Styl Marilyn Monroe w okresie nowojorskim. Zamiast recenzji „Marilyn na Manhattanie” Elizabeth Winder
Z dużą przyjemnością czytam teraz nieźle napisaną i przetłumaczoną „Marilyn na Manhattanie” Elizabeth Winder (wspominałam o niej tutaj) i wyłapuję z niej informacje o prywatnej stronie życia aktorki. Szczególnie zaciekawił mnie opis pracy Marilyn oraz Amy i Miltona Greene'ów (Milton Greene, znany fotograf, był przyjacielem, powiernikiem i wspólnikiem Marilyn, Amy jego żoną) nad nowym, korzystniejszym dla gwiazdy wizerunkiem, który będzie ją określać przez resztę życia.
Wszystkie nieoznaczone cytaty pochodzą z „Marlyn na Manhattanie” Elizabeth Winder w tłumaczeniu Katarzyny Makaruk. Wszystkie nieopisane zdjęcia zrobił Ed Feingerish w 1955 roku.
Kolory i biżuteria
Niewysoka, z dużym biustem i krótką szyją, Marilyn zupełnie nie wpisywała się w promowane przez magazyny kobiece kanony piękna i elegancji swoich czasów. Wybór stylu seksbomby był dla niej stanięciem w kontrze do trendów, sposobem na rozegranie własnej urody według zasad innych, niż te, którym ogólnie hołdowano. Jej znajomość własnych atutów okazała się kluczowa przy budowaniu nowego wizerunku:
W połowie XX wieku, kiedy nowe kierunki wyznaczały Diana Vreeland, Wallis Simpson, Babe Paley, a początkowo nawet Jackie Kennedy, najpierw zwracano uwagę na strój, a dopiero potem na kobietę. Marilyn instynktownie wiedziała, jak odwrócić tę sytuację. Sukienka, choćby nie wiadomo jak piękna, zawsze była tylko oprawą. To twarz, ciało, włosy i skóra były przedmiotem ekspozycji. Dlatego właśnie Marilyn zawsze lubiła neutralne kolory –nawet jej najszykowniejsze suknie były czarne, białe albo beżowe z nutami brązu. Biżuteria też odwracała uwagę od tego, co najważniejsze. „Nie mam ani jednego diamentu, nawet wielkości łebka szpilki” – chwaliła się na łamach „Modern Screen”. W czasach, kiedy długie naszyjniki były obowiązkowe, Marilyn nie nosiła na szyi żadnych ozdób. (str. 57)
Linia/ uniform
Amy Greene zaprosiła do współpracy dwóch projektantów mody; byli to Norman Norell, znany z eleganckich, świetnie skrojonych sukni i kostiumów, oraz George Nardiello. Byli przerażeni niedbałością prywatnego stylu Marilyn, ale docenili jej piękno, naturalność, i potraktowali jej sylwetkę jako wyzwanie, decydując się podkreślić jej piękno w niewyzywający sposób, zamiast starać się wtłoczyć ją w nieosiągalny dla niej, aktualnie modny kanon urody. Uwzględnili też specyficzne potrzeby Marilyn – ubrania miały być łatwe do zestawiania, prania i pakowania.
W rezultacie powstała kapsułowa kolekcja czarnych futerałowych sukienek i halek, zmysłowych, ale prostych i znakomicie wpisujących się w gust Marilyn. Wszystkie były opięte, jak lubiła, ale dzięki temu, że zostały uszyte z Norrelowskiej „atłasowej satyny”, czarnej, ze stonowanym matowym wykończeniem, aktorka wyglądała w nich świeżo i naturalnie (...). Polubiła je tak bardzo, że kazała sobie uszyć kopie i do luksusowej kolekcji dołączyła wersje tańsze, uszyte przez krawcowe z Siódmej Alei. Uwielbiała proste rozwiązania i choć mogła włączyć do swojej garderoby spodnie trzy czwarte i spódnice Anne Klein, przez kilka kolejnych miesięcy chodziła wyłącznie w identycznych czarnych sukienkach-halkach. (str. 58)
Ujęło mnie to, że Marilyn, odkrywając nowy, korzystny dla niej fason, miała ten sam odruch, co ja i co najmniej kilka znanych mi kobiet: „kupię to w kilku egzemplarzach i będę nosić na okrągło”.
To ten fason: Marilyn na urodzinach aktora Jackiego Gleasona, 1955. Getty Images. |
Z drugiej strony, dla ludzi w tym okresie, nawykłych do tego, że bielizna stanowi integralną, sztywną warstwę stroju – w luksusowych modelach bywała wręcz wbudowywana w sukienkę tak, że kobieta nie musiała już zakładać stanika – szokujące było to, że sukienki Marilyn wyglądały tak, jakby nie miała nic pod spodem. Dodajmy do tego ramiączka wyglądające, jakby miały zerwać się w każdej chwili, i już rozumiemy, dlaczego jej ulubiony model sukienki balansował na granicy dobrego smaku.
Rozmiar
Marilyn trzeba było nauczyć kupowania ubrań we właściwym rozmiarze – kiedy przyjechała do Nowego Jorku, uważała, że ubranie „do pracy”, czyli na wszelkiego rodzaju wystąpienia publiczne, musi być o rozmiar lub dwa za małe. Amy Greene wspomina wizytę w sklepie, kiedy aktorka, wybierając swetry,
[bardzo] cichutko poprosiła: „Przynieś mi coś w rozmiarze 34, 36 i 38”. Ten w rozmiarze 38 miał być miękki i bezkształtny, ten w 36 – na wieczorowe wyjścia, a ten w rozmiarze 34 – do telewizji. Powiedziałam: „Chryste, weź wszystkie w rozmiarze 38”. (str. 56)
W bardzo ciekawym wpisie o stylu Marilyn Monroe (syntezie jej stylu na wielkie wyjścia i na co dzień) znalazłam cytat z wywiadu z George'm Nardiello, który opowiadał o tym, jak trudno było projektować dla Marilyn; chciała, żeby wszystkie jej sukienki wyglądały jak halki, i były tak obcisłe, że wymagało to wzmacniania szwów, żeby nigdzie nie pękły.
Marilyn tak naprawdę nie poświęcała dużej uwagi ubraniom. Jeszcze w Los Angeles po zakończeniu dnia zdjęciowego ścierała makijaż i wracała do domu w dżinsach i koszulce polo. Na duże wyjścia, o ile tylko było to możliwe, najchętniej wypożyczała stroje z wytwórni, płacąc za to pieniądze, za które spokojnie mogłaby zbudować wspaniałą garderobę. Prywatnie łamała zasady, nie dopasowując strojów do sytuacji i łącząc ubrania z różnych kategorii (codziennej, formalnej, swobodnej) w czasach, kiedy ubieranie się odpowiednio do sytuacji było nieodzowną oznaką poprawnej socjalizacji.
Zakładała czarne swetry i spodnie capri na włóczęgę po barach z Frankiem Sinatrą, zarzucała norki na sukienkę-halkę, gdy o północy wybierała się na spacer do Central Parku. Łączyła sukienki koktajlowe z prostymi trenczami marki Jax, mieszając stroje eleganckie ze sportowymi i stateczne wełniane garsonki z czarnymi rękawiczkami kabaretkami. W czasach, kiedy kobiety malowały paznokcie pod kolor torebki, Marilyn opadały ramiączka, miała włosy, jakby dopiero wstała z łóżka, i gołe nogi zimą. (str. 116)
Makijaż i fryzura
O bardzo rozbudowanym makijażu scenicznym Marilyn pisałam już wcześniej tutaj. W czasie pobytu w Nowym Jorku opracowała dla siebie bardziej stonowany, codzienny makijaż:
Szminkę w kolorze Russian Red zastąpiła pomadką w odcieniu bladoróżowym. Rzęsy muśnięte maskarą i delikatny brzoskwiniowy róż na policzkach zamiast konturowania sprawiły, że jej uroda błyszczała. Rozjaśniła włosy jeszcze bardziej, ale dzięki prostym czarnym golfom wyglądała poważniej. Swobodny szyk (...) połączyła z fryzurą w stylu Jean Harlow. (str. 59)
To w 1955 roku Marilyn zaczęła burzyć swoją fryzurę nawet po wyjściu od najlepszego fryzjera. Jej loki nigdy nie mogły być starannie ułożone, musiały żyć własnym życiem. Prawdopodobnie tylko tak piękna i znana kobieta mogła sobie pozwolić na taką swobodę w połowie lat 50. Winder wielokrotnie podkreśla fakt awangardowości Marilyn – od jej niesztampowego, nerwowego zachowania, którym, jak twierdzi, przecierała drogę gwiazdom francuskiej Nowej Fali, po wyłamywanie się z konwencji patrzenia na kobietę jak na pięknie wykończony przedmiot.
***
„Marilyn na Manhattanie” czytam z dużą przyjemnością; książka jest lekko napisana przy jednoczesnym podawaniu dużej ilości informacji; nie spekuluje na temat uczuć opisywanych osób, ale przenosi nas w inne miejsce i czas; przedstawia Marilyn od strony prywatnej w sposób, który nie jest chyba szczególnie popularny, pokazując jej racjonalną stronę i uwalniając od piętna tragizmu. (Przynajmniej częściowo; książka robi się zauważalnie bardziej mroczna, gdy na scenę wkracza Arthur Miller, jej przyszły mąż.) Pozwala nam też pomyśleć o tym, kim stałaby się, gdyby nie opuściła wspierającego, kreatywnego kokonu, który otaczał ją w Nowym Jorku.
Elizabeth Winder jest też autorką innej książki, po którą zamierzam sięgnąć: „Sylvia Plath w Nowym Jorku. Lato 1953”, o nowojorskim stażu młodziutkiej wtedy poetki w magazynie „Mademoiselle”, który był inspiracją do napisania „Szklanego klosza”. Sądząc po opisie, zapowiada się inteligentna książka na wakacje.
***
Jeśli spodobał Ci się ten tekst, udostępnij go proszę, na Facebooku! Następny post, o sezonowych porządkach w garderobie, pojawi się w poniedziałek.
Komentarze
Prześlij komentarz