dziennik pomógł Wam wrócić na tor, bądź go zmienić? Jakie było Wasze doświadczenie? Dajcie znać w komentarzach!
Zdjęcie tytułowe: Amie Roussel, Unsplash.
Zauważyłam, że im gęściej w moim życiu, im trudniejsze wyzwania, im bardziej potrzebuję oddechu i refleksji, tym rzadziej piszę. Zalewało mnie morze sprzecznych emocji w ciąży - w dzienniku cisza. Okres noworodkowo-niemowlęcy syna - puste kartki (chociaż wtedy fizycznie nie miałam możliwości pisać). Do tej pory rok też mnie nie rozpieszczał, że tak rzucę eufemistycznie, ale w dzienniku nie ma nic. Nie umiem się otworzyć przed kartką papieru, podobnie jak nie umiem tego zrobić przed drugim człowiekiem.
OdpowiedzUsuńZupełnie to rozumiem. Możliwe, że teraz jesteś w takim miejscu i pod wpływem takich emocji, że to w ogóle nie jest opcja dla Ciebie (choć jak sama zauważyłaś, potrzebujesz oddechu i refleksji, i może warto przynajmniej ten dziennik otworzyć, albo - to moja pierwsza sugestia - przeznaczyć go na coś innego, żeby go odczarować.
Usuń- To może być lista rzeczy do zrobienia po trudnym czasie, kiedy będzie lżej (a jeśli nic żywcem do głowy Ci nie przychodzi, pomyśl, czy nie warto skonsultować się z psychologiem, to u mnie najbardziej dobitna oznaka kolejnej fali depresji atypowej, że tak walnę z grubej rury).
- Może to być faktycznie ten notatnik "życia alternatywnego" - miejsce, gdzie umieszczamy rzeczy ładne, żeby nie zapomnieć, kim jesteśmy. To może być lista zapisanych rolek na instagramie (parę lat temu zapisywałam miejsca do odwiedzenia, i teraz kolejny rok z niej korzystam). Lista w telefonie. Coś niezobowiązującego.
- Możliwe, że po prostu musisz odczekać - o ile dobrze pamiętam, swoje listy powrotu do życia zaczęłam robić wtedy, kiedy córka miała cztery-pięć lat, bo wtedy dopiero wyszłam z tunelu pt. wczesne macierzyństwo (poszukaj tu wpisu o "Drodze artysty" Julii Cameron).
- Jeśli masz naprawdę trudne emocje, możesz spróbować pisać, a trudne kawałki zamalowywać albo zaklejać - zdarzało mi się, nie powiem.
Ściskam Cię mocno, the only way out is through!
Nadal przekonuję samą siebie, że depresja mnie nie dotyczy, to tylko ADHD (pół żartem, pół serio, bo ostatnio zaczynam się zastanawiać, czy to jeszcze tylko zmęczenie, czy już szukać pomocy). Dwie rzeczy z Twojej odpowiedzi biorę dla siebie: 1) "nic zobowiązującego", bo właśnie tu może leżeć problem. Trudno o trudnych rzeczach pisać pięknie, zwłaszcza nie mając odpowiedniego warsztatu, a mnie zawsze ciągnęło w kierunku niezdrowego perfekcjonizmu; 2) wiek Twojej córki, kiedy zaczęłaś pisać. Moje Maleństwo ma dopiero 1,5 roku i iście kangurzy charakter. Mam jeszcze czas.
UsuńBardzo się cieszę, że nadal tu piszesz. Bardzo lubię tu zaglądać :)